Książę Kościoła, przywódca Narodu

2013/07/2
Z prof. Wiesławem J. Wysockim, historykiem z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego, rozmawia Łukasz Kudlicki

 

 

Władza ludowa słusznie upatrywała w prymasie Stefanie Wyszyńskim swojego najpoważniejszego antagonistę. Definiując go jako groźnego przeciwnika, stosowała przeciw prymasowi pełne spektrum działań – od łagodnej perswazji, przez inwigilację, do nękania jego i bliskich (np. brata). Doszło nawet do uwięzienia prymasa.

Prymas dobrze znał i swoje siły, i swoje słabości, ale też bardzo dobrze znał swojego głównego wroga, z którym przyszło mu się borykać. Władza zmieniała nastawienie do prymasa w różnych okresach i to wiele razy. Na początku, zgodnie z wytycznymi Stalina, komuniści chcieli mieć „swojego prymasa” czy „towarzysza prymasa”, który będzie zupełnie bezwolny, na zasadzie funkcjonariuszy cerkiewnych w ZSRS. W ich zamierzeniu prymas miałby sterować Kościołem zgodnie z dyrektywami Komitetu Centralnego.

To się nie powiodło i doszło do dramatu uwięzienia prymasa Polski.

Ale już w 1956 r. prymas Wyszyński znowu był użyteczny dla władz komunistycznych. Został przez nie poproszony tylko po to, by mógł wrócić z internowania w Komańczy i uspokoił nastroje społeczne. Prymas był wówczas przekonany, że społeczeństwo polskie jest zbyt wykrwawione i nowa hekatomba byłaby dla niego czymś wyjątkowo dramatycznym.

Miał rację, co wykazały wkrótce okoliczności powstania na Węgrzech.

Skala osłabienia narodu po wojnie i okresie stalinowskim była tak wielka, że do dzisiaj nie możemy przecież mówić, że mamy silne elity. I to rozumiał kardynał Wyszyński. Kiedy zbliżał się kanoniczny okres, kiedy powinien odejść z urzędu, władze komunistyczne zwróciły się do Watykanu, by prymas pozostał na swoim miejscu, mimo przekroczenia dopuszczalnego wieku na zajmowanym stanowisku. Z jednej strony, dobrze znany i rozpoznany wróg jest lepszy niż niewiadoma w postaci następcy, a z drugiej strony komuniści spodziewali się, że prymasa Wyszyńskiego zastąpi kard. Karol Wojtyła.


Prof. Wiesław J. Wysocki: Kardynał Wyszyński to jedyny książę Kościoła, który nie współpracował z komunistami
| Fot. Łukasz Kudlicki

Mówiło się, że prymas Wyszyński z wiekiem tonował swoje stanowisko, czyniąc je bardziej umiarkowanym, a kardynał Wojtyła się radykalizował…

Jest to swoiste kuriozum, ale jednocześnie zawsze prymas Wyszyński był dla tej władzy przeszkodą. Był czas, gdy z pominięciem Kościoła w Polsce i prymasa komuniści próbowali się dogadywać z Watykanem w sprawie polityki wschodniej Stolicy Apostolskiej. Ale jednocześnie tenże prymas jest tak bardzo potrzebny komunistom w „polskich miesiącach”. Kiedy pierwsi sekretarze odchodzą z funkcji, to wypłakują się na ramieniu prymasa, przyznając, że popełnili ileś tam błędów wobec Kościoła. Ten mechanizm się powtarza. Trzeba pamiętać, że władza nie bardzo wiedziała, jak postępować z powojennymi prymasami. Komuniści nie wiedzieli, jak mają dyskredytować prymasa Augusta Hlonda, ale był im wtedy potrzebny, bo działało jeszcze podziemie zbrojne i starano się go utrzymać pod kontrolą. Do dzisiaj nie ma jasności co do okoliczności śmierci prymasa Hlonda. Fakt, że doszło do niej po prostym zabiegu usunięcia wyrostka robaczkowego, może wskazywać na tzw. moskiewski ślad, kojarzony z tajemniczymi zgonami komunistycznych przywódców z państw satelickich wobec ZSRS.

Prymas Hlond zdążył jednak wskazać swojego następcę, biskupa lubelskiego Stefana Wyszyńskiego.

