Artur Stelmasiak |
Wolność słowa, podstawowe prawo człowieka i obywatela, jest w Polsce dobrze uregulowana konstytucyjnie i przez kodeksy. Od kilku lat jest ona jednak ograniczana na różne sposoby, zarówno przez władze państwowe i sądy, jak i przez główne media, a nawet dziennikarzy sprzyjających władzy. Potwierdzają to też badania opinii publicznej, które zostały przeprowadzone w lipcu 2011 r., czyli na pół roku przed wyborami parlamentarnymi. Według nich aż 43 proc. społeczeństwa uważa wolność słowa w Polsce za zagrożoną.
Zagrożenia dla ładu medialnego w Polsce dostrzega prezes SPJN prof. Jan Żaryn. Jego zdaniem obecnie widoczne są dwa równoległe światy. Pierwszy można porównać do matriksa, czyli „rzeczywistości” wytworzonej przez media. „Z drugiej strony mamy świat rzeczywisty, który żyje autentycznymi problemami, ale niestety nie jest dopuszczany do dyskursu publicznego, a każda próba wykrzyczenia prawdy o rzeczywistości w Polsce spotyka się z represjami” – podkreśla prof. Żaryn. Permanentny brak dostępu do prawdziwej informacji nie tylko psuje nasze państwo, ale przede wszystkim sprawia, że Polacy stają się niewolnikami, którym wąska grupa ludzi mówi, co jest prawdą, a co nią nie jest. „Jeżeli nie będziemy umieli wykrzyczeć tej prawdy o stanie mediów i nie będziemy mogli powstrzymać tej niepohamowanej tendencji Platformy Obywatelskiej do zawłaszczania całej sfery publicznej, to staniemy się powoli przedmiotem, jako społeczeństwo, w rękach dawców tego matriksa” – przestrzega prof. Żaryn.
„Najbardziej niepokojące zjawiska można obserwować w telewizji publicznej, która jest przecież własnością całego społeczeństwa. Na początku 2011 r., po uprzedniej nowelizacji ustawy o radiofonii i telewizji, nowe władze Telewizji Polskiej i Polskiego Radia dokonały kolejnych masowych zwolnień z pracy dziennikarzy niezależnych i opozycyjnych i ich współpracowników za tzw. pisowskie poglądy. Z ramówki zniknęły ostatnie audycje prezentujące poglądy bliskie wyborcom partii opozycji niekomunistycznej i publiczności o wrażliwości niepodległościowej i konserwatywnej” – podkreśla Teresa Bochwic, była członkini Rady Etyki Mediów, współautorka Raportu o zagrożeniach wolności słowa w Polsce w latach 2010-2011. Temu zjawisku towarzyszy wymiana elit, które są zapraszane do telewizji. Zamiast prof. Zdzisława Krasnodębskiego, dr Barbary Fedyszak-Radziejowskiej czy prof. Andrzeja Nowaka można słuchać praktycznie tylko tych, którzy sprzyjają władzy.
Dysproporcję medialną najlepiej było widać podczas ostatniej kampanii wyborczej, kiedy to rządząca partia otrzymała około cztery razy więcej miejsca na antenie finansowanej z abonamentu telewizji publicznej niż partie opozycyjne. Co więcej, opozycja we wszystkich mainstreamowych mediach jest ukazywana w złym świetle. „To jest zdumiewające, że największe polskie media cały czas są w opozycji do opozycji. Taka sytuacja prowadzi do patologii naszej demokracji” – podkreśla Bochwic.
Twórcy raportu nie pozostawiają też suchej nitki na części środowiska dziennikarskiego. Co się stało, że nie prowadzi się już polemik nawzajem na swoich łamach, tylko chodzi po sądach? Zanikają resztki dziennikarskiego obyczaju, który przewidywał wymianę najostrzejszych opinii w komentarzach i felietonach zamiast wymiany ciosów za pośrednictwem