Zbigniew Borowik |
Rząd Tuska, eskalując konflikt z Kościołem, podważa zasadę, która była respektowana przez wszystkie siły polityczne po 1989 r.
Zasada ta mówiła o szczególnej roli i pozycji Kościoła katolickiego w społeczeństwie polskim. Odnotowane w połowie marca wyraźne zmniejszenie się dystansu poparcia między dwiema dominującymi partiami – PO i PiS – zostało zinterpretowane przez większość komentatorów jako efekt przesunięcia się Platformy w lewo, czego wyrazem miało być wejście tej partii w otwarty konflikt z Kościołem. Zapowiedź likwidacji Funduszu Kościelnego, a zwłaszcza forma, w jakiej się za to zabrano, zmniejszenie liczby kapelanów w wojsku, zapowiedź zmiany zasad nauczania religii w szkole, a także uderzenie w jedyną ogólnopolską telewizję katolicką „Trwam” – to wyraźna zapowiedź nowego kursu wobec Kościoła, który w III Rzeczpospolitej nigdy nie był tak traktowany, nawet za rządów SLD. W tym kontekście bardzo wymowna stała się wieść o rezygnacji Platformy ze wspólnych – i jak się zdawało – tradycyjnych łagiewnickich rekolekcji wielkanocnych.
Symptomy zmiany kursu wobec Kościoła pojawiały się już wcześniej. Sposób, w jaki została zlikwidowana przed rokiem Komisja Majątkowa, całkowicie niezrozumiała zapowiedź Tuska w kampanii wyborczej, że „nie będzie klękał przed księdzem” i że nadszedł czas na legalizację związków partnerskich, a w końcu uznanie Kościoła w listopadowym expose za grupę finansowo uprzywilejowaną – wskazują, że nie jest to chwilowe zachwianie, ale wyraźny zwrot w polityce wyznaniowej rządu.
Co Platformę skierowało na tę drogę? Do niedawna wydawało się, że skutecznie wpisuje się w wymyśloną przez siebie formułę „Kościoła łagiewnickiego” i swój oświecony, postępowy i otwarty katolicyzm przeciwstawia ciemnemu i ksenofobicznemu „Kościołowi toruńskiemu”, z którym jak wiadomo sympatyzuje PiS. Ale żeby zaraz wchodzić w konflikt z hierarchią? Komentarz premiera do wypowiedzi arcybiskupa Józefa Kowalczyka na temat rozmów z rządem, że „słowa prymasa nie mają związku z rzeczywistością”, to rzeczywiście nowa jakość w stosunkach państwa z Kościołem.
Szukając przyczyn tej zmiany kursu, komentatorzy najczęściej wskazują na chęć przelicytowania Palikota, który został uznany za odkrywcę pokładów antyklerykalnego elektoratu w naszym, zdawałoby się, wiernym i ufnym wobec Kościoła społeczeństwie. Czy perspektywa urwania politycznemu kabotynowi spod Biłgoraja kilku procent głosów za cenę utraty poprawnych relacji z instytucją i wspólnotą, której znaczenie i wpływ na postawy ludzi wciąż trudno przecenić, miałaby rzeczywiście stanowić motyw wyruszenia na wojnę z Kościołem?
Tusk zapewne uznał, że nadszedł czas, aby zamanifestować nie tylko swoją całkowitą niezależność od hierarchii, ale i supremację państwa nad Kościołem. Jak bowiem tłumaczyć ostentacyjne łamanie zapisów konkordatowych dla zaoszczędzenia nieistotnej z punktu widzenia całości budżetu sumy, która do tego wszystkiego nie jest żadną łaską ze strony państwa, ale prawnym zadośćuczynieniem za grabież majątku dokonaną przez komunistyczne władze?
Zwolennicy premiera powiedzą, że jeszcze nic takiego się nie stało, że fundusz zastąpiony zostanie ułamkiem procenta podatku przekazywanym przez wiernych w ich corocznym rozliczeniu podatkowym i że sam Kościół na jesieni wyszedł z podobną propozycją. Faktem pozostaje, że sposób zakomunikowania o likwidacji Funduszu Kościelnego był nie tylko pogwałceniem prawa i dobrych obyczajów w demokratycznym państwie, ale i wyraźnym sygnałem, że kończy się w Polsce okres, w którym Kościół mógł liczyć na szczególne traktowanie, tak jak szczególna jest jego rola.
Nowa polityka wyznaniowa rządu Tuska jest uderzeniem w Kościół bardzo subtelnym i na pierwszy rzut oka nie przypominającym czasów PRL-u. Na przykład nie odbiera się wprost środków na ubezpieczenia społeczne duchownych, ale zmienia się zasady ich przekazywania. To, że regulacja ta znacznie utrudni życie Kościołowi, a prawdopodobnie uszczupli też jego zasoby, to już nie jest wina rządu. Resztę zrobi lewicowa propaganda o pazerności kleru.
Podobnie rzecz się ma z religią w szkole. Odgórne jej usunięcie byłoby sprawą ryzykowną, bo zapewne napotkałoby na zdecydowany opór społeczny. Ale przesunięcie jej poza ramy bezwzględnie obowiązującego programu nauczania i pozostawienie ostatecznie w gestii coraz biedniejszego samorządu da podobny efekt, wytrącając krytykom argumenty, że motywem zmiany był światopogląd, a nie pragmatyka.
Na tej samej zasadzie Telewizji „Trwam” nie zabrania się nadawania w ogóle, ale odmawia jedynie wstępu na platformę cyfrową. Tymczasem mało kto zdaje już sobie sprawę, że pozbawienie tego nadawcy dostępu do cyfrowej technologii w krótkim czasie doprowadzi do całkowitej jego marginalizacji.
Czy PO coś zyska na tej nowej polityce? Ostatnie sondaże zdają się temu przeczyć. Tuskowi może jednak chodzić o całkiem innych efekt. Będzie mógł teraz na europejskich salonach przedstawiać się jako bezkompromisowy przywódca, który dla słuszności idei – sprawiedliwości i równości, ma się rozumieć – nie wahał się wejść w konflikt z potężnym polskim Kościołem, którego nie był w stanie pokonać nawet komunizm. Pokażcie lepszego kandydata na przewodniczącego Komisji Europejskiej!