Waldemar Smaszcz |
Psalm 90. Wieczny Bóg nadzieją człowieka mówi, że nie ma nic przypadkowego. Ten tytuł najpełniej wyraża program posługi pasterskiej Prymasa Tysiąclecia. „Naucz nas liczyć dni nasze, abyśmy osiągnęli mądrość serca” – pisał Psalmista.
Ksiądz kardynał Wyszyński wiedział, że przed Panem nic się nie ukryje, dlatego wcześnie nauczył się liczyć swoje dni, nie tyle minione, co wybiegające w przyszłość jako zadane przez Pana. Dlatego żadnego nie zmarnował i wcześnie osiągnął to, co go tak wyróżniało – „mądrość serca”. A dzięki tej szczególnej Bożej mądrości okazał się wielkim darem dla swojego narodu na wyjątkowo trudny czas.
Druga połowa XX stulecia, a ściślej lata po II wojnie światowej należały do najtrudniejszych w naszych dziejach. Po krótkim dwudziestoleciu niepodległości (1918–1939), za krótkim, by przekreślić sześciokrotnie dłuższy okres rozbiorów, przyszła straszliwa wojna, a wraz z nią hekatomba całego narodu. Szczególnie brzemienna w następstwa okazała się zagłada polskiej inteligencji, najpierw w Katyniu i innych miejscach kaźni na nieludzkiej ziemi, później w powstaniu warszawskim, gdzie poległa młodzież urodzona już w wolnej Polsce. Nie możemy zapomnieć też o emigracji 1939 roku, podobnie w ogromnej większości inteligenckiej, oraz żołnierzach sił zbrojnych na Zachodzie. To wszystko dopiero tworzy obraz ogromnej narodowej wyrwy, przez którą wlał się, jak straszliwa powódź przywleczony przez Sowietów komunizm.
Polska, świat i Kościół zaraz po wojnie
Ponadto, o ile w epokę rozbiorów wkraczaliśmy z pogłębioną świadomością własnej tożsamości, z niezależnymi instytucjami życia zbiorowego, wielkimi autorytetami mężów stanu, kapłanów (jak Jan Paweł Woronicz, prymas Polski), uczonych i pisarzy, wreszcie z niewzruszonym przekonaniem, że „Jeszcze Polska nie zginęła, póki my żyjemy”, to w 1945 roku, już wcześniej zdradzeni przez świat zachodni, zostaliśmy wydani zbrodniczemu systemowi, przed którym obroniliśmy siebie i Europę w 1920 roku. Sromotnie pokonani wówczas bolszewicy i ich sługusy mogli wziąć barbarzyński odwet…
Dodajmy też, że na przełomie XVIII i XIX wieku duch narodowy miał potężne wsparcie wielkiej literatury, która w niedługim czasie stała się swojego rodzaju interreksem sprawującym „rząd dusz”. Tymczasem po 1945 roku niemała część nie tylko lewicowej inteligencji i zawsze gotowych służyć możnym tego świata konformistów, ochoczo przylgnęła do nowej władzy albo dała się omamić chwytliwymi hasłami nawiązującymi do żywych w Polsce haseł społecznych spod znaku PPS.
Wszystkie te problemy na pewno nie były na miarę jednego, choćby najpotężniejszego człowieka, a przecież nie mamy wątpliwości, że ówczesny Prymas Polski, dzisiaj sługa Boży, kardynał Stefan Wyszyński, był Mężem Opatrznościowym, jednym z tych, jakich Pan nam zsyłał w szczególnie trudnych momentach.
Skąd się wziął Mąż Opatrznościowy
Kiedy stajemy przed owymi olbrzymami człowieczego ducha, tytanami, których trudno ogarnąć nawet wyobraźnią, nieodłącznie pojawia się najprostsze pytanie: skąd się wzięli, gdzie się urodzili i czy od początku był w nich jakiś znak owego geniuszu, który z perspektywy czasu wydaje się oczywisty?
Odpowiedź musi być właśnie dziecięco prosta: przeważnie pochodzili z najzwyklejszych rodzin, jeżeli silnych i zasobnych, to przede wszystkim wiarą. Może tylko wyróżniali się większym niż inni darem słuchania, najpierw matki i ojca, później samego Boga, zazwyczaj wspierani w tym przez gorliwych kapłanów, jakże często z małych wiejskich parafii.
A jednak w biografii Prymasa Tysiąclecia wyróżniłbym pewien niezwykle ważny rys. Urodził się w rodzinie wiejskiego organisty. Było to szczególne środowisko: wiejskie, ale nie chłopskie czy nawet rolnicze. Nie bez powodu wierny lud potrafił nazywać swojego organistę osobą „półduchowną”. Bez niego bowiem, podobnie jak bez księdza, nie mógł odbyć się ani chrzest, ani ślub, ani pogrzeb, a mszy „cichej” – chociaż tak samo unaoczniała ofiarę Chrystusa – daleko było do uroczystej, „śpiewanej”, w pełnym blasku kościelnych żyrandoli. No i jedyny poza księdzem „gadał po łacinie”!
„Organistówki” były czymś pośrednim między dworkiem szlacheckim a plebanią. Ich życie podporządkowane było rytmowi roku liturgicznego i codzienności kościelnej, a że kościół na wsi był jedynym miejscem, gdzie miejscowa społeczność obcowała z kulturą duchową i sztuką, niemała część owego „blasku” przenosiła się na dom organisty, co z kolei zobowiązywało.
Należy żałować, iż tamten odległy czas nie został utrwalony na kartach literatury, a była taka możliwość, choćby w przypadku naszego Noblisty, Władysława Stanisława Reymonta, twórcyChłopów. Ten syn organisty i krewny wiejskiego proboszcza wyrósł w tym świecie, który go uformował i dał ogładę kulturalną oraz takie możliwości samokształcenia, które z powodzeniem zastąpiły systematyczną edukację. Dodajmy, że pierwszym sukcesem pisarza, który otworzył mu drogę do wielkości, był reportaż z pielgrzymki „do Jasnej Góry”…
Życie duchowe i kulturalne w organistówce
Głęboka mądrość i żarliwa wiara Prymasa Tysiąclecia miała więc swoje źródło w zuzelskiej organistówce, rodzinnym domu Stanisława i Julianny Wyszyńskich, którzy zapewnili swoim dzieciom wzrastanie w miłości, nauczyli miłowania Boga, bliźniego i ojczyzny, umożliwili edukację i rozbudzili potrzeby duchowe oraz kulturalne. A wszystko to na fundamencie najtrwalszym, modlitwy i wiary, prawd ewangelicznych, jednoznacznych, gdzie „tak” znaczy „tak”, a „nie” po prostu nie”.
Nie mamy zbyt wielu literackich świadectw życia w „organistówkach”, sięgnijmy więc do poezji ukazującej tradycje dworku polskiego, zwłaszcza na Kresach, podobnie opisujące to, co najważniejsze w środowisku, które ukształtowało ks. kardynała Stefana Wyszyńskiego. I to do dzieła najważniejszego, Pana Tadeusza, który był w każdym polskim domu, nie zawsze nawet w postaci książki, gdyż często był znany na pamięć.
Głęboka mądrość i żarliwa wiara Prymasa Tysiąclecia miała swoje źródło w Zuzelskiej organistówce
Każda okazja była dobra, by zaszczepić młodym sprawdzone od pokoleń domowe nauki. Podczas uczty w zamku, kontynuując niejako Sędziego „naukę o grzeczności”, Podkomorzy pochwalił „dzisiejszą młodzież”, choć nie omieszkał przypomnieć, opierając się na własnych doświadczeniach, o zgubnych niekiedy wpływach cudzoziemszczyzny, tym bardziej niebezpiecznej, że modnej. Kto się jej sprzeciwiał, uznawany był za przeszkadzającego „kulturze” i hamującego „progresy”, czyli postęp:
[…] Podczaszyc zapowiedział, że nas reformować,Skoro wśród wysokich warstw społecznych argumentem przeważającym było to, co „każdy ksiądz […] gada na ambonie”, to wśród wiernego ludu kazania były najczęściej j e d y n ą nauką moralną wspartą autorytetem Pisma św.
Rodzina opoką polskości i przestrzeń sakralna Początkiem formowania człowieka jest zawsze rodzina, powtórzmy za księdzem Prymasem, „Bogiem silna”. Większość instytucji, które przyjmują na siebie zadania wychowawczo-edukacyjne, są zazwyczaj zmienne, uzależnione od sprawujących władzę, a nawet ambicji i pomysłów ich kierownictwa. Wystarczy, by ktoś jeden, kogo Pismo Święte nazywa dajmonizomenoi, czyli „biesowaty”, „opętany”, trafi w to ważne miejsce, by skrzywdzić setki, a nawet tysiące młodych ludzi. A cóż dopiero, jeżeli dajmonizomenoi obejmą władzę w kraju?
Dla rodziców, pomijając sytuacje patologiczne, dziecko jest skarbem, błogosławieństwem, spełnieniem, albo – używając dostojnego języka – wartością i nadzieją zarówno na przedłużenie własnego śladu na ziemi, jak i zabezpieczeniem własnej starości. A w Polsce rodzina od niepamiętnych czasów była najważniejsza. Zauważmy, że nasza pierwsza dynastia królewska nie wywodzi się z przybyszów, jakichś mitycznych rycerzy, ale zwyczajnej rodziny, odwiedzonej w szczególnym dniu uroczystości urodzinowych pierworodnego syna przez wysłańców Boga…
Nawet najbardziej „salonowa” polska poetka Maria Pawlikowska- Jasnorzewska, którą trudno posądzić o jakieś szczególnie ciepłe myślenie o rodzinie, napisała w jednym z wojennych, „wigilijnych” wierszy, gdy los ją rzucił daleko w świat:
Bóg w Trójcy swej rodzinny, sprzyja ludzkim gniazdom.
Raczej, niż o narodach, mówi o Rodzinie –
Szatan jej nienawidzi – zdeptać chciałby każdą.
Rodzina stała się opoką zwłaszcza w czasach zaborów, gdy sześć pokoleń „urodzonych w niewoli, okutych w powiciu” obroniło swoją tożsamość, język, ducha narodowego, wiarę ojców i umiłowanie ojczystej ziemi.
Prymas Wyszyński tylko poprzez wymowę liczb urodził się w dwudziestym wieku. W Europie, a u nas zwłaszcza, XX wiek tak naprawdę rozpoczął się po zakończeniu I wojny światowej w 1918 roku. Prymas Tysiąclecia był jeszcze synem Polski politycznie zniewolonej, w której nawet akt chrztu musiano sporządzać „w języku urzędowym”, czyli po rosyjsku (tak było do ostatnich dni carskiego panowania, o czym świadczą zapisy w księgach kościelnych warszawskiej parafii św. Aleksandra jeszcze z lipca 1915 roku, na kilka dni przed ustąpieniem Rosjan z Warszawy). To „urzędowe” zniewolenie kończyło się wszakże na progu domu. Tam obca władza nie miała już wstępu, chyba że było to brutalne wtargnięcie, by aresztować kogoś z domowników lub dokonać równie brutalnej rewizji.
Stanisław i Julianna Wyszyńscy z dziećmi, drugi od lewej mały Stefan. Rodzina i Kościół to była przestrzeń sakralna do której zło nie miało wstepu.
Rodzina i Kościół to była przestrzeń sakralna, do której zło nie miało wstępu. Mogło oczywiście wtargnąć, ale zawsze był to gwałt czy zło wyrządzane przez zbrodniarza. W tej przestrzeni żadna z podstawowych prawd nie zmieniła się przez wieki i, wiedząc o tym, ksiądz prymas właśnie na rodzinie silnej Bogiem oparł swoją koncepcję ocalenia narodu zagrożonego z wielu stron przez totalitarne państwo, które wymuszało zachowania, na które wolny człowiek nigdy by się nie zgodził. Państwo to – jak wiemy – od pewnego momentu stało się niemal jedynym pracodawcą, a tu już nie chodziło o dostępność do dóbr, lecz przetrwanie choćby na najniższym poziomie.
Ojciec Narodu
Ojciec Narodu, a tak był nazywany, musiał więc dać nadzieję, i to nie tylko tę z Ośmiu Błogosławieństw, ale chroniącą przed codziennym zwątpieniem. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że będzie nią Najlepsza z Matek. A to także wielkie dziedzictwo naszej przeszłości, zwłaszcza epoki zaborów. Przypomnijmy tylko jedno, za to jak wyraziste świadectwo, czyli fragment naszego najważniejszego dramatu narodowego, III części Dziadów, kiedy Konrad, nieobecny myślami w więziennej celi, budzi się, kiedy słyszy w śpiewanej przez kolegów piosence „przy kielichu” imię Jezusa i Maryi. Zawołał wówczas głosem nieznoszącym sprzeciwu:
Słuchaj, ty! – tych mnie imion przy kielichach wara.
Dawno nie wiem, gdzie moja podziała się wiara,
Nie mieszam się do wszystkich świętych z litaniji,
Lecz nie dozwolę bluźnić imienia Maryi.
W czasie II wojny światowej znakomity poeta Jan Lechoń, doskonale znany księdzu prymasowi, napisał, jakby kontynuując te słowa: „W którą wierzy nawet taki, który w nic nie wierzy…”.
Maryjność to z jednej strony fundament polskiej rodziny, z drugiej zaś obrona przed prawdziwą plagą rozpowszechnianą przez komunistów, czyli prawnym przyzwoleniem na aborcję. Prymas nie miał najmniejszej wątpliwości, skąd płynęło zagrożenie, niemal nieznane na polskiej wsi.
Prymas broniący życia
Wszechobecność totalitarnego państwa naruszała większość z naturalnych, przyrodzonych, jak powtarzał Prymas, praw człowieka: do życia biologicznego i duchowego, własności prywatnej, dającej człowiekowi daleko idącą niezależność (znowu wieś była tu najlepszym przykładem), swobody w wyznawaniu wiary i ujawnianiu przekonań światopoglądowych, własnego rozumienia dobra i zła.
Wszystko to w nowej rzeczywistości urastało do niezachwianego fundamentu, który miał chronić przed nowymi wyzwaniami, w większości nieznanymi jeszcze naszym ojcom. Nowa epoka przynosiła wynalazki, które naruszały integralność rodziny i wkraczały w jej życie o wiele bardziej subtelnie niż obcy żandarmi i „ludowa” milicja. Ksiądz Kardynał Wyszyński doskonale rozumiał te wyzwania i nieustannie podkreślał, że jak każde dzieło rąk ludzkich może być darem Boga, ale też działaniem szatana. Widać to choćby w próbach zmiany powszechnie używanej nazwy „środki masowego przekazu” na „środki społecznego przekazu”. Tylko jedno słowo, ale jakże znaczące, odwołujące się do tego, co możemy nazwać pochodną personalizmu. Społeczeństwo tworzą wszak osoby, gdy masa kojarzy się nam z czymś bezkształtnym.
Bogate i spełnione życie Prymasa Tysiąclecia oraz jego nauczanie wciąż inspirują zwłaszcza tych, którzy są przekonani, że najważniejsze prawdy zapisane w Piśmie Świętym nie straciły ani na aktualności, ani na znaczeniu. Powtórzmy więc raz jeszcze za Mickiewiczem: „Nauka dawną była, szło o jej pełnienie”.