Jan Paweł II – sługa pokorny

2013/07/2
Paweł Borkowski

Długi pontyfikat Jana Pawła II obfitował w tak różnorodne wątki i wydarzenia, że nie sposób go zrozumieć ani ocenić według jednego kryterium, zwłaszcza wtedy, gdy patrzy się z perspektywy zaledwie kilku lat. Warto spojrzeć na życie i dzieło papieża Polaka przez pryzmat tego, co hasłowo można określić mianem pokornej służby.

 

Zakazane słowa

Pokora i służba to niemodne słowa, dlatego tytułowe hasło nie kojarzy się pozytywnie. Pokora nie jest wysoko notowana na giełdach świata. Zapewne zresztą nigdy nie była, lecz w ostatnich czasach została po prostu zapomniana, usunięta z pola widzenia, a nawet ośmieszona. Wyścig szczurów i zbrojeń, reklama i autoreklama, moda, propaganda sukcesu, troska o własny wizerunek, szukanie uznania i prestiżu, dopisywanie kolejnych pozycji w swoim curriculum vitae – tym wszystkim żyje dzisiejszy świat. Cała współczesna, krzykliwa rzeczywistość zdaje się sprawiać, że owa naczelna chrześcijańska cnota nie ma nic do powiedzenia i musi zamilknąć, skoro przemawiają mocniejsi i atrakcyjniejsi.

Nie inaczej przedstawia się sprawa ze służbą. Już samo to określenie tak dalece przestało się podobać, że dzisiaj mówimy o pomocy domowej, opiekunkach, asystentach, doradcach i konsjerżach, byle tylko nie wypowiedzieć słowa służący. A już absolutnie zabronione jest myślenie i deklarowanie, że służbą powinna być praca, zawód, rządzenie krajem, wykonywanie powszednich obowiązków. Taki pogląd nie leży w dobrym tonie politycznej poprawności ani w głównym nurcie kultury.

Skromna miara wielkości

Jednakże papież Jan Paweł II swoim życiem i swoją śmiercią dowiódł czegoś przeciwnego. On zrehabilitował służbę i pokorę, przywrócił je współczesności i na nowo pokazał ich znaczenie nowoczesnemu światu, który tak łatwo o nich zapomniał. Ilekroć z podziwem i uznaniem mówimy o papieżu Polaku, że był „wielki”, mamy na myśli to, że był wielki, ale wielkością uniżenia, umniejszenia siebie, wielkością służby i pokory, która często nie pamięta o sobie, a nigdy nie zapomina o innych.


Sposób przyjęcia przez Jana Pawła II homagium złożonego przez kard. Wyszyńskiego to szczególny znak pokory, okazanej przez papieża

Istnieje pewna racja tego stanu, może nazbyt subtelna i ukryta dla współczesnej mentalności. Otóż do kilku oficjalnych tytułów, których używa zwierzchnik Kościoła katolickiego, zalicza się i ten: Servus Servorum Dei – Sługa Sług Bożych. Dlatego pełnoprawnie można uznać, że wymiar służby, i to bardzo zaangażowanej, daleko posuniętej, jest ab imis fundamentis wpisany w sam urząd Piotrowy, a zatem i w każdy kolejny pontyfikat. Papież, chociaż stoi na czele Kościoła powszechnego, liczącego ponad 1,2 miliarda wyznawców na całym globie, jest faktycznie postawiony tam po to, aby służyć im wszystkim za szczebel czy stopień w drodze do zbawienia.

Czy ten fakt z czymś nam się kojarzy? Może kojarzyć się z Ewangelią i słowami Jezusa skierowanymi do Apostołów, których niekiedy ponosiła ambicja: „Kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszy między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, tak jak Syn Człowieczy, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć” (Mt 20, 26?28). Okazuje się, że pokorna służba – a nawet „niewola” – jest atrybutem samego Boga, tego Boga, który zechciał stać się człowiekiem i przebywać między istotami ludzkimi na Ziemi. Święty Augustyn powiadał, że pokora jest „znakiem Chrystusa”.

Nietypowy początek

Cnota pokory była także szczególnym znakiem pontyfikatu Jana Pawła II. Zamanifestowało się to już na samym początku, kiedy 22 października 1978 roku nowo wybrany Biskup Rzymu (Romanus Pontifex) odbierał od członków Kolegium Kardynalskiego zwyczajowe wyrazy oddania i posłuszeństwa (ten przepisowy obrzęd hołdu nawiązujący do dawnych obyczajów feudalnych nosi nazwę „homagium”). W długim szeregu purpuratów podszedł do tronu papieskiego również kardynał Stefan Wyszyński. Uklęknął, aby pocałować pierścień Rybaka, a w tym momencie Jan Paweł II podniósł się z tronu i sam objął Prymasa Tysiąclecia, którego – jak wiadomo – darzył wielką estymą i wdzięcznością oraz wielokrotnie wspominał w swoich wypowiedziach. Podobna scena powtórzyła się wkrótce podczas papieskiej audiencji u Polaków. Obydwaj wielcy mężowie Kościoła i mężowie stanu – Ojciec Święty i Prymas Tysiąclecia – trwają w uścisku, ponieważ ich złączone sylwetki uwiecznił w brązie dekoracyjnym rzeźbiarz Jerzy Jarnuszkiewicz: pomnik będący dziełem tego artysty, posadowiony na granitowym cokole, od 1983 roku można oglądać na głównym dziedzińcu Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego.

Czy kojarzą nam się z czymś owe niezwykłe gesty Następcy Piotra (Successor Principis Apostolorum – Następca Księcia Apostołów to także jeden z tytułów papieskich)? Może z Dziejami Apostolskimi i spotkaniem Szymona- Piotra, Księcia Apostołów, z rzymskim setnikiem (centurionem) Korneliuszem w jego domu w Cezarei: „Kiedy Piotr wchodził, Korneliusz wyszedł mu na spotkanie, padł mu do stóp i oddał pokłon. Piotr podniósł go ze słowami: ŤWstań, ja też jestem człowiekiemť” (Dz 10, 25?26).

Charakterystyczne dla pokory jest to, że w razie konieczności przyjmuje pokłony, lecz nie żąda ich i chętnie je odwzajemnia. Teraz rozumiemy, dlaczego pokora stanowi przeciwieństwo pychy, pierwszego z grzechów głównych. Przecież Szatan, mistrz pychy, zaproponował Chrystusowi, mistrzowi pokory: „Dam Ci to wszystko, jeśli upadniesz i oddasz mi pokłon” (Mt 4, 9).

Wyjść do człowieka

Powróćmy jednak do głównego wątku rozważań. Ojciec Święty na samym początku pontyfikatu, w trakcie homagium, zaburzył normalną, tradycyjną procedurę, a później było coraz lepiej. Na przekór szacownym obyczajom, watykańskiej etykiecie, karcącym spojrzeniom ceremoniarzy, a nierzadko też wymogom bezpieczeństwa, podchodził do ludzi, dotykał ich, rozmawiał z nimi, brał dzieci na ręce, całował chorych, przytulał starców, pochylał się nad osobami siedzącymi na wózkach inwalidzkich. Spontanicznie włączał się w śpiewy, tańce, obrzędy, czasami bardzo osobliwe dla człowieka Zachodu. Żartował z młodzieżą i dziennikarzami, zawsze licznie towarzyszącymi jego celebrom i pielgrzymkom. Odwiedzał szpitale, uniwersytety, klasztory, fabryki, parlamenty, królewskie pałace i prywatne domy. Nie zawahał się nawet wejść do więziennej celi swojego niedoszłego mordercy. Po prostu pragnął być z ludźmi we wszystkich okolicznościach, czasami pięknej i radosnej egzystencji, ale najczęściej trudnej i powikłanej. Jakże odmienny to wizerunek od obrazów znanych nam z dawnych fotografii i kronik filmowych przedstawiających papieży, gdy są niesieni na okazałym tronie (sedia gestatoria) przez lektykariuszy, w otoczeniu paziów i licznego orszaku, i z daleka błogosławią wiernym – chętnie, lecz z należytą powściągliwością, która licowała z powagą i dostojeństwem Najwyższego Pasterza Kościoła Powszechnego (Supremus Universae Ecclesiae Pastor to kolejny tytuł papieski).

Czy ta nadzwyczajna postawa Jana Pawła II, jego serdeczność, otwartość i życzliwość z czymś nam się kojarzy? Może kojarzyć się z osobą Jezusa z Nazaretu. Również On, będący przecież drugą Osobą Trójcy Świętej, zanurzał się we wszelkie, nawet najmroczniejsze zakamarki ludzkiego świata i zadawał się także z tymi, których inni nie tolerowali, nienawidzili, odsuwali od siebie. Rozmawiał z kapłanami i prostytutką, spotykał się z bogaczami i nędzarzami, jadał z rybakami i celnikami, dotykał chorych i ociemniałych, przytulał dzieci. Otworzył nawet grobowiec, aby wydostać stamtąd i wskrzesić do życia rozkładające się już ciało swojego przyjaciela, Łazarza z Betanii. Ale Jezus lubił także wesołość, biesiady i rozmowy z przyjaciółmi, a także poznawać różne zajęcia. Tak przynajmniej twierdzi Paul Johnson, autor książki Jezus: najwierniejsza biografia, w której stawia tezę, że podczas swojego życia ukrytego Mesjasz starał się dokładnie poznać ludzkie losy i sprawy, aby znaleźć się jak najbliżej każdego człowieka.

Wydaje się, że podobny motyw przyświecał polskiemu papieżowi. Jan Paweł II chciał z bliska przypatrzeć się ludzkim zajęciom, relacjom, kłopotom i nadziejom, aby tym lepiej zrozumieć samego człowieka. Z pokorą pochylał się nad najmniejszymi i zapomnianymi tego świata, aby chociaż przez chwilę podzielić ich los i dzięki temu stać się sługą wielu ludzi. Zapewne dzięki swojej znajomości świata ludzkich spraw został także odnowicielem nauki społecznej Kościoła pod koniec XX wieku, ogłaszając liczne dokumenty o godności i prawach człowieka, pracy ludzkiej, rodzinie, listy do osób starszych, kobiet, młodzieży.

Owoc obfity

Biskup Rzymu to również Vicarius Christi – Wikariusz Jezusa Chrystusa. Wikariusz znaczy zastępca. Papież – jak zresztą każdy kapłan – w imieniu Chrystusa, który niedługo po Zmartwychwstaniu „został uniesiony do nieba” (Łk 24, 51), powtarza Jego gesty, słowa, uczynki. Jan Paweł II robił to ze szczególną pasją, z pasją świętości. Widać było, że żyje tak, jak żył Chrystus, w pokorze pełniąc służbę na rzecz wszystkich ludzi. Cierpiał i umierał także podobnie do Jezusa Chrystusa, na oczach świata, nie wstydząc się własnej słabości, bezsilności. Dlatego przyciągnął wielu do Boga i teraz zostaje wyniesiony przez Kościół do chwały ołtarzy. Zgodnie z prawdą mówimy: „przez Kościół”, ale zarazem wierzymy, że dzieje się to z woli i zamysłu Opatrzności. Taka przecież jest logika Boga, który „wywyższa pokornych” (Łk 1, 52).

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej