Robert Hetzyg |
Co państwo myślą o wspólnotach w Kościele? Potrzebne są, czy wręcz na odwrót?
Ja wiem, że moi czytelnicy są katolikami, że ho ho, a niekiedy nawet księżmi, więc pewnie pisanie o pewnych rzeczach mogłoby w takim gronie uchodzić za niestosowne, ale na wszelki wypadek… Co państwo myślą o wspólnotach w Kościele? Potrzebne są, czy wręcz na odwrót? Czy to coś pożytecznego, czy może rozmienianie na drobne wiecznotrwałej opoki? Słyszeli państwo może taką opinie, że to są wrzody na Mistycznym Ciele Chrystusa? Ja słyszałem. Właściwie to ktoś w mojej obecności mówił w ten sposób o zakonach, ale przez analogię wychodziło, że wspólnoty byłyby w tej sytuacji pryszczami. No i co tu myśleć o takim podejściu? Od wieków zakony były inicjatorami przemian i odnowy Kościoła. U swego zarania były to zresztą niewielkie wspólnoty, jednoczące zapaleńców, słyszących wezwanie do oddania wszystkiego na służbę Bogu i braciom. I ciekawe, że dziś często ci, których poprzednicy byli kiedyś „kościelnymi buntownikami” nierzadko odsądzają od czci i wiary nowe inicjatywy w Kościele. Nowe drażni i domaga się odpowiedzi. Potrzebuje też uwagi i troski – jak dziecko, które uczy się chodzić. Kto ma dzieci, ten wie, że trzeba mieć oczy wszędzie. Z drugiej strony nie ma większej radości niż obserwowanie życia, które się kształtuje i dojrzewa.
Do powstania nowej wspólnoty albo jakiegoś ruchu w Kościele potrzeba człowieka, który usłyszy w sercu wezwanie i, co jeszcze ważniejsze, zechce na nie odpowiedzieć. To wezwanie ma związek z osobistą wrażliwością, doświadczeniami i obdarowaniem zainteresowanego, ale przede wszystkim jest wpisane w plan Boga, który przez Kościół chce dzisiaj działać w świecie. Nowe dzieło nie powstaje więc przypadkiem. No, ale komuś patrzącemu z zewnątrz przede wszystkim rzucają się w oczy te wszystkie rzeczy, które są nowe i nie przystają do naszych przyzwyczajeń i oczekiwań. Więc zabieramy się do kontrolowania, czy takie „coś” ma wszystkie konieczne parametry: czy się modli w taki to a taki sposób, czy odpowiednio często powołuje się na właściwe autorytety i czy pasuje do uśrednionej duchowości katolickiej, ze wszystkimi jej elementami. I powiem Państwu, że nowa wspólnota, która przejdzie takie sito nadaje się najbardziej do tego, żeby ją rozwiązać, a jej członków rozesłać po istniejących ruchach i stowarzyszeniach. Dlaczego? – Bo nie wnosi do życia wiary nic nowego, co by uzasadniało jej istnienie.
Żeby rozpoznać wartość nowego ruchu albo wspólnoty potrzeba nie tylko wnikliwej obserwacji, ale i znajomości jej korzeni. U zarania nowego bytu zazwyczaj odnajdziemy takie doświadczenie wiary, takie pragnienia i wrażliwość, które są wspólne dla wszystkich, którzy się do niego przyłączyli. A że jest to historia życia konkretnych osób, trudno tak po prostu przejść nad tym do porządku i powiedzieć „dziwactwo”, nawet, jeśli z pozoru na dziwactwo właśnie wygląda.
Ja tu się nie zamierzam porywać na instruowanie kompetentnych władz, co do kanonicznego rozpoznawania nowych form życia Kościoła. Podpowiadam tylko przeciętnemu obserwatorowi, że nie wszystko jest tym, czym się wydaje, a nadmierna troska o święty spokój prowadzi do „wygaszenia” Ducha, bez którego Kościół nie może istnieć. Jeszcze inny sposób „załatwiania się” ze wspólnotami polega na powtarzaniu plotek i insynuacji na ich temat. Ktoś usłyszał, ktoś komuś pokazał stronę internetową, a kto inny potwierdził, bo też słyszał. Jasne, że oszczerstwa są wpisane w drogę oczyszczenia Bożego dzieła, tyle, że z oszczercy nikt nie zdejmie odpowiedzialności za jego słowa.
To w takim razie – spyta ktoś – co jest takiego we wspólnotach, że ich bronisz jak socjalizmu, pomimo, że czasem przyprawiają o ból głowy i organizują mnóstwo dodatkowej pracy duszpasterzom?
– One są szansą na to, aby cały Kościół stał się tym, czym ma być: wspólnotą – koinonią – komunią – ciałem samego Chrystusa, którego członki łączy „więź doskonałości” czyli miłość (por. Kol 3,14). Czuli Państwo kiedyś miłość do osoby siedzącej w ławce obok na mszy? No właśnie. Ja też nie. A czuli się Państwo może kiedyś obco w świątyni, chociaż na około mnóstwo ludzi odmawia te same modlitwy? – Ja – owszem. Tymczasem wspólnoty uczą czegoś więcej niż troska o własne „nie-potępienie”. Wspólnoty uczą dbać o zbawienie bliźniego. A kiedy wspólnota jest autentycznym dziełem Ducha Świętego, między jej członkami widać prawdziwą przyjaźń i nawet wtedy, kiedy muszą o nią zawalczyć, bo przecież nikt w Kościele nie jest tak święty jak sam Kościół, to przecież wiadomo, że im na sobie zależy.
I na koniec: oczywiście, że nie wszystko, co nowe w Kościele, buduje go w ten sposób! Dlatego tym bardziej potrzeba naszej troski o to, co jest, aby rozwijało się i rosło. Być może także z naszym udziałem. Założę się, że kto da się porwać Bogu, który nas zaprasza do bycia Kościołem na serio, nie zechce zamienić tej nowej drogi na nic innego.