HISTORIE NARODOWE TO BOGACTWO EUROPY

2013/07/4
Z prof. Janem Żarynem, historykiem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego rozmawia Tomasz Sorowicz

 

 

Próby tworzenia matryc, które stanowiłyby rzekomą historię Starego Kontynentu są nieprawdziwe, bo rzeczywistość nie była wspólna

Najpóźniej za trzy lata polscy i niemieccy uczniowie będą uczyć się historii z jednego podręcznika. Według twórców tego projektu nowy sposób prezentacji dziejów poszerzy perspektywę młodych odbiorców?

Jestem bardzo sceptyczny wobec tego projektu. Przypomnę, że kilka lat temu powstała próbka takiego podręcznika. Wówczas starano się stworzyć wspólną perspektywę polsko-niemiecką dla lat 1933- 1949. Wyszło dzieło nieprawdziwe z punktu widzenia historii narodu i państwa polskiego.

Dlaczego?

Ponieważ historia Polski jest specyficzna i nie można jej wtłoczyć bez znaczących deformacji w ramy jakiegoś wspólnego przeżywania przez Polaków i Niemców. Widać to już po samych datach przyjętych przez autorów; mają one sens dla dziejów Niemiec, ale nie Polski.

Proszę podać przykład tej nieprzystawalności doświadczeń.

Przykład ruchu oporu. Polscy i niemieccy historycy już na początku różnią się na płaszczyźnie nomenklatury językowej. My piszemy, że Polacy walczyli z Niemcami. Oni natomiast piszą, że Niemcy walczyli z nazistami.

We wspomnianej przeze mnie publikacji ruch oporu został omówiony z niemieckiej perspektywy, co skutkowało m.in. tym, że to niemiecki ruch oporu miał znaczenie, ponad rzeczywistą miarę. A przecież Polskie Państwo Podziemne było fenomenem nieporównywalnym do nielicznych przejawów oporu w III Rzeszy i to na dodatek w innych warunkach. Trudno nam utożsamiać się ze sztandarową postacią niemieckiego oporu antynazistowskiego, płk. Clausem von Stauffenbergiem – nienawidzącym Polaków. Walczył on z Hitlerem, by ratować Niemcy i ich zdobycze terytorialne.

Może wypaczenia wzięły się stąd, że II wojna światowa jest szczególnie trudnym okresem w relacjach polsko-niemieckich?

Dalej podtrzymuję swój zdecydowany sceptycyzm wobec takich projektów. Istota problemu tkwi bowiem zdecydowanie głębiej. Chodzi mianowicie o to – i to jest mój główny zarzut wobec tego typu przedsięwzięć – że nie ma szans na to, byśmy tożsamość wspólnej Europy budowali poprzez zniszczenie narracji tożsamościowej, która wypływa z wielosetletniej kultury narodowej.

Proszę zwrócić uwagę, że każdy naród wypracował przez pokolenia swoją historię, swoje kody kulturowe i mity. W związku z tym szukanie wspólnych mianowników rzekomo ułatwiających komunikację, tylko osłabia narracje narodowe wszystkich państw i jednostek żyjących na Starym Kontynencie. W efekcie osłabia poczucie odrębności i wolności każdego z nas.


Prof. Jan Żaryn: Mamy do czynienia z długotrwałymi skutkami likwidacji polskiej inteligencji myślącej w kategoriach tożsamościowych
Fot. Dominik Różański

I nie widzi Pan żadnych szans na powstanie takich wspólnych mianowników?

Publikacja, do której odwołałem się na początku rozmowy, pokazała, że w takich projektach siłą rzeczy musi być zwycięzca. Innymi słowy przekaz pod tytułem historia Europy staje się faktycznie np. historią Niemiec, których narracja ma być obiektywną i nadającą sobie samej prawa do obecności w zamian za dotychczasowe kody kulturowe w przestrzeni kontynentu.

