Nikt nie zrozumie cierpienia drugiego człowieka. Pozostaje on sam z tym, co przygniata. Nagle odkrywamy, że świat żyje niewzruszony, bez cienia współczucia. Ludzie gonią za swoimi sprawami, a każde słowo pocieszenia jest płytkie, choćby i wzniosłe. Ludzkie odruchy pocieszenia i słowa współczucia, ujawniając niezrozumienie, pogłębiają dotkliwe osamotnienie.
Trudno tu mówić o winie, nawet najbliższych. W istocie rozumiemy tylko to, czego sami doświadczyliśmy. To, co nie jest naszym udziałem, pozostanie niezrozumiałe.
W rozmowie z André Frossardem Jan Paweł II wspomina o onieśmieleniu, jakiego doznawał w okresie młodości, gdy zbliżał się do cierpiących. Odczuwał wyrzut, że oni cierpią, podczas gdy on jest od tego cierpienia wolny. O paradoksie, mówił to człowiek już w dzieciństwie naznaczony utratą osób najbliższych. Najpierw matki, która nie doczekała jego pierwszej Komunii Świętej. Brak matki stawał się z czasem coraz boleśniejszy, zwłaszcza w okresie młodości. W wieku dwunastu lat głęboko przeżył śmierć ukochanego brata, z którym łączyła go głęboka więź emocjonalna. Ojciec zmarł, gdy miał 21 lat. Wkrótce potem zaczęło w nim dojrzewać powołanie kapłańskie.
W związku z własnym doświadczeniem podkreślał, że wiara jest osobistą odpowiedzią na słowo Boga, że na przestrzeni lat wciąż się tworzy i rozwija. Dla niego była owocem wewnętrznego wysiłku ducha, szukającego odpowiedzi na pytania o tajemnice świata i człowieka, w sens cierpienia. Te i inne doświadczenia stały się później motywem napisania Listu apostolskiego Salvifici doloris, o chrześcijańskim sensie ludzkiego cierpienia.
W rozmowie z Frossardem stwierdza: „Jest coś z prawdy w tym powiedzeniu ťnie zrozumie zdrowy cierpiącegoŤ choć można by też odwrócić to twierdzenie, bo i chory jakoś może nie zrozumieć zdrowego, nie może zwłaszcza zrozumieć tego, że on także w inny sposób cierpi z powodu jego cierpienia”. W pokonaniu onieśmielenia pomogli mu sami cierpiący. Przekonywał się, że wielu z nich doświadcza przemiany, którą sam rozpoznawał bez słów. Przełomowym wydarzeniem w relacjach z chorymi stało się, gdy z ust człowieka, który stracił wszystko w Powstaniu Warszawskim, przykutego do łóżka usłyszał wyznanie: ťKsiądz nie wie, jak bardzo jestem szczęśliwy Ť.”
Wyjaśnieniu tej przemiany poświęca wspomniany list apostolski, który publikuje w 1984 r., po zamachu na placu św. Piotra. We wstępie stwierdza, że cierpienie ludzkie budzi współczucie, szacunek i onieśmiela. Jeśli ośmiela się dotknąć tego, co w każdym człowieku wydaje się tak bardzo nietykalne, cierpienia, które pozostaje tajemnicą, to czyni to z najgłębszej potrzeby serca oraz z potrzeby dzielenia się wiarą, tak jak czynił to św. Paweł. Ten apostoł ogłosił swoje odkrycie i cieszył się nim ze względu na wszystkich, którym może pomóc, jak jemu pomogło. Cierpienie może połączyć się z radością, słabość z mocą. W cierpieniu można odkryć miłość, godność, powołanie, moralną i duchową wielkość. Czy to możliwe? Czy w miejsce załamania i śmierci może wkroczyć radość i nowe życie?
W Liście Jan Paweł II stara się ukazać zbawcze działanie Boga w życiu ubogich duchem, płaczących, to działanie, które trwa przez pokolenia, znane mu z własnego doświadczenia i odkrywane wśród chorych, z którymi ma kontakt. Wzorzec tego działania, ponawiającego się w życiu pokoleń, zapisany jest w Nowym Testamencie. Świadkowie Nowego Przymierza doświadczają rzeczy niezwykłych. W Drugim Liście do Koryntian Apostoł pisze: „Zewsząd znosimy cierpienia, lecz nie poddajemy się zwątpieniu; żyjemy w niedostatku, lecz nie rozpaczamy; znosimy prześladowania, lecz nie czujemy się osamotnieni, obalają nas na ziemię, lecz nie giniemy”, a w innym miejscu „Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy”.
Papież pisze: „Człowiek odkrywając przez wiarę odkupieńcze cierpienie Chrystusa, odkrywa zarazem w nim swoje własne cierpienia, odnajduje je przez wiarę na nowo, nasycone mową treścią i nowym znaczeniem” (20).
Miłość Chrystusa wyraziła się Jego cierpieniem i śmiercią. W miarę, jak Paweł, świadomy tego przez wiarę, odpowiada na miłość, Chrystus staje się też w szczególny sposób zjednoczony z człowiekiem, z Pawłem, przez Krzyż.
Jednak Krzyż Chrystusa nabiera pełnego znaczenia w świetle Zmartwychwstania. Św. Paweł doświadcza mocy żyjącego Chrystusa w drodze do Damaszku. Pisze w Drugim Liście do Koryntian: „ Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby zamieszkała we mnie moc Chrystusa”. W Liście do Filipian wprost powie: „Wszystko mogę w tym, który mnie umacnia”.
Papież stwierdza: „…słabości wszelkich cierpień człowieka może przeniknąć ta sama Boża moc, która objawiła się w Krzyżu Chrystusa. W tym zrozumieniu: cierpieć – to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiarowanych ludzkości w Chrystusie. W Nim Bóg potwierdził, że chce działać szczególnie poprzez cierpienie, które jest słabością i wyniszczeniem człowieka – i chce w tej właśnie słabości i wyniszczeniu objawiać swoją moc”. (23)
Do tych wątków Jan Paweł II wraca nieustannie w swoim nauczaniu. W przemówieniu z 21 stycznia 2005 r. do uczestników sesji Papieskiej Rady ds. Duszpasterstwa Służby Zdrowia (powołał ją 20 lat wcześniej) stwierdza: „Słusznie zatem Papieska Rada koncentruje swoją refleksję i programy na uświęcaniu czasu choroby oraz na szczególnej roli jaką człowiek chory odgrywa w Kościele i rodzinie dzięki żywej obecności Chrystusa w każdym cierpiącym”.
W orędziu na Światowy Dzień Chorego w 1995 roku napisał: „Choć istnieje cierpienie wiodące do śmierci, to w zamyśle Bożym istnieje także cierpienie, które prowadzi do nawrócenia i przemiany serca człowieka: takie cierpienie, będące dopełnieniem we własnym ciele ťbrakówŤ męki Chrystusa, staje się przyczyną i źródłem radości, ponieważ rodzi życie i pokój.” Z nieubłaganą, charakterystyczną dla niego logiką, papież wyznacza zadania cierpiącym: „Drodzy bracia i siostry, którzy cierpicie na ciele i duszy, życzę wam wszystkim, byście umieli rozpoznać i przy jąć wezwanie Boga, który każe wam być twórcami pokoju przez ofiarę waszego cierpienia. Niełatwo jest odpowiedzieć na tak trudne wezwanie”.
Nauczanie Ojca Świętego, jego nieustanne prośby skierowane do cierpiących o modlitwę za Kościół i za niego, ściśle się wiążą z jego doświadczeniami. W książce „Nie lękajcie się” można znaleźć taki oto fragment: „Myślę, że kiedy w dniu 16 października 1978 r. dane mi było w ciągu jednego popołudnia przyjąć nowy ťprojektŤ mojego życia i powołania, jaki Bóg postawił przede mną poprzez głosy konklawe, dokonało się to z pomocą tych wszystkich, którzy ťw swym ciele dopełniają tego, czego nie dostaje cierpieniom ChrystusaŤ, dusz oddanych Bogu i głęboko ukrytych w Ciele Mistycznym, a wreszcie wszystkich – a było ich tak wielu! – którzy zgromadzenie kardynałów wspierali ofiarą i modlitwą.”
W świecie współczesnym cierpienie usuwa się z życia społecznego, ucieka przed nim. Samo w sobie jest jakimś załamaniem człowieka, znakiem jego niemocy. W świecie zdominowanym przez poszukiwanie przyjemności, kult wolności, paniczne podtrzymywanie młodości i kreatywnej sprawności, cierpienie wywołuje zgorszenie, uderza w logikę panującego systemu, staje się personą non grata wraz z ludźmi, których dotknęło. W takich okolicznościach Jan Paweł II nie ukrywa swojego cierpienia. Nie wstydzi się kalectwa i starości, która w ten sposób się objawia. Uczynił je sposobem świadczenia o mocy Chrystusa objawiającej się w jego Kościele. Podczas liturgii, audiencji generalnych, w Orędziach na Światowe Dni Chorego zwraca się do tych, którzy odczuwają ciężar cierpienia na duszy i ciele, zapewnia o swojej miłości i duchowej bliskości, przypomina, że życie ludzkie jest darem Boga, nawet to naznaczone słabością, darem, który musi być doceniony przez Kościół i świat. Słowa jego nie są bez pokrycia. Mówi o tym, czego doświadcza i co czyni. 29 maja 1994 roku stwierdza: „Także papież jest atakowany, musi cierpieć, aby każda rodzina i cały świat ujrzał, że istnieje Ewangelia – rzec można ťwyższaŤ: Ewangelia cierpienia, którą trzeba głosić, by przygotować przyszłość…”
Słowa te stanowią przejmujący komentarz do wydarzeń jego życia. Traktuje je nie jako dramat, dopust, lecz jako Słowo Boga skierowane osobiście do niego. W 1981 roku na placu św. Piotr dosięgają go kule Ali Agcy. Miesiąc później ponownie trafia do polikliniki Gemelli, gdzie wirus pochodzący z transfuzji krwi w dniu zamachu sprowadza go straszliwie osłabionego, wyniszczonego, w gorączce. Świat widzi papieża zmienionego nie do poznania. Po kilku latach, spustoszenie dokonane wtedy w organizmie Wojtyły daje o sobie znać. Uważnych obserwatorów niepokoi jego wygląd, wolniejszy krok, z początku ledwo widoczne drgania lewej dłoni. W listopadzie 1993 roku, w trakcie audiencji dla delegatów FAO, Ojciec Święty pośliznął się i upadł. Mimo bólu zwichniętego stawu barkowego zdobywa się na żartobliwe stwierdzenie: „Upadłem, ale nie zostałem zdegradowany”. W kwietniu 1994 roku upada w łazience i łamie szyjkę miednicy. Odtąd trudności z chodzeniem pogłębiają się. Te wydarzenia skłaniają papieża do refleksji nad swoją posługą, modyfikują jego widzenie pontyfikatu. Dla niego każde wydarzenia jest słowem Chrystusa działającego w Kościele. Kule zamachowca określa jako prowadzoną ręką Matki Bożej.
Fot. Archiwum
W maju 1994 roku wyjaśnia wiernym, jak widzi sens swojego cierpienia: „Raz jeszcze przemyślałem wszystko w czasie mojego pobytu w szpitalu. (…) Zrozumiałem wtedy, że mam wprowadzić Kościół Chrystusowy w trzecie tysiąclecie przez modlitwę i wieloraką działalność, ale przekonałem się później, że to nie wystarcza: trzeba było wprowadzić go przez cierpienie – przez zamach trzynaście lat temu i dzisiaj przez tę nową ofiarę”.
Świat jest zgorszony. Krzyż jest zgorszeniem i głupstwem dla pogan od początków chrześcijaństwa. Pod tym względem niewiele się zmieniło. Ale, czy może być mocą i radością. Oto granica między wiarą, a światem, który ją odrzuca. Czy papież nie powinien być wyprostowany, władczy, zwycięski, sprawny fizycznie i duchowo, aby podołać obowiązkom? Czy nie powinien odpocząć?
Tymczasem oznaki słabości fizycznej, głos słaby, problemy z artykulacją, a zarazem szczerość, jedność słów i czynów, sprawiają, że świadectwo jego życia staje się coraz bardziej przekonujące i przejmujące. Spotkania człowieka w podeszłym wieku i dotkniętego kalectwem z młodzieżą szokują. Rozumieją się znakomicie. Podczas kolejnych pielgrzymek papież spotyka się z niesłabnącym entuzjazmem i oznakami miłości. Podczas narastającej choroby i towarzyszącym temu cierpieniom jest pogodny, radosny. Jak dawniej świetnie nawiązuje kontakt z wiernymi, potrafi rozruszać tłumy dowcipem, śpiewem. Wciąż i na nowo zadziwia. Zgarbiony, utykający, słaby, a przecież zdumiewająco mocny, na przekór nieżyczliwym sądom, papież podejmuje kolejne pielgrzymki, ogłasza ważne encykliki, adhortacje, listy pasterskie. Czy jego dzień liczył 24 godziny? Ludzie przywykli do jego służby, domagali się kolejnych spotkań, obecności nieustannie wykraczającej poza porządek dnia. Kochający, czy nieczuły tłum?
Nieuleczalnie chorzy zawsze mieli swój udział w jego życiu wewnętrznym. Swoje doświadczenie, poniekąd proroczo, wypowiedział w rozmowie z Frossardem, w czasie, gdy był jeszcze w pełni sił : „Wyniszczani i stopniowo umierający, z trudem przyjmują swój stan – powoli dojrzewa w nich świadomość, że cierpienie jest także wielkim powołaniem w tajemnicy Chrystusa i Kościoła. (Wystarczy przywołać na pamięć słowa św. Pawła o „dopełnianiu tego, czego nie dostaje cierpieniom Chrystusa”). Jednakże nieraz bywałem świadkiem tego, jak ów stan zostaje ostatecznie przyjęty nie tylko jako ťlosŤ, ale jako prawdziwe ťwybranieŤ i powołanie: Boży ťprojektŤ własnego życia, w którym człowiek odnajduje siebie, utożsamia się z nim, odnajduje wewnętrzny spokój, a nawet radość i szczęście. Nieraz uderzało mnie to szczęście i pokój w rozmowach z ludźmi po ludzku bardzo doświadczonymi. Upośledzonymi w swym ludzkim ťlosie Ť. Widziałem w tym namacalny dowód działania Łaski i obecności Ducha Świętego w sercu człowieka.”
Andrzej Frahn
Artykuł ukazał się w numerze 04/2006.