Alicja Dołowska |
Od kilku dziesięcioleci obserwujemy zjawisko światowej integracji finansowej i gospodarczej
Gdy w supermarkecie kupujemy koszulkę za 5 złotych, nie myślimy o tym, gdzie ją wyprodukowano i jak trafiła na nasz rynek ani czyj jest w istocie ten działający na globalną skalę supermarket. Na co dzień nie zastanawiamy się również nad globalizacją, choć ludzie w coraz większym stopniu zdają sobie sprawę, że koszulkę za 5 złotych mogliśmy kupić właśnie tylko dzięki niej.
Ekonomiści wskazują fakt, że globalizacja ma dobre i złe strony, że może być pułapką, ale dla biednych krajów stać się również szansą. Często niesie ze sobą bezwzględny wyzysk i dewastację naturalnego środowiska, ale i postęp. Opinie są podzielone. Nie muszą być wcale obiektywne. Zależą przecież od biznesu finansującego światowe media serwujące nam informacyjną papkę i „naukowe racje” przygotowane na własny użytek.
W poszukiwaniu prawdy
Dla przeciętnego człowieka prawda o rzeczywistości jest coraz trudniej rozpoznawalna, wymaga wiedzy i badawczego trudu. Zwłaszcza prawda o tak rozległym i skomplikowanym zjawisku jak globalizacja, o której uczą się studenci na uczelniach. Jednak wiedza na temat globalizacji powinna docierać nie tylko do elit, działaczy społecznych i związkowych, ale najszerszych kręgów, ponieważ pośrednio lub bezpośrednio dotyczy każdego z nas.
Chodzi nie tyle o słuchanie przekrzykujących się w telewizyjnym okienku „gadających głów”, ile czytanie książek, których na temat globalizacji pojawia się coraz więcej. Z czytaniem jest, niestety, mizernie. W ubiegłym roku tylko 44 proc. badanych choć raz sięgnęło po lekturę. Przeważnie po beletrystykę, sensację i romanse.
„Polacy czytają coraz mniej – alarmuje Grzegorz Gauden, dyrektor Instytutu Książki. – Jeśli taka sytuacja będzie się utrzymywała, grozi nam zapaść cywilizacyjna. Jak wynika z porównywalnych badań, w Czechach i Francji czytelnictwo ma się znacznie lepiej: wynosi odpowiednio 83 i 69 proc. Statystyka jest dla nas tym bardziej bezlitosna, bo przecież w ostatnim 20-leciu osiągnęliśmy niebywały sukces, jeśli chodzi o przyrost liczby osób z wyższym wykształceniem. Nie pytajmy lepiej o poziom wykształcenia wielu absolwentów uczelni, którzy zdobywanie wiedzy oparli na tzw. metodzie trzech „z” (zakuj, zdaj, zapomnij)”.
Do urn wyborczych idziemy również słabo zorientowani w kwestii programów partii, na które mamy szanse oddać głos. Przed ostatnimi wyborami jeden ze znanych specjalistów od kreowania wizerunku polityków nazwał obraźliwie polskich wyborców debilami, którzy kupią polityka jak każdy dobrze opakowany towar. Nie ulega wątpliwości, że przeżywamy gigantyczny kryzys demokracji i notorycznego naruszania jednego z podstawowych praw człowieka – prawa do rzetelnej informacji. Gdy się przyjrzeć tej sprawie z bliska, ma ona wiele wspólnego z globalizacją.
Zgubiono człowieka
Zmienił się model kapitalizmu, o którym jako o XIX-wiecznym tworze uczono w czasach PRL-u na uczelniach. Po opadnięciu „żelaznej kurtyny” przyszła do nas jeszcze propagandowa obietnica „państwa dobrobytu”, które na początku lat 80. ubiegłego wieku na Zachodzie w istocie się kończyło.
Ale wraz z nadejściem kapitalizmu w nowej formie i obietnicy dobrobytu weszliśmy w świat globalizacji, o której regułach i zależnościach niewiele osób miało pojęcie w Polsce.
Jako tańsza niż na Zachodzie siła robocza mieliśmy być konkurencyjni poprzez niższe koszty pracy podyktowane przez niższe standardy życia naszego społeczeństwa. Ale to była mrzonka, bo w dobie globalizacji rosnące w siłę zagraniczne koncerny, pożerając w wyniku prywatyzacji polskie przedsiębiorstwa, już przenosiły produkcję do krajów azjatyckich, gdyż w Indiach czy Bangladeszu pracownik był jeszcze tańszy. Dziś widać jak na dłoni, że sprzedając państwowe firmy, tak naprawdę sprzedawaliśmy polski rynek zbytu.
Rynki finansowe nie znają ani sentymentów, ani żadnych granic. One chcą zysku. W szybkim tempie zmieniły się stosunki produkcji. W kraju narodzin „Solidarności” – ruchu, który wstrząsnął światem – w sferze produkcji zostały zerwane więzi między inżynierami a robotnikami, których ogromna liczba przestała być potrzebna do produkcji. W wyniku postępującej automatyzacji czy likwidacji zakładów stali się grupą „zbędnych”.
Richard Sennet w książce „Kultura nowego kapitalizmu” udowadnia, że nawet kadra zarządzająca przedsiębiorstwem woli, asekurując się, odsuwać od siebie odpowiedzialność, zachowując wobec własnych firm pozycję zewnętrznego obserwatora. Coraz częściej to wynajmowana firma konsultingowa, czyli firma zewnętrzna, zostaje obwiniona za błąd. Przez cały czas ustrojowej transformacji solą w oku władzy wyrosłej w tradycji Solidarnościowej pozostawały związki zawodowe, których znaczenie i prestiż były systematycznie dezawuowane. Jeszcze nie tak dawno mówiło się, że „jadą na wspólnym wózku”. Dziś członków zarządu często pilnują firmy ochroniarskie.
W razie plajty utratę miejsc pracy ryzykują głównie robotnicy. Zarządy – zwykle ludzie z biznesowego lub politycznego nadania – zawsze spadają na cztery łapy. Czy można to było przewidzieć? Można było. Głośnym echem na Zachodzie, zwłaszcza we Francji, odbiła się książka oparta na rozmowie, którą obecny szef resortu spraw zagranicznych Radosław Sikorski przeprowadził w 1990 r. z sir Jamesem Goldsmithem, wówczas jednym z najbogatszych ludzi na świecie. Nosiła tytuł „Pułapka”. Goldsmith rozprawiał się z panującymi mitami na temat „dobrodziejstw” pozbawionego ceł ogólnoświatowego wolnego handlu, przepływu kapitału i usług, ostrzegał przed wzrostem bezrobocia, destrukcją społeczności i nieuchronnymi migracjami ludności przemieszczającej się w poszukiwaniu lepszego życia. Sprawdziło się. W 2007 r. już ok. 190 mln ludzi pracowało poza krajem pochodzenia. Ostrzegał też przed dyktatem koncernów i korporacji, które poprzez wyłączność uzyskanych patentów doprowadzą do długotrwałego monopolu produktów, za który będą mogły żądać każdej ceny, jaką wyznaczą za produkt.
Ogon kręci psem
W ciągu ostatnich 30 lat można zaobserwować postępujący proces przyśpieszonej globalizacji, rozumianej jako nasilająca się tendencja światowej integracji finansowej i gospodarczej. Ale współczesna gospodarka już nie integruje społeczeństw, lecz potęguje różnice. Globalizacja i nowe reguły funkcjonowania kapitału porozrywały więzi, bo zapomniano o etyce i odpowiedzialności biznesu. Barry C. Lynn w książce „Koniec drogi: rozwój i upadek globalnych korporacji” podważył tezę, że globalizacja przyczynia się do stabilizacji gospodarczej i politycznej świata. Jego zdaniem istotą globalizacji nie jest globalny rynek, który w przypadku wielości różnych towarów istniał od dawna. Jest nim globalna organizacja produkcji oparta na rozwiniętej sieci powiązań obejmującej wiele krajów, a której nikt nie kontroluje i nie rozumie.