Nowy prymas miał doskonałe rozeznanie swoich czasów, czerpał z legendy „czerwonego księdza”, który zajmował się kwestiami społecznymi. Znał ideologię komunizmu, nie bał się dyskusji ze swoimi adwersarzami. Stał się szybko głównym przeciwnikiem systemu. Znalazł w sobie tyle sił, by przeciwstawić się ówczesnej linii Stolicy Apostolskiej i, pośrednio, samemu papieżowi, w imię ratowania Kościoła w Polsce. Ostatecznie przekonał Watykan do swoich racji i w 1950 r. podpisał porozumienie z władzą. Wydaje się, że zyskał niewiele, bo trzy lata do słynnego „non possumus” i w następstwie swojego uwięzienia.

W 1953 r. komuniści chcieli pójść na całość: narzucić Kościołowi swoją pełną kontrolę, włącznie z zatwierdzaniem przez władze partyjne wszystkich nominacji biskupich.

Chcieli już wtedy mieć wyłącznie biskupów własnego chowu, bowiem znaleźli się wówczas księża-patrioci, którzy chcieli być dyspozycyjni. Co prawda wśród tych ostatnich nie było jakichś indywidualności, znaczących osobowości, ale dla władzy wystarczające było to, że chcieli być posłuszni. Wydawało się wtedy, że wygrane dla Kościoła trzy lata 1950 – 1953 to niewiele, ale ocena musi się zmienić, gdy spojrzymy na sytuację Kościoła w innych państwach bloku sowieckiego. Zwycięstwem prymasa było i to, że nie zdołano przygotować procesu przeciwko niemu. W ten sposób, wbrew zamierzeniom komunistów, po trzech latach w więzieniu wrócił jako męczennik ze wzmocnionym autorytetem w narodzie.

Okres uwięzienia dał prymasowi siłę na kolejne ćwierć wieku walki o przetrwanie i umocnienie Kościoła.

Był niekwestionowanym liderem Kościoła, przywódcą episkopatu, a nie jednym z wielu biskupów. To także zasługa Stolicy Apostolskiej, której decyzje przydały rangi posłudze prymasa, ustawiając go w historycznej roli interrexa. I prymas Wyszyński był interrexem, o czym świadczyła zarówno szarfa na jego trumnie – „Niekoronowanemu Królowi Polski”, jak i decyzje przywódców innych państw, którzy podczas wizyty w Warszawie chcieli mieć z nim spotkanie w programie, bo uważali, że to jest ich obowiązek. Takiego autorytetu nigdy nie miał żaden prymas w innym kraju.

Dlaczego?

Prymasostwo już w XX w. w Europie było godnością honorową. Tylko w Polsce pozycja prymasa była tak wyjątkowa, a kard. Wyszyński jeszcze to wzmocnił swoim autorytetem i osobowością. Niewątpliwie to był książę Kościoła, który jako jedyny nie współpracował z komunistami.

Nie byłoby to możliwe bez konsekwentnej polityki Stolicy Apostolskiej.

Jasne, chociaż w 1950 r. po podpisaniu porozumienia z komunistycznym rządem prymas nie uzyskał akceptacji Watykanu. Właściwie był na cenzurowanym. Watykański sekretarz stanu wyraźnie go potępił, zabraniając patriarsze Wenecji wyjścia na powitanie prymasa Wyszyńskiego. Jednak w końcu zwyciężyło przeświadczenie, że prymas nie poszedł na ustępstwa wobec władz, ale wybrał taktykę uzyskania pola manewru do wzmocnienia swojej pozycji. Dla porównania, twarda linia kard. Jozsefa Mindszenty’ego na Węgrzech doprowadziła go do przegranej i załamania węgierskiego Kościoła. Linia prymasa Wyszyńskiego była o wiele bardziej skuteczna, i, co więcej, efektywnie podejmowała konfrontację z przeciwnikiem ideologicznym. I w tej konfrontacji z wrogiem odnosiła sukcesy. Rok 1956 jest sukcesem osobistym kardynała Wyszyńskiego, konfrontacja milenijna z 1966 r. jest sukcesem całego polskiego Kościoła, a w końcu i wybór kard. Wojtyły na papieża jest ogromnym osobistym zwycięstwem prymasa i kościoła w Polsce. Sam Jan Paweł II mówił o sobie, że nie byłoby tego papieża, gdyby nie było prymasa Wyszyńskiego i jego roli, jaką odegrał w polskim Kościele. Po pierwszej papieskiej pielgrzymce do Ojczyzny w 1979 r. prymas Wyszyński uznał, że może już odejść, bo odegrał już swoją rolę do końca. Po sierpniu 1980 r. i zrywie „Solidarności” chciał jeszcze, aby ten sukces trwał, żeby społeczeństwo mogło się utrwalić.

Jednak był nieufny, zachowywał sceptycyzm, zarówno w stosunku do obietnic strony rządowej, jak i do środowiska doradców skupionych wokół Wałęsy.

Nie przeceniał przywódców związkowych. Można powiedzieć, że znał się na ludziach. Ale jego decyzje wynikły z taktyki, w myśl której nie doprowadzał do konfrontacji. Umiał zwyciężać poprzez ustępstwa.

A może komunistom w decydującym momencie zadrżała ręka?

Stalinizm i komunizm w każdym z państw satelickich miał inną formę i odmienny charakter. Tylko u nas w 1956 r. do władzy doszedł ten, który wcześniej był uwięziony, Władysław Gomułka.

A ludzie uznali, że on rzeczywiście może być partnerem dla również uwolnionego z więzienia prymasa Wyszyńskiego.

Wydawało się, że Gomułka będzie bardziej wrażliwy na sprawy społeczne. Ale to była błędna rachuba. Jednak w porównaniu z sąsiadami każda kolejna ekipa w PRL była bardziej liberalna. Gomułka odchodził po masakrze robotników na Wybrzeżu jako przywódca winny zbrodni. Ale już Gierek nie dopuścił do masakry w 1980 r., a stracił władzę z powodów gospodarczych jako przywódca „jedynie” szkodliwy.

Ale to Gierek wprowadził do konstytucji PRL wieczną przyjaźń ze Związkiem Radzieckim. Walczył z Kościołem, przedstawiając jako alternatywę dla ludzi możliwość dorobienia się: mieszkanie, mały fiat, więcej towarów w sklepach. To był początek procesu, który obserwujemy dzisiaj.

Gierek i jego ekipa, która doszła do władzy wraz z upadkiem Gomułki, to byli ludzie, którzy w praktyce odeszli od ideologii. Gierek był przede wszystkim pragmatykiem. Widział potrzebę otwarcia na świat zachodni, który sam znał, tkwił w nim i ten świat go nie przerażał. To już nie był ten „zgniły zachód”. Sugerował, że można się zmodernizować, być w miarę lojalnym wobec Moskwy, ale budować coś w rodzaju Finlandii czy Jugosławii. Ten miraż był kuszący dla ludzi. Szybko przyszła weryfikacja: pała i represje w 1976 r.

Jak z taką zmieniającą się władzą radził sobie prymas Wyszyński?

Starał się osadzić Kościół w społeczeństwie. Stąd powszechna akcja budowy świątyń, które zaczynały wyrastać nawet w tych wzorcowych, komunistycznych miastach czy dzielnicach, jak Nowa Huta w Krakowie czy Zaspa w Gdańsku. Podobne działania podejmował arcybiskup przemyski Ignacy Tokarczuk, który w tym względzie konsultował się ściśle z prymasem Wyszyńskim. Był człowiekiem niezwykle odważnym, który nie bał się rzucić takiego wyzwania władzy.

Komuniści próbowali ograniczać wpływy prymasa Wyszyńskiego, konfrontując go z innymi biskupami. Przecież zgoda władz na objęcie metropolii krakowskiej przez biskupa Wojtyłę temu właśnie miała służyć.

Prymasowi, utożsamionemu z katolicyzmem ludowym, władza chciała przeciwstawić biskupa intelektualistę, filozofa, ale ze „słuszną” przeszłością robotnika w czasie wojny. Biskup, a potem kardynał Wojtyła utożsamiał się jednak z linią prymasa Polski, np. bronił listu do biskupów niemieckich. Miał żelazną zasadę, że nie wypowiadał krytycznych sądów na temat prymasa, chociaż dzięki jego rosnącej pozycji, co uwidocznił udział w pracach Soboru Watykańskiego II, mógł sobie na to pozwolić. Obaj kierowali się zasadą współdziałania dla dobra Kościoła i Polski, mówiąc, że jak dwa konie będą zgodnie ciągnąć zaprzęg.

Wracam do listu biskupów niemieckich. Tak ofensywny krok biskupów pod kierownictwem prymasa pokazał, że rzeczywiście kard. Wyszyński odnajduje się i, de facto, pełni funkcję interrexa w Polsce.

Prymas Wyszyński chyba nie przypuszczał, że z powodu tego listu wyniknie wielki konflikt. Przecież episkopat wysłał wtedy bardzo wiele listów do episkopatów na całym świecie. Gomułka jednak poczuł się urażony, że biskupi wkroczyli w jego wyłączne kompetencje. List spełniał wszystkie kryteria dobrej dyplomacji: odnosił się z szacunkiem wobec partnera, ale jednocześnie wskazywał jego winy. Manipulacja władzy wokół tego tekstu i atak na nadawcę miały uderzyć w kościelne obchody milenium chrztu Polski.

Prymas Wyszyński przeprowadził jednak obchody milenijne zgodnie z wcześniej przygotowanym planem mimo różnych szykan i kontrdziałań władzy, która chciała za wszelką cenę zeświecczyć te obchody, i wyszedł z tego starcia z jeszcze większym autorytetem.

Miał świetny kontakt z ludźmi. Pamiętam jego wystąpienia, kiedy tłum świetnie reagował na każde zdanie prymasa. A gdy kiedyś w bazylice mariackiej w Krakowie ludzie za często klaskali, kard. Wyszyński powiedział: „Wolałbym, aby teraz przemawiały wasze serca, a nie ręce”. I nikt już więcej nie odważył się klaskać. Był niezwykle precyzyjny, jasno przedstawiał swoje racje i motywacje, dzięki czemu trafiał do ludzkich serc.

Zamach na Jana Pawła II i śmierć prymasa Wyszyńskiego, stan wojenny złamały kręgosłup wielu Polakom, dokonały ogromnej demoralizacji, czego dowodem jest fakt, że dokonania generała Wojciecha Jaruzelskiego wciąż cieszą się dobrą opinią. Jednak doczekaliśmy 1989 r. i odzyskania niepodległości. Przypisuję to również prymasowi Wyszyńskiemu.

Do ludzi „Solidarności” Prymas Tysiąclecia mówił, że muszą zyskać jak najwięcej czasu na to, by swobodnie działać, zorganizować się i to w jego przekonaniu miało zaprocentować w przyszłości. I tak się stało. Jego linia trwania zwyciężyła. Ale nie byłoby to możliwe bez Jana Pawła II, który nie tylko przejął brzemię prymasa Wyszyńskiego, ale wyniósł je wysoko w górę, umiędzynarodowił ze względu na zajmowaną pozycję przywódcy Kościoła katolickiego na świecie. To papież stał się obrońcą prześladowanej „Solidarności”, gdy nie miała już obrońców dużej rangi w kraju. Podczas pielgrzymek w 1983 i 1987 r. Jan Paweł II jednoznacznie dawał do zrozumienia, że wspiera nielegalną wtedy „Solidarność”. Fakt, że bezpośredni następca prymasa Wyszyńskiego, czyli kardynał Glemp, nie zdobył pozycji zajmowanej przez swojego poprzednika, wynikał także z tego, że mieliśmy już wtedy „swojego” papieża. To Jan Paweł II przejął symboliczne przywództwo w narodzie.

Gdyby nie prymas Wyszyński, to nie byłoby nie tylko Jana Pawła II, o czym mówił sam papież Polak, ale nie byłoby również księdza Jerzego Popiełuszki. Prymasowi Tysiąclecia w jakiejś mierze zawdzięczamy dwóch błogosławionych.

Homilie księdza Jerzego głównie były oparte na nauczaniu społecznym kardynała Wyszyńskiego, który miał w tej dziedzinie własną wizję działania Kościoła. Ksiądz Jerzy trafnie sięgał do słów Prymasa Tysiąclecia, odczytując ich nieprzemijający sens.

W ten sposób prymas Wyszyński, już po swojej śmierci, ponownie stał się wrogiem, którego należało zniszczyć, tym razem w osobie księdza Jerzego.

Bo ksiądz Popiełuszko był sumieniem Kościoła warszawskiego i polskiego. W tym sensie stał się wyrzutem dla wielu duchownych, bo wypełniał puste miejsce, podtrzymując Polaków na duchu, wspierając prześladowanych działaczy nielegalnej „Solidarności”, gdy prymas Glemp był przekonany, że „Solidarność” jest skutecznie zniszczona. I jeszcze jedno: gdy zabrakło prymasa Wyszyńskiego, duchowni znowu stali się celem prześladowań reżimu komunistycznego. Najpierw było morderstwo księdza Jerzego. Lata 80. zakończyła seria zabójstw księży dokonanych przez „nieznanych sprawców”. Dla wielu były to zbrodnie założycielskie nowego porządku, który wkrótce miał nadejść.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

 

 

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej