Gdy się zastanawiamy, czy nasze stacje telewizyjne respektują zasadę poszanowania dla wartości chrześcijańskich, nie od rzeczy byłoby zbadać, czy i jak nadawcy (publiczni i nie tylko) te wartości upowszechniają. Starają się tylko przestrzegać ducha i litery ustawy? A może wnoszą jakiś „twórczy wkład”?
Diabeł ubrał się w ornat…
Oczekiwanie takie nie jest niestosowne w odniesieniu do TVP, której podstawowym zadaniem jest pełnienie misji nadawcy publicznego. Co innego „komercyjni” – ci mogą, ale nie muszą.
Tymczasem sytuacja jest – jak to u nas – paradoksalna: jedyną stacją, która uruchomiła niedawno specjalny kanał religijny, jest… TVN, firma, którą trudno podejrzewać o promocję wartości duchowych (chyba że za takowe ktoś chciałby uznawać na przykład koncepcje w rodzaju, powiedzmy, spirytyzmu… to w końcu ma coś wspólnego z… duchem!), firma promująca postawy permisywistyczne, nadawca, dla którego nie istnieje żadne tabu: moralne, obyczajowe, światopoglądowe, jakakolwiek niestosowność bądź nieprzyzwoitość, słowem stacja, gdzie zasadę „Róbta, co chceta” uczyniono znakiem firmowym i naczelną zasadą programową.
Można się oczywiście domyślać, jakie treści są tam upowszechniane, jacy goście zapraszani, jakie mądrości do wierzenia podawane; w końcu nie od dziś „katoliccy moderniści” głoszą podział kościoła w Polsce na „otwarty”, czyli „tolerancyjny”, „współczesny” (chciałoby się rzecz: przyjazny wyznawcy…) i „zamknięty” – tj. fanatyczny, niewspółczesny, zaściankowy, tradycjonalistyczny.
Istotne jest w tym wszystkim jedno: pojawiła się kolejna ścieżka, którą transmitować się będzie do dość masowego odbiorcy prawdy z Objawieniem niemające wiele wspólnego, za to ukazujące atrakcyjność „nowej” wiary i wyczerpanie się formuły wiary „starej”.
Co zaś ma do zaproponowania widzowi telewizji publicznej Redakcja Katolicka, od dawna funkcjonująca na Woronicza, prowadzona pod egidą zakonu jezuitów?
Kadr z programu katolickiego „Ziarno”
Szansa wciąż potencjalna
Oferta programowa Redakcji Katolickiej TVP jest od lat niezmienna i nowego na horyzoncie nie widać. Należy tu przede wszystkim standardowy „blok niedzielny” – Anioł Pański z Rzymu oraz późniejsza transmisja Mszy św. Przy okazji tego pierwszego programu odbywają się w studiu rozmowy o bieżących problemach Kościoła katolickiego, ale problemach ogólnych i dotyczących Kościoła jako organizmu, a więc Kościoła hierarchicznego, ewentualnie problemów styku życia duchowego z życiem laikatu. Tak ujmowane, oglądane zwykle w makroskali, są to problemy bardzo ogólne, mało przydatne w życiu i formacji duchowej przeciętnego katolika, nawet wykształconego. Nie pomagają one ludziom wierzącym w rozwiązaniu jakże licznych i mnożących się niemal każdego dnia rozterek duchowych, trudnych pytań związanych z wyzwaniami, jakie dzisiejszy świat niesie i stawia przed wierzącymi. Oczywiście, można powiedzieć, że nie taka jest rola tych programów, mających charakter czysto informacyjny. Na to zgoda. Ale w takim razie dlaczego w programach katolickich w TVP nie ma miejsca na to, co bardziej potrzebne, a z pewnością po stokroć ważniejsze: na duchowe przewodnictwo? na formację? na pomoc duszpasterską? Jestem przekonany, że właśnie publiczna telewizja mogłaby znakomicie spełnić taką rolę, że powinna podjąć takie zadanie. Im wcześniej, tym lepiej. Ma środki, nie powinno być problemów ze zgromadzeniem zespołu odpowiednio przygotowanych ludzi, którzy by takie programy przygotowywali i prowadzili. I ma wreszcie wielką, chwilami naprawdę wielomilionową widownię, której część na taką ofertę programową odpowiedziałaby przychylnie, ba, z radością, a może tęsknotą? W czasach bowiem ofensywnego liberalizmu, w czasach wszechobecnej agresywnej komercji głód ducha odczuwa się niemal powszechnie, przynajmniej wśród tych, którzy gotowi są od siebie wymagać, a nie cieszyć się byle czym. Takich ludzi nie jest mało. Źle byłoby, gdyby trafili pod opiekuńcze skrzydła zwolenników poglądu, że życie ma się tylko jedno i głupotą jest zamieniać je w pasmo prób szukania odpowiedzi na męczące pytania niemożliwe do jednoznacznego rozstrzygnięcia, że radość życia to też dar boży, a smutasy i męczydusze swoją postawą tylko obrażają Boga.
To, co jest
Mamy też w TVP dwa religijne magazyny: Kościół i świat oraz Wierzę, wątpię, szukam. Ich charakter ukazują same tytuły. Pierwszy to swoisty serwis informacyjny, potrzebny, ale niezapełniający dotkliwej luki. Drugi to właśnie program, o jaki chodzi, podejmujący aktualne i różnorodne zagadnienia: teologia, filozofia, moralność, nauka, historia Kościoła, życie codzienne katolika w Polsce i na świecie… Niemało tego, jak widać, a to tylko ogląd skrótowy. I jak można się domyślać – bardzo to wszystko niewystarczające. Cztery, pięć krótkich felietonów, nawet starannie zrealizowanych, wspartych wypowiedziami autorytetów świeckich i duchownych… To ledwo ulotna zachęta do własnych poszukiwań. A przecież nie każdego na nie stać! Może warto więc pomyśleć o innej jeszcze formule, o porządnym katolickim programie publicystycznym? Tam można by zderzać i objaśniać różne stanowiska w kwestiach, takich jak bulwersująca ostatnimi czasy sprawa zapłodnień in vitro (w chaosie, jaki panuje, wiemy tylko jedno: świat nauki i jakiś odsetek świeckich jest za – Kościół stanowczo się sprzeciwia, a chyba warto porządnie zaprezentować stanowiska stron), dylematy światowego dramatycznego ubóstwa, postawa Kościoła wobec innych religii monoteistycznych (tu szczególnie nasuwa się problem agresywnie ofensywnego islamu), zagrożenia New Age, megaseksualizacja współczesnej kultury, kara śmierci: tak czy nie?
Naprawdę świat katolicki ma o czym rozmawiać.
Zamysł zbliżony do wyżej opisanego przyświecał, jak sądzę, nadawanemu w stacji TV PULS magazynowi Niedzielnik. Cóż z tego? Sam zamysł to mało, zaś program w kształcie, w jakim jest, to jałowe przelewanie z pustego w próżne na tematy – delikatnie mówiąc – śmieszne. Jeden z ostatnich: czy urządzać imprezy z alkoholem czy bez? Nie obyło się bez głosowania. Jazzowa wokalistka Dorota Miśkiewicz była „za”, inny gość – „przeciw”, pozostali dukali coś nieskładnie o tym, że można z alkoholem, byle z umiarem, ale można i bez, też będzie przyjemnie, bo abstynencja wymusi większe intelektualne zaangażowanie osobiste… Znaczy, że bez „dopalacza” trzeba się bardziej wysilić, a z „dopalaczem” wszystko idzie jakoś łatwiej… Jestem tego samego zdania…
Kadr z programu katolickiego „Wierzę, wątpię, szukam”
Słowem ten program – prowadzony przez prezenterów pozbawionych śladu dziennikarskiej żyłki czy publicystycznej charyzmy, za to bardzo przejętych rolą i faktem występowaniem przed kamerą – był doskonałą ilustracją, jak takich programów nie należy robić, a nawet nie wolno, jeśli nie chce się prowokować rozbawionego widza do szyderczych komentarzy bądź sięgnięcia po… pilota.
Dotrzeć ze Słowem
Telewizja publiczna ma bardzo dużo czasu. Antenowego, rzecz jasna. Nie tu miejsce, by spierać się, jak nim gospodarzy. Nie tu też miejsce na debatę o wyścigu TVP z nadawcami komercyjnymi o pieniądze i atrakcje, które pomagają te pieniądze zarabiać. Ale tu i teraz niech mi wolno będzie postawić tezę, że programy, o jakich było wyżej, bardzo są potrzebne, a nasza telewizja publiczna z pewnością byłaby ich dobrym producentem. Stawiam dolary przeciwko orzechom, że dobry publicystyczny program religijny, nadawany o racjonalnej porze wieczornej, miałby widownię. Warunek jeden i ten sam, co zawsze: to musi być program uczciwy, mądry i profesjonalnie przygotowany. Żadnych świętoszkowatych „prezenterów” mających kłopoty z mową w języku ojczystym. Żadnej jednostronności, czczej kazuistyki, pozorowanych dyskusji z udziałem tabunu gości. Za to każdorazowo jasna koncepcja, jasno sformułowany temat. Dlaczego nie miałoby w takim programie znaleźć się miejsce na przykład na dyskusję o książce czy filmie? Tyle że dyskutować powinni fachowcy, a nie 22–24-letni „krytycy literaccy” czy „krytycy filmowi”. Ważna kwestia, może najważniejsza to prowadzący, wyrazista osobowość, kultura, temperament… Są tacy dziennikarze i są tacy duchowni. Trzeba poszukać. Trzeba chcieć znaleźć.
Bo nie liczba katolickich programów, gdzie występują takie same „gadające głowy”, jak gdzie indziej, rozstrzyga o powodzeniu przedsięwzięcia.
Dobrze jest po prostu czasem zamienić wielość słów na Słowo.
Wojciech Piotr Kwiatek
Artykuł ukazał się w numerze 02/2008.