O której godzinie wstaje? Jakich kosmetyków używa? Czy gra w brydża? Jak dużo pije i przy jakich okazjach? Kto robi mu pranie i codzienne porządki? Gdzie przechowuje w domu dokumenty? U kogo leczy zęby? Jakie ma walizki podróżne? Dla Służby Bezpieczeństwa, inwigilującej Karola Wojtyłę, każda z pozoru błaha informacja była bardzo cenna – mówi Marek Lasota, autor wydanej właśnie książki pt. „Donos na Wojtyłę”.
Fot. Artur Stelmasiak
Książka Marka Lasoty, pracownika krakowskiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej, nie dekonspiruje agentów, którzy przez kilkadziesiąt lat obserwowali Karola Wojtyłę, jako kleryka, księdza, arcybiskupa, kardynała. Nie taki był jej cel. Nie znajdziemy w niej odszyfrowanych nazwisk tajnych współpracowników, poza dwoma przypadkami, które już wcześniej padały w wypowiedziach historyków. Dla krakowskiego czytelnika i tak będzie jasne, kto jest kim.
– To jest książka, która mam nadzieję dotrze do szerokiego odbiorcy. Jest raczej popularnonaukowa – mówił autor podczas promocji, które w marcu najpierw odbyły się w Krakowie, a kilka dni później w Warszawie.
– Książka pokazuje pewien mechanizm, kontekst polityczno-społeczny, towarzyski kurii w bardzo ważnym mieście w Polsce; kurii kierowanej przez coraz bardziej dostrzeganego jako postać wybitną kapłana, który w pewnym momencie swego życia został papieżem – mówił Janusz Kurtyka, prezes IPN. – Pokazuje mechanizm i kontekst funkcjonowania tego środowiska w warunkach systemu totalitarnego, w którym Kościół katolicki postrzegany był jako instytucja pasożytnicza i wroga nowemu porządkowi.
Nazwiska agentów, co do których, w świetle dokumentów IPN nie ma wątpliwości, że współpracowali ze Służbą Bezpieczeństwa, będą ujawnione w pracy doktorskiej Marka Lasoty, która jest już na ukończeniu.
Nie było niewinnych rozmów
– Każdy kto mówi, że rozmawiał z SB o rzeczach powszechnie znanych, nie mających żadnego znaczenia, żyje w iluzji – przekonuje Lasota. – Dla służb każda informacja miała znaczenie, chociażby z tego prostego powodu, że tworzyła bank danych dotyczących danej osoby. My dziś nie jesteśmy jeszcze w stanie przekonująco odpowiedzieć na pytanie, na ile informacje zbierane o Wojtyle w latach sześćdziesiątych, mogły być wykorzystane przy planowaniu zamachu na Papieża w 1981 r. Ale mam głębokie przeświadczenie, że cały ten wieloletni wysiłek agentów pionu IV SB, działających wokół Wojtyły, w pewnej mierze w tym dramatycznym akcie miał swój udział.
Im bardziej poszerzał się krąg działań Karola Wojtyły, tym więcej miał „opiekunów”. Pierwsi pojawili się wokół niego już w latach czterdziestych, jeszcze za czasów kleryckich. Potem dokumentów bezpieki dotyczących przyszłego papieża przybywało. Autorami byli bliżsi i dalsi znajomi kapłana, później krakowskiego metropolity. Także z kręgów duchowieństwa.
– Mam dosyć podejrzeń, pytań o to, ilu było agentów w „Tygodniku Powszechnym” – mówił na warszawskiej promocji były senator Krzysztof Kozłowski, związany z krakowskim „Tygodnikiem”. Jako przykład Kozłowski podał Tadeusza Nowaka, dawnego dyrektora administracyjnego „Tygodnika”, zarządcę dóbr krakowskiej kurii, który w książce Lasoty jest jednym z dwóch odtajnionych agentów. Powołując się na wieloletnią znajomość, senator Kozłowski przypomniał, że był to człowiek zasłużony, członek Armii Krajowej, odznaczony papieskim medalem, który jednak nigdy nie zyskał zaufania kierownictwa redakcji. Jego zdaniem działalność w „Tygodniku” i jako agenta odbywały się na różnych płaszczyznach – stycznych, ale jakby niezależnych od siebie. Po 1956 r., kiedy reaktywowano gazetę, Nowak „zanudzał oficerów prośbami o dodanie ťTygodnikowiŤ, papieru, podniesienie nakładu”.
– Chciał mieć sukces w zwiększeniu nakładu, w poprawie sytuacji finansowej pisma – mówił Kozłowski. – Jeżeli to był – jak pisze autor „Donosu na Wojtyłę” – jeden z najlepiej usytuowanych współpracowników służby w Kościele krakowskim, to nie było tak źle.
W odpowiedzi Marek Lasota przypomniał, ze to właśnie Nowak, korzystając ze swoich dobrych kontaktów z Wojtyłą (jeździł z nim nawet do Watykanu!), przekonał Go do spotkania z ówczesnym sekretarzem komitetu wojewódzkiego PZPR. Do takiego spotkania doszło i biografowie dzisiaj zgodnie oceniają je jako sukces Wojtyły. Niemniej jednak zostało ono zaplanowane z myślą o skompromitowaniu Wojtyły, ukazaniu Go innym duchownym jako tego, który spotyka się z funkcjonariuszami partyjnymi. Rola Nowaka nie polegała więc jedynie na obserwowaniu i przekazywaniu informacji, ale także na ich kreowaniu. Dlatego w oczach prowadzącego go oficera Nowak był „wartościowym agentem z punktu widzenia operacyjnego”.
Mili, szanowani, zasłużeni… – ale agenci
Zdaniem prezesa IPN, zdarzały się sytuacje, w których ludzie zasłużeni, dawni działacze niepodległościowi, szli na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Niektórych straszono powrotem do łagrów, innych łamano w więzieniu, torturowano, zastraszano rodzinę. Były przypadki, że ktoś nie wytrzymywał i zgadzał się na współprace, ale potem odmawiał, albo jej nie podejmował. Były jednak i tacy współpracownicy, także wśród duchownych, którzy pisali obszerne raporty w zamian za odbiornik radiowy, puszkę szynki…
– Odczucia związane z obcowaniem z człowiekiem, zwykle są mylące – podkreślał prezes Kurtyka. – Wartość współpracy, kontaktów, można ocenić tylko na podstawie treści meldunków.
Przykładem tego może być wspomniany już Tadeusz Nowak, ps. „Ares” – w czasie wojny wybitny oficer, odznaczony orderem Virtuti Militari za bohaterstwo. Był wybitnym działaczem zrzeszenia „Wolnośći i Niezawisłość” – oczywiście został aresztowany, był torturowany. Wykorzystano jego słabości: funkcjonariusze zabrali mu zdjęcie córki, obiecując, że zwrócą je, kiedy pójdzie na współpracę. Podpisał dokument, zdjęcia nie zwrócono. W 1956 r. wyszedł na wolność. Potem zgłosiła się do niego ponownie Służba Bezpieczeństwa, proponując współpracę. Zgodził się. Jako wybitny konspirator, człowiek nieprzeciętny i o wielkim autorytecie, pracownik „Tygodnika”, doskonale nadawał się na tajnego współpracownika. Poza tym był świetnie notowany w środowiskach kombatanckich, miał szerokie kontakty wśród dziennikarzy. Był niezwykle produktywny w każdej z tych dziedzin. Jako agent pracował do starości, do 1983 r. Teczki z jego raportami liczą kilka tomów – niezwykle dokładnie notował spostrzeżenia ze środowisk, w których się obracał. Między innymi uczestniczył w prowokacji, której celem było podrzucenie do mieszkania jednego z krakowskich księży sfałszowanego pamiętnika z treściami kompromitującymi Karola Wojtyłę. Czy jego działalność można więc uznać za mało szkodliwą?
Wzorem krakowskiej komisji
Zdaniem historyków, badających akta dawnych Służb Bezpieczeństwa, czeka nas jeszcze wiele takich niespodzianek. Autorytety, ludzie zasłużeni, odznaczeni… – czasami aż trudno uwierzyć, że prowadzili grę, podwójne życie. Z tym problemem musi się też zmierzyć Kościół – musi przyjąć prawdę w pokorze i ze zrozumieniem. Podchodząc do każdego przypadku współpracy księży ze służbami totalitarnego państwa, trzeba szczegółowo przyjrzeć się wszystkim okolicznościom, warunkom, a także mieć na uwadze ludzkie słabości. Chociaż tak naprawdę trudno powiedzieć, co kieruje człowiekiem, kiedy idzie na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa, kiedy gotowy jest zdradzić najbliższych, żyć w zakłamaniu. Niekiedy może to być naiwność – jak w przypadku korektorki z „Tygodnika Powszechnego”, starszej, samotnej, niedowartościowanej kobiety, którą agent oczarował, a w przypadku „Włodka” – benedyktyna z Tyńca – wręcz rozmiłowanie się w złu.
– To są rozważania o tajnikach ludzkiej duszy, czyli zadanie także dla duszpasterzy – mówił Marek Lasota. – Dlatego formuła komisji, powołanej przez kard. Stanisława Dziwisza „Pamięć i troska”, umożliwia też moralno- teologiczną ocenę tego, co działo się także w Kościele. To trafna i odważna formuła. Ale powinniśmy pójść jej śladem.
Podczas prezentacji ksiązki „Donos na Wojtyłę” w Galerii Porczyńskich
Fot. Joanna Jureczko-Wilk
Wierzyć esbekom?
Książka Lasoty to lektura ponura, momentami groteskowa. Pełno w niej intryg, fałszu, dwulicowości…
– Ta książka jest świadectwem ludzkiej nikczemności, słabości, pokazuje metody Służby Bezpieczeństwa. Ale to nie jest książka, która podaje kłamstwa, fałszywy obraz rzeczywistości – podkreśla Dorota Skóra z wydawnictwa Znak, wydawcy „Donosu na Wojtyłę”.
W dyskusjach powraca jednak pytanie: czy można dziś wierzyć esbeckim raportom? Czy na ich podstawie należy opisywać minione dzieje, oceniać wybory ludzi?
– Są to źródła instytucji policyjnej i to instytucji państwa totalitarnego, a więc takiej, która dążyła do kontrolowania każdego aspektu życia społecznego, politycznego. Należy je, jak każde inne, poddać krytycznej ocenie – mówił prezes Kurtyka. – Ale to, że jakiś agent rozmijał się z prawdą, nie znaczy, że go nie było. Jednak dokumenty zebrane przez Marka Lasotę pokazują przewrotność losu: oto materiały, które były pisane i zbierane, by pogrążyć Karola Wojtyłę, zdyskredytować środowisko krakowskiej kurii, paradoksalnie mogłyby dziś świadczyć o jego świętości w toczącym się procesie beatyfikacyjnym. Wojtyła wychodzi z esbeckich rozgrywek zwycięsko. Historycy zaznaczają jednak, że nadal na odkrycie i opisanie czekają inne zgromadzone w rozmaitych archiwach dokumenty. Z pewnością odkryją wielu bohaterów, którzy nie poddali się sowietyzacji, ale też niestety antybohaterów.
– Koncentrujemy się na tajnych współpracownikach, trochę na funkcjonariuszach, a już zdajemy się zapominać o tych, którzy „zadaniowali” – o całej strukturze partyjnej, która tak naprawdę odpowiada za to – podkreślał Krzysztof Kozłowski. – Odpowiedzialność pierwszych sekretarzy, członków Biura Politycznego, dyrektorów wydziałów, struktur kierowniczych gdzieś nam umyka w problemach takich jak donos na Karola Wojtyłe. To jednak nie była inicjatywa oddolna. Chętnie doczekałbym się tego rodzaju rozliczeń w Polsce.
Małgorzata Krasnodębska
Artykuł ukazał się w numerze 04/2006.