Przedstawiciele strony niemieckiej twierdzą, że najwięcej dzięki ponadnarodowym projektom może zyskać Polska, dlatego, iż niemiecka młodzież nic nie wie o naszej historii?

Przez wiele lat historiografia zachodnioeuropejska w ujęciu podręcznikowym była wykastrowana z historii Europy Środkowowschodniej. Sam pamiętam, jak znany historyk francuski – prof. Jean Carpentier – podarował mi swoją syntezę dziejów Europy i ona ograniczała się w zdarzeniach, konkluzjach i syntezach na obszarze do Łaby.

Fakt, że byliśmy nieobecni jako naród zniewolony pod dominacją sowiecką, słabo reprezentowany i nie biorący udziału w dyskusjach historycznych, w konsekwencji nieobecni lub obecni fałszywie w zdecydowanej większości zachodniej historiografii, wpłynął na daleko idącą ignorancję społeczeństw na temat dziejów Polski i Europy Środkowej. Dotyczy to szczególnie wieku XX i lat od wybuchu II wojny światowej. Nawet propolscy pisarze (jak Snyder) nie rozumieją do końca, że Polacy nie mogli i nie chcieli działać politycznie, zgodnie z paktem Ribbentrop-Mołotow, przeciwko postanowieniom wersalskim i pokojowi ryskiemu, w kwestii granic i odpowiedzialności za przyszłą Polskę. Odpowiedzią na ich niewiedzę, powinna być możliwość przekazania Zachodowi naszej wiedzy i wersji historii, nie przenicowanej przez kalki, matryce czy formaty wypracowane w niemieckiej, francuskiej lub angielskiej historiografii, bo nasza historiografia ma swoją własną dynamikę, własne problemy i stawiamy przeszłości własne pytania.

Czy Zachód będzie chciał to poznać w takiej wersji, jak Pan proponuje?

Już bardziej udanym pomysłem były projekty Rady Europy z początku lat 90. XX w. W przedsięwzięciu tym historycy zdecydowali się na napisanie wspólnego podręcznika. Tylko, że metodologia pracy miała polegać na tym, by każdy badacz pisał o swoim narodzie i państwie. Próba dialogu polegała więc na tym, że czytelnik mógł sobie skonfrontować różne obrazy, wynikające z dociekań wielu szkół danego państwa. Te syntezy jednak pokazywały napięcia, dyskusje wewnątrz historiografii narodowej.

Model ten miał na celu budowanie wspólnej wiedzy o historii, a nie budowanie wspólnej świadomości?

Dokładnie. I w mojej ocenie jest to słuszniejsza droga, bo ona oznacza budowanie suwerenności historiograficznej, a nie szukanie jakiegoś wspólnego przekazu pt. „cierpienie i represje w okresie II wojny światowej”. Tak jakby można mówić o wspólnocie cierpień bez rozumienia specyfiki danego regionu, skali represji i warunków życia.

Ale takie projekty są realizowane i często koncentrują się one właśnie na temacie represji. Jak one wypadają w porównaniu z naszą wizją historii II wojny światowej?

W naszej wersji historii II wojna światowa jest tym momentem, który już od września-października 1939 r., charakteryzuje się m.in. ludobójstwem i wypędzeniami. Ludobójstwo zaczyna się od zbrodni na froncie, od Wielunia, przez Bydgoszcz, gdzie z zemsty za „krwawą niedzielę” dochodzi do masowych mordów, a w grudniu w Boże Narodzenie – mamy Wawer. Potem dochodzą listy proskrypcyjne, aresztowania, egzekucje na społeczności polskiej oraz akcja AB na Kielecczyźnie wiosną 1940 r. Obozy koncentracyjne są już doświadczeniem 1939 r. – w Działdowie. Podobnie jest z wypędzeniami, które dotykają mieszkańców tych części II Rzeczypospolitej, które zostały włączane do III Rzeszy. Wypędzono blisko 900 tys. Polaków do GG.

To nie jest perspektywa Berlina, Paryża czy Londynu. Dlatego próby tworzenia matryc, które stanowiłyby rzekomą historię kontynentu są nieprawdziwe, bo rzeczywistość nie była wspólna.

Dlaczego więc powstają?

Mnie się wydaje, że to post-postmodernistyczna koncepcja, w której używa się starych słów takich jak np. historia, tożsamość, a de facto wypełnia się je czymś, co jest ich odwrotnością. A co do celów? Jest to próba wykasowania indywidualistycznej tożsamości narodów europejskich. Zdaniem animatorów tych projektów ta tożsamość stanowi zagrożenie wynikające z posiadania pamięci. Zagrożenie wojną, kłótnią, rozliczeniem…

Przeszłość zawsze przeszkadzała ideologom nowych utopi, które zamieniały się w totalitaryzm.

Uważam, że to jest projekt porównywalny do bolszewickiego czy też hitlerowskiego, w tym sensie, że grupa urzędników-technokratów czy innych intelektualistów – bo niestety bardzo często to się wiąże z aktywnością i autorytetem intelektualistów służących wprowadzanej na siłę idei, mającej na celu dokonanie jakiegoś zbawienia na ziemi. Lepiej Panu Bogu pozostawiać rzeczy, nad którymi rozum ludzki nie panuje.

Przez wieki polska inteligencja była nośnikiem narodowej tożsamości. Teraz coraz więcej publicystów oskarża tę warstwę o „porzucenie narodu”?

Mamy tu do czynienia z długotrwałymi skutkami likwidacji polskiej inteligencji myślącej w kategoriach tożsamościowych, w latach 1939-56. Tej wyrwy dokonały dwa totalitaryzmy zainteresowane zniszczeniem narodu polskiego. Z drugiej strony potłuczone przez PRL pokolenia inteligencji mają jakąś tendencję do budowania w sobie wstydu za fakt istnienia, życia i tworzenia, w narodowej przestrzeni kulturowej i wchodzą w buty elit kosmopolitycznych. Szukają własnej wartości nie poprzez wydobywanie wiedzy, dziedzictwa, kultury wypływających z własnego narodu, odrębności, tylko we wzorcach zagranicznych. Przypomnę, że jest to tradycja obecna od wieków w Polsce tyle, że z reguły nie funkcjonowała jako dominująca.

Od tego roku szkolnego obowiązuje nowy, znacząco skrócony program nauczania historii. Czy te działania także wpisują się w ten post-postmodernistyczny nurt budowania selektywnej pamięci?

Podstawa programowa, która już jest realizowana bez wątpienia wpisuje się w format narzucany przez UE. Uważam nawet, że jesteśmy świętsi od papieża i przyjmujemy ten format bardziej ochoczo niż się od nas oczekuje.

Może nie jest tak źle, w końcu młodzież nadal będzie mogła zdawać historię na maturze…

Historia jest jednym z najtrudniejszych przedmiotów, do zdania go przez maturzystów i staje się przedmiotem niechętnie wybieranym. Do tej pory w bardzo dobrych liceach, jedynie 15-20% uczniów wybiera historię na maturze, a w szkołach mniej ambitnych – 7- 5 %.

Po cięciach w obowiązkowym nauczaniu historii, mamy taką sytuację, że zdecydowana większość narodu polskiego w najmłodszym pokoleniu będzie pozbawiona prawa do refleksji na temat własnej przeszłości. A stan refleksji 17-18 latka (po I klasie szkoły ponadgimnazjalnej) jest inny niż 18-19 latka. Bo to w tym drugim przedziale wiekowym dokonuje się dynamiczny rozwój intelektualny. I teraz ci młodzi ludzie zostali pozbawieni wejścia w świat dorosłych poprzez zdobycie informacji i emocji, które nazywamy dziedzictwem. Ja to nazywam – zbrodnią.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej