LUDŹMI JESTEŚMY NA POLSKI SPOSÓB

2013/07/4
Z dr Barbarą Fedyszak-Radziejowską, socjologiem, byłą przewodniczącą Kolegium IPN , rozmawia Aleksander Kłos

 

 

W środowiskach prawicowych, konserwatywnych, katolickich wiele się mówi o budowaniu drugiego obiegu medialnego, kulturalnego. Powstają nowe stowarzyszenia, kluby, organizowane są spotkania w małych miastach i wsiach z postaciami biorącymi udział w debatach publicznych. Czy uważa Pani, że dokonuje się jakaś zmiana, że jest szansa na polityczną aktywizację Polaków?

Ona dzieje się na naszych oczach, nie mam co do tego wątpliwości! Ale proszę zwrócić uwagę, że ten nurt samoorganizacji budowany jest na poczuciu własnej wartości – nas jako Polaków. To nie jest przypadek, że po tej stronie jest determinacja, mimo obraźliwych i upokarzających komentarzy. Sprawa dotyczy bowiem także, a może przede wszystkim tragedii smoleńskiej. Bo sposób prowadzenia śledztwa i uległość władz RP wobec Rosjan są dla obywateli polskich jednym, wielkim pasmem upokorzeń. W tej sprawie nie ma znaczenia (pozorny) podział na dwie wizje patriotyzmu: tzw. nowoczesny, który zachęca, by płynąć w głównym nurcie, najlepiej pod kierunkiem Niemiec, i ten, który ja nazywam normalnym, który przedkłada suwerenność i dbałość o polską rację stanu wedle polskich, a nie niemieckich czy rosyjskich oczekiwań. „Nowoczesny” patriotyzm w sprawie smoleńskiej nie jest patriotyzmem, bo lekceważy polskie interesy, godność, tożsamość i wspólnotę narodową. To narodowa wspólnota jest powodem i uzasadnieniem posiadania przez Polaków własnego państwa. Używamy w dyskursie słów patriotyzm i niepodległość, a ja powiem językiem pragmatyki: własny język, tradycja, kultura są źródłem więzi narodowej, narodowej tożsamości i fundamentem poczucia własnej wartości. Stajemy się i jesteśmy ludźmi na polski sposób.

Jednak wielu rodaków nie dość, że wstydzi się polskości, to bierze udział w jej zohydzaniu, podporządkowuje się narracji tych, którzy walczą z naszą tożsamością, kulturą i historią. Czy Pani zdaniem jest szansa, żeby do nich dotrzeć?

Nie sądzę, żeby oni sami postrzegali siebie tak, jak Pan ich opisuje. To ważne, by w stosunku do naszych rodaków, którzy moim zdaniem dramatycznie mylą się w ocenie sytuacji, zachować poczucie więzi. Oni są częścią narodu i to my jesteśmy za nich odpowiedzialni. Nie są „obcymi”. Nie mówię o politykach i elitach opiniotwórczych, którzy na takich wyborcach budują swoje prawo do sprawowania władzy. Mówię o moich rodakach, za których odpowiadamy, bo więcej wiemy i rozumiemy. Naród to całość. Wspaniale mówiła o tym Joanna Potocka na kongresie Polska Wielki Projekt. Przypominała, że Polacy to naród polityczny, a nie naród rasowo czy terytorialnie zdeterminowany, że wolność w polskiej tradycji ma wymiar obywatelski. Przypominam, że Jan Paweł II mówił o kulturowej tożsamości narodu polskiego. Szydząc z własnych rodaków, wspieramy naszych politycznych przeciwników. Bo zaniżamy nasze wspólne poczucie własnej wartości.

Z czego wynika to zakompleksienie? Przecież nawet pobieżna znajomość naszej historii może napawać dumą.

Gdy po rozbiorach Polska odzyskiwała niepodległość, wygrała na samym początku niezwykle ważną i zagrażającą nie tylko jej wojnę bolszewicką. Na tamtym, nieprawdopodobnym sukcesie uzyskanym w skrajnie trudnych warunkach pokolenie II RP zbudowało poczucie własnej wartości. Ono dało naszym przodkom odwagę i determinację, by Polskę odtworzyć, odbudować i wiele osiągnąć. Po II wojnie światowej, w której Polacy spisali się nie tylko bohatersko, lecz także zgodnie z demokratycznymi i chrześcijańskimi wartościami Europy, mimo pozornej wygranej, straciliśmy suwerenność i demokratyczny ustrój państwa. Gen. Anders z racjonalnych powodów mógł odmówić samodzielnego zdobywania Monte Cassino, ale jego poczucie własnej wartości jako Polaka było tak duże, że zadanie przyjął i wraz ze swoimi żołnierzami wykonał. W beznadziejnej sytuacji dwóch okupantów powstał Związek Walki Zbrojnej i AK. Dlaczego? Bo Polacy wychowani w II RP mieli poczucie, że warto walczyć nawet z silniejszymi okupantami, bo Polska jest tego warta. A po 1944 r. komuniści polskich bohaterów nazwali bandytami, gen. Anders, tak jak inni oficerowie i politycy – stracił polskie obywatelstwo jako zdrajca. Początek PRL to jeden wielki, dramatyczny cios w poczucie własnej wartości Polaków. Cios i upokorzenie. Aż do III RP to upokorzenie i zakłamanie trwało pogłębione grudniem 1970 r. i stanem wojennym. Najważniejszym, swoistym lekarstwem na to upokorzenie był Jan Paweł II, który cierpliwie i mądrze odbudowywał poczucie wartości swoich rodaków.

