Zbigniew Borowik |
Rywalizacja sportowa zawsze będzie się wiązała z rywalizacją ekonomiczną: najlepsi są najbogatszymi, a najbogatsi najlepszymi. Perfekcja musi kosztować
Do komercjalizacji sportu musieliśmy się jakoś przyzwyczaić. Terror reklamy na stadionach i w telewizji, nieustający ranking zarobków największych gwiazd, eksponowanie znaków firmowych sponsorów kosztem symboli narodowych – wszystko to choć niemiłe dla oka i ucha kibica, stanowi cenę za jakość sportowego widowiska.
Natomiast zjawiskiem, do którego ani nie musimy, ani też nie powinniśmy się przyzwyczajać, jest upolitycznienie sportu. Mamy z nim do czynienia na przykład wtedy, gdy albo władza polityczna, albo któraś z partii uzna, że najskuteczniejszym sposobem dotarcia do serca swoich przyszłych wyborców będzie przedstawienie się jako protektor jakiegoś ważnego sportowego widowiska. Zabieg ten będzie tym bardziej skuteczny, im wyższej rangi będzie to widowisko.
Tak się składa, że mistrzostwa Europy w piłce nożnej to jedna z trzech najbardziej prestiżowych imprez sportowych na świecie. Przyznanie w 2007 r. Polsce i Ukrainie organizacji tej imprezy było zbyt wielką pokusą dla świata polityki, aby nie skorzystać z tej szansy na autopromocję. Piszę o „świecie polityki”, bo stało się to jeszcze za rządów PiS. Już wtedy powstała wokół Euro 2012 ideologia „skoku cywilizacyjnego”, który miał się dokonać za sprawą szeroko zakrojonych przegotowań do tej imprezy. PO rozwinęła tę ideologię do granic absurdu, roztaczając przed Polakami wizję kraju pokrytego siecią autostrad i sprawnie działającej kolei, wyremontowanych dworców i nowoczesnych lotnisk, najpiękniejszych stadionów i najwygodniejszych hoteli.
Chęć ogrzania się w blasku sławy renomowanej imprezy zdawała się odbierać rządzącym zdolność trzeźwego myślenia, które podpowiadało, że zawsze lepiej jest zapowiedzieć mniej, a zrobić więcej, niż odwrotnie. Rządu Tuska okazał się niezdolny dokończyć nawet jedynej autostrady łączącej zachód Europy ze stolicą kraju. Jedyne, na co było go stać, to rozkręcenie machiny propagandowej, która kreuje sztuczny entuzjazm i atmosferę narodowego święta mającą przykryć wszystkie niedociągnięcia związane z budową komunikacyjnej infrastruktury. Tego entuzjazmu po prostu w społeczeństwie nie ma.
Ta niezgoda na upolitycznienie sportu to w istocie niezgoda na pewien sposób uprawiania polityki, który stał się zmorą współczesnej demokracji. Obsesyjna chęć podobania się i nieustanne śledzenie sondaży sprawiają, że rządzący bardziej aniżeli o optymalny kształt dobra wspólnego, zabiegają o schlebianie społecznym emocjom, które mają doraźny i kapryśny charakter, jak kapryśna w ogóle bywa natura ludzka.
Oczywiście tego sposobu uprawiania polityki nie wymyślił rząd Tuska. Niedawno prasę na całym świecie obiegła fotografia, na której przywódcy grupy G 8 podczas szczytu w Camp David oglądają finał ligi mistrzów Europy, nie kryjąc przy tym swoich wielkich emocji. Przekaz jest bardzo czytelny: ma utwierdzić obywateli w przekonaniu, jak bardzo ludzcy są ich przywódcy i jak dobrze rozumieją życie, którym żyją zwykli ludzie. Osobiście nie podzielałbym tego entuzjazmu. To ja jako obywatel mam prawo beztrosko delektować się piłką nożną, a od swoich przywódców politycznych wymagać skupienia się na kwestiach związanych z rządzeniem.
O ile jednak w przypadku Angeli Merkel, Davida Camerona i Baraka Obamy może rzeczywiście chodzić tylko o dobry PR, to już w przypadku naszego premiera w grę mogą wchodzić autentyczne emocje . Nie twierdzę, że posiedzenia polskiego rządu wyglądają tak, jak w kabarecie Roberta Górskiego i Marcina Wójcika, ale efekty pięciu lat rządów PO wyglądają tak, jakby rząd cała swoją uwagę skupiał na czymś innym niż rządzenie.
Nakręcanie przez media atmosfery narodowego święta w związku z Euro 2012 nie uwzględnia dosyć licznej grupy mieszkańców, którzy w żaden sposób nie potrafią wzbudzić w sobie entuzjazmu oglądaniem dwudziestu dwóch facetów biegających po boisku za piłką. Choć sam jestem kibicem z pięćdziesięcioletnim stażem, rozumiem, że piłka nożna może kogoś całkowicie nie interesować i zbyt namolne jej propagowanie może ją obrzydzić.
Wbrew służącej budowaniu tej atmosfery propagandzie piłka nożna nigdy nie była naszym narodowych sportem – o czym świadczą prawie puste trybuny podczas ligowych meczy – ani też nigdy nie byliśmy piłkarskim potentatem. Lata 1974-82 to raczej wyjątek, a nie reguła w historii polskiego futbolu. Życząc naszej drużynie sukcesu, miejmy nadzieję, że rząd po mistrzostwach znajdzie sposób na zagospodarowanie drogo wybudowanych stadionów, których nie trzeba będzie – jak w Portugali po Euro 2004 – rozbierać z powodu wysokich kosztów utrzymania.