Spod kontroli wymykają się koncerny i korporacje unikające płacenia podatków, przenoszące księgowość do rajów podatkowych i słynną wyspę Jersey. Zamiar wprowadzenia podatku Tobina od operacji finansowych napotyka na gremialny opór. Wszystko to sprawia, że koncerny o globalnym zasięgu niszczą nie tylko duże przedsiębiorstwa, ale też lokalny średni i mały biznes. Kto policzył, ile osiedlowych czy małomiasteczkowych sklepików i firm musiało zamknąć podwoje, bo sieci globalne ulokowały swoje małe filie już nawet w niewielkich miejscowościach, wprowadzając dużo niższe ceny i wykańczając rodzimy handel i rzemiosło.
Owszem, mamy z tego korzyści, kupując koszulkę za 5 złotych wyprodukowaną w Bangladeszu. Ale w związku z tym, ile lokalnych miejsc pracy zniknęło? I czy nam się to opłaca w bilansie społecznych zysków i strat?
W sytuacji kryzysu i rosnącego bezrobocia takie procesy potęgują wrogość. We Francji, Włoszech, w Anglii i Hiszpanii mają już dość emigrantów, którzy tutejszej ludności zabierają pracę i są gotowi pracować za niższe pieniądze. Mnożą się napaści i akty przemocy wobec przybyszów spoza krajów Unii, ale także ataki na Polaków. Przeprowadzona sonda dla „Financial Times” ujawniła, że większość Włochów, Brytyjczyków, Hiszpanów, Niemców i Francuzów domaga się, aby bezrobotni emigranci opuścili ich kraj. Podważa to tym samym dyrektywę unijną o swobodnym przepływie ludności w ramach UE. Niewygodni stają się zwłaszcza bezrobotni, którzy nie zostawią pieniędzy w restauracjach, sklepach i hotelach tak jak turyści. Jeśli przyjąć, że globalizacja opiera się m.in. na swobodnym przepływie towarów, kapitału i ludzi, to dane z ostatnich miesięcy wskazują na to, że ów przepływ słabnie.
Ekonomiści uważają, że obecny kryzys może przyczynić się do zmiany międzynarodowego porządku gospodarczego.
„W ostatnich latach doszło do wynaturzenia sektora finansowego. Kryzys to idealny moment, żeby go zmienić” – stwierdza dr Marcin Piątkowski z uczelni im. Leona Koźmińskiego w Warszawie.
Czy sektor finansowy odda pole bez bitwy? Wątpliwe. Bogaci zwykle stawali się coraz bogatsi, a biedni biedniejsi, jednak nigdy w takim stopniu jak dziś. A na to nałożyło się jeszcze redukowanie instytucji bezpieczeństwa socjalnego, pomocy społecznej, praw pracowniczych. Jak wynika z badań Uniwersytetu w Zurychu, większość światowego bogactwa znajduje się w rękach niecałego 1 proc. społeczeństwa, głównie bankierów. Kierując się informacjami o tym, które firmy zarządzają zasobami innych, sporządzono model zależności i struktury siły gospodarczej, co pozwoliło wyodrębnić największych rynkowych graczy. Okazuje się, że jądro światowej gospodarki tworzy 1318 ponadnarodowych firm, głównie banków.
Dalsza analiza naukowców pozwala wysunąć wniosek, że realna władza skupiona jest w rękach zaledwie 147 firm mających najgęstszą sieć wzajemnych zależności.
„W rezultacie mniej niż 1 proc. firm kontroluje 24 proc. światowego bogactwa” – stwierdza autor opracowania James Glattfelder.
Jeśli uwzględnimy fakt, że bogate koncerny w rosnącej części kontrolują też media, to rola mediów jako czwartej władzy staje pod znakiem zapytania. Pod znakiem zapytania staje też funkcjonowanie zasad demokracji. Niektórzy twierdzą, że finansowa liberalizacja odbiera władzę demokratycznym rządom, a prywatyzacja przesuwa instytucje ze sfery publicznej do prywatnej. Tym samym rola parlamentów i rządów maleje, bo prawdziwa władza przesuwa się do multikorporacji.
Watykan zaapelował do rządów na świecie o reformę międzynarodowego systemu finansowego i monetarnego oraz powołanie „światowej władzy publicznej” zarządzającej finansami. W dokumencie zawarty jest apel o „multilateralizm” nie tylko w dyplomacji, ale także na rzecz „zrównoważonego rozwoju i pokoju”. Ostrzeżono jednocześnie przed „technokratami”, którzy ignorują dobro wspólne, oraz „bałwochwalstwem rynku”.