Prof. Ryszard Legutko wskazuje, że obecne pokolenia Polaków nie mają z poprzednimi, żyjącymi w wolnej Polsce zbyt wiele wspólnego.

Zasadniczo się z tym nie zgadzam. To jednak my doprowadziliśmy do destrukcji komunizmu i walnie przyczyniliśmy się do rozpadu Związku Sowieckiego. Wielu „zwyczajnych” ludzi było nie tylko potomkami, lecz także dziedzicami II RP. „Solidarność”, jej powstanie i przetrwanie stanu wojennego to piękna karta kontynuacji polskiego dziedzictwa, podobnie jak przetrwanie wspólnoty wiernych i ich Kościoła. A że daliśmy sobie tę piękną kartę zniszczyć i zdyskredytować? Może dlatego, że także na prawo od centrum zabrakło elit zdolnych do rywalizacji z tymi, którym chodziło wyłącznie o władzę nad (!) Polakami, a nie o prawo do reprezentowania Polaków. Doświadczenia milionów Polaków są tak bolesne, że należy im się minimum szacunku i pokory ze strony elit.


Stajemy się i jesteśmy ludźmi na polski sposób – mówi dr Barbara Fedyszak-Radziejowska
Fot. Dominik Różański

Dziś wmawia się Polakom, że wysysamy antysemityzm z mlekiem matki. Przekonuje się nas, że tak naprawdę cieszyliśmy się z ludobójstwa Żydów, a wielu z nas ochoczo pomagało w tym nazistom.

Polityczne kreowanie nie do końca prawdziwych relacji polsko-żydowskich i granie kartą polskiego antysemityzmu zaczęło się od pogromu kieleckiego, który dla wszystkich biorących w nim udział był hańbą. Ale hańba tych, którzy ze strony władz co najmniej biernie mu się przyglądali, a potem swoiście „chwalili się nim” za granicą, by potwierdzić swoje prawo do rządzenia tym „okropnym, antysemickim narodem”, była znacznie większa. Establishment i opiniotwórcze elity ukształtowane w PRL zbyt łatwo wpadają w schemat pogardy do „zwykłych” obywateli, których w PRL ich poprzednicy w rozmowach prywatnych i w mediach nazywali robolami, wieśniakami czy warchołami. To nie jest przypadek, że książki Jana Tomasza Grossa ukazują się przed każdymi, ważnymi wyborami. Rozkręcanie dyskusji o tym, jacy Polacy są straszni, sprzyja skutecznemu zarządzaniu emocjami zakompleksionych wyborców. Przestraszeni własną małością chętniej głosują na wysokich i pięknych, nie zastanawiając się nad ich uczciwością i kompetencjami.

Pani doktor, ale co robić, jak przekonać tych, którzy bezczeszczą nasze największe świętości? Czasami wydaje się, że jesteśmy z różnych planet, nie rozumiemy się, nie umiemy dyskutować.

Trzeba mówić do nich własnym językiem wartości, konsekwentnie, spokojnie i z determinacją ludzi, którzy wiedzą, że mają rację. Z normalną, obywatelską odwagą prezentować nasze poglądy, a nie dostosowywać się do ich języka pogardliwych emocji. Bez kompleksów, histerii i agresji. Bierność, niewiara, wycofanie to właśnie syndrom zaniżonej samooceny. Musimy wprowadzić do debaty publicznej własną narrację, a nie tylko reagować emocjonalnie na prowokacje i cyniczne zaczepki. Powtórzę: spokój, pewność swoich racji, dystans i nie poddawanie się. Proszę zobaczyć, jak został rozegrany atak Stefana Niesiołowskiego na Ewę Stankiewicz. Merytoryczna debata o reformach, prawo dziennikarza do pytania polityków o komentarz zniknęły z debaty. Podkręcone do białości emocje wyciszył Tusk, zalecając Niesiołowskiemu przeprosiny. Były marszałek, o ile wiem, nie przeprosił, ale premier „błysnął” dobrym wychowaniem. Rozegrano to sprawnie, uspokojono wyborców PO. A w mediach znowu trwa polowanie na PiS, który jest zdaniem tzw. dziennikarzy „za wszystko” odpowiedzialny.

Pani doktor, proszę wybaczyć, ale będę drążył temat rozmowy z „drugą stroną”. Czy nie wydaje się Pani, że jeśli tragedia smoleńska nie odmieniła myślenia części Polaków, to już naprawdę nic nie wpłynie na ich odbiór rzeczywistości?

Smoleńska tragedia dramatycznie pogłębiła podział w polskim narodzie i tylko naiwni mogą sądzić, że to przypadek. Jedni, którym wdrukowano pogardę do Prezydenta Lecha Kaczyńskiego, chcą wierzyć, że „sam sobie winien”. A inni, którzy od tej pogardy są wolni, boją się pomyśleć, że to wszystko było intencjonalne. I jest ta trzecia grupa, która nie boi się szukać prawdy, ale jest w tym skazana na skrajnie trudne uwarunkowania. Kiedyś w debacie w „Rzeczpospolitej” powiedziałam: nawet gdyby to nie był zamach, to sposób prowadzenia śledztwa i traktowanie Polaków przez Rosjan było takie, że rezultaty są, jak po udanym zamachu: podział, upokorzenie i osłabienie polityczne Polski. W Polsce toczy się ostra walka o władzę, której wynik jest ważny dla przyszłości Rosji, regionu i Europy. Mamy własne państwo. Jeżeli nadal jesteśmy narodem, który aspiruje do utrzymania własnego państwa i realizowania własnych interesów, to musimy wziąć w niej świadomy i podmiotowy udział.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej