Piotr Hołyś |
Możliwy jest model globalizacji „z ludzką twarzą”?
Globalizacja obejmuje szereg wymiarów i dziedzin ludzkiej egzystencji – rynek, kulturę i społeczeństwo oraz politykę.
Szanse globalizacji
W wyniku globalizacji owe dziedziny się mieszają, różne społeczeństwa różnych części globu uczestniczą w globalnym markecie, komunikacji niemającej barier (internet i powstałe za jego pomocą międzynarodowe przedsiębiorstwa sieciowe), budowane są więzi między koncernami i szczeblami gospodarek krajów jednego końca świata a krajami odległymi, a na powstające wspólne problemy pojawiają się też wspólne rozwiązania (np. problem ochrony środowiska, emisji dwutlenku węgla i wspólne, polityczne działania na rzecz – co prawda kontrowersyjnego – ograniczenia CO2 w atmosferze). Nie trudno na pierwszy rzut oka dostrzec plusy z faktu życia w „globalnej wiosce”. Jednostki mogą wzajemnie się komunikować, poznawać odległe kultury, brać z różnych tradycji to, co lepsze i interesujące, na równi z innymi uczestniczyć w globalnej wspólnocie, także na mocy uniwersalnych praw człowieka. Przedsiębiorcy mogą lokować swój kapitał w dowolnie wybranym przez siebie miejscu, gdzie koszty produkcji są znacznie mniejsze niż w kraju, z którego wychodzi dane przedsiębiorstwo. W tak nakreślonym zglobalizowanym świecie wolność jednostki, przedsiębiorczość, odpowiedzialność za siebie mogą być realizowane. No właśnie… Mogą. A czy są?
Zagrożenia globalizacji
Powyższy obraz prezentuje niestety tzw. typ idealny. Jest to tylko utopia, która z definicji ma to do siebie, że w rzeczywistości nie istnieje. Odchodząc od ślepej wiary w same pojęcia „globalizacji”, „europeizacji”, „amerykanizacji”, „Zachodu”, a skupiając się na realiach, da się zauważyć, iż globalizacja poza pięknymi postulatami niesie za sobą cień zagrożeń.
Według teoretyków globalizacja, tak ładnie ujęta w ramy współdziałania, to nic innego, jak zwykła gra rynkowa o ogólnoświatowym zasięgu, oparta o zasadę: „albo – albo”. Albo wygrywam ja, lokuję swój kapitał w danym miejscu na świecie po najniższych kosztach i „wygryzam” konkurencję, albo po prostu przegrywam. W ten sposób globalizacja staje się walką, w której tylko najsilniejsi przetrwają. Nie każdy jest w stanie lokować pieniądze i kapitał, gdzie chce. Dlatego najwięcej „zglobalizowanego poletka” zagospodarowują najbogatsi mający najwięcej wpływów i najlepiej oddziałujący na państwa i prawodawstwo.
Drugie zagrożenie to sprowadzenie człowieka jedynie do rangi konsumenta. Priorytet nr 1 – zysk to cel przyciągnięcia danej jednostki, zaciekawienia produktem i wyperswadowania jego kupna. Oczywiście nie byłoby w tym nic złego, bo co złego jest w sytuacji, gdy chcemy sprzedać coś, co: powstało dzięki naszej nieprzymuszonej woli i kreatywności, zostało stworzone pracą naszych rąk i umysłów, może przynieść pieniądze, będzie służyło innym (w różnych krajach)? Takie „coś” to zwykły handel, który od czasów starożytnego Sumeru, a nawet i wcześniej, istnieje na świecie. Złe w tym wszystkim jest jednak to, iż człowiek w nowoczesnych rynkowych relacjach staje się w zupełności „odhumanizowany”. Liczy się jedynie jako klient kupujący ten sam towar w niemalże tych samym sklepach ulokowanych w różnych częściach świata. George Ritzer nazywa to zjawisko makdonaldyzacją. Człowiek „w pełni” ma się tu prezentować niczym aktor z reklam przedstawiających sprzęt sportowy – jest piękny, bogaty, wydaje na wiele, nie zastanawia się i sięga szybko po słuchawkę, kupując swój „ulubiony” i „wyczekiwany od dawna” produkt, w tym samym czasie będąc szczęściarzem, gdyż natrafia na szczęśliwą godzinę, w której gratisowo dostaje trzy dodatkowe elementy w cenie jednego. Jest szczęśliwy, bo – ironizując – wreszcie ma to, o czym marzył od dawna. Tylko czy takie szczęście – już bez ironii – będzie trwało długo? Albo inaczej: czy takie „szczęście” przetrwa w momencie pojawienia się jeszcze lepszego produktu na rynku, dostępnego dla każdego we wszystkich rejonach globu?
Trzecie zagrożenie – nierówności. Nie chodzi tylko o przedsiębiorstwa. Nierówności mają tutaj zasięg ogólnoświatowy. W wyniku lokowania „wiedzy”, technologii, pieniędzy, specjalistów w określonych tylko miejscach, dochodzi do większych podziałów świata na „bogatych” i „biednych”. W ten sposób mamy bogate „tygrysy azjatyckie” (Singapur) i zrujnowane kraje afrykańskie (Sudan, Czad, kraje znad Zatoki Gwinejskiej). Mamy silne gospodarki (Chiny) i bezsilnych obywateli pracujących dla zagranicznych przedsiębiorstw po najniższych kosztach pracy i produkcji (obywatele Chin). Czy w tym wypadku godność osobowa, prawa pracownicze, zasada partycypacji, pomocniczości (w stosunku do biednych krajów afrykańskich eksportujących swoje surowce po zaniżonych cenach, by zdobyć tylko inwestora, a niemogące za środki z eksportu importować dóbr i surowców) tak mocno akcentowane przez katolicką naukę społeczną są przestrzegane, czy jednak odłożone na później? Czy może znowu mamy zasadę „albo – albo”: albo nie utnę wypłat i zarobię mniej, albo utnę i będę miał więcej; albo zredukuję zatrudnienie w momencie spadku sprzedaży, albo nie zredukuję i narażę firmę na straty?
Zagrożenie, jakie niesie ze sobą globalizacja, to m.in. sprowadzenie człowieka do rangi konsumenta Fot. Dominik Różański
Czwarte zagrożenie – upadek tożsamości, likwidacja patriotyzmu i państwa narodowego, fakeloryzacja. Poprzez stawianie człowieka wyłącznie w roli konsumenta obarcza się globalizację odpowiedzialnością za upadek tożsamości i przynależności jednostki do państwa, narodu czy grup społecznych. Oddziaływanie czynników ekonomicznych sprawia, że nawet tradycja i folklor stają się jedynie nieautentycznymi przedmiotami przeznaczonymi na sprzedaż, nie zaś trwanie. W ten sposób folklor przybiera w literaturze nazwę fakeloru (od ang. fake – kłamstwo, mistyfikacja). Nie dość, że człowiek poprzez globalizację stał się „obywatelem świata” przynależącym do całego globu, a w rzeczywistości nigdzie nieprzywiązanym, to na domiar złego jego korzenie obecne w kulturze zostają skomercjalizowane i przeznaczone na (zglobalizowaną) licytację. A tradycja? Tradycja, z którą się utożsamiamy – raz do roku, podczas festiwalu, gdzie głównymi odbiorcami będą turyści (najlepiej zagraniczni). Jakie są więc korzenie współczesnego człowieka w zglobalizowanym świecie, który paradoksalnie jest na wyciągnięcie ręki, ale w którym nie ma już „własnego” miejsca? No chyba że będziemy opierać się na innych korzeniach (ulotnych, ale jednak przez jakiś czas trwających), tych, które oferuje skomercjalizowany i zmakdonaldyzowany świat – że będziemy chodzić w koszulkach z Che Guevarą, oddamy się rytuałom walentynek i Halloween, czy ostatecznie w ramach niedzielnego obiadu zjemy nasz „ulubiony” hamburger, myśląc „Im lovin it”.
Globalizacja – szanse czy zagrożenia?
W całej refleksji nad globalizacją nie chodzi o to, żeby wskazywać na nią jako „złą” „bezduszną”, „odhumanizowującą człowieka”, „nieliczącą się z godnością” albo przeciwnie – „dobrą” „wspaniałoduszną”, „najsprawiedliwszą”, „dającą jednostce wyjście poza państwo i granice określone przez państwowe prawodawstwo”. Według Jana Pawła II, hierarchów Soboru Watykańskiego II i nowoczesnego ujęcia katolickiej nauki społecznej, globalizacji nie da się określić jednoznacznie jako „dobrą” lub „złą”. Jak pisze Jarosław Hebel, to zjawisko jest z reguły określane jako pozytywne w momencie towarzyszenia postępowi technicznemu. Określenie globalizacji jako uwłaczającej godności ludzkiej – pod pryzmatem nieliczenia się z pracownikami dużych koncernów ulokowanych w krajach średnio rozwijających się, nastawienia na manipulację ważnymi faktami u odbiorców (np. międzynarodowe koncerny farmaceutyczne wywołujące panikę wśród odbiorców leków, by tylko przyciągnąć ich do kupna towaru) – jest również sporym nieporozumieniem. Czy nadużyciom globalizacji winna jest sama globalizacja, czy może za łamaniem prawa i reguł zdrowego rozsądku (stawianie kilku hipermarketów obok siebie, likwidując gros małych przedsiębiorców, nie musi wykraczać poza normy prawne) stoi konkretny człowiek lub korporacja z jego przedstawicielstwem? Nie chodzi o to, żeby obwiniać konkretny proces będący wynikiem postępu cywilizacyjnego, lecz na wskazanie konkretnych jednostek, które oprócz kierowania się koncepcją homo oeconomicus (mówiącą, że człowiek przede wszystkim kieruje się wolą własnego zysku), negują wszystkie inne wartości, w tym wolną konkurencję. To samo dotyczy pokrewnego kapitalizmu. Nie chodzi o to, żeby być współczesnym Robin Hoodem odbierającym bogatym to, co osiągnęli własną pracą, zarazem obarczając „bezosobowy” kapitalizm za wszystkie grzechy świata oraz własne kompleksy. Chodzi o to, żeby wskazywać na jednostki, grupy, koncerny, związki, które w swoim dążeniu do lokowania kapitału i pomnażania funduszy wykraczają poza normy prawne i moralne, lobbują poszczególne rządy w celu przeforsowania danych regulacji prawnych (czym innym są kłótnie o listy leków refundowanych, jak nie starciem rządu i firm farmaceutycznych, niejednokrotnie zagranicznych?), tym samym ingerując w państwową suwerenność. Jak wskazuje KNS, właściwy model globalizacji i koncernów odpowiedzialnych za jej trwanie, nastawionej na szanse oraz likwidującej zagrożenia, to ukonstytuowanie globalizacji „z ludzką twarzą”. Jest to globalizacja nastawiona nie tylko na zysk, ale na respektowanie człowieka, jego potrzeb i zdolności do uczestniczenia w procesie decyzyjnym, praw, tożsamości i przynależności do grup, z których się wywodzi, staranie się o likwidowanie dysproporcji ekonomicznych, zrównoważony postęp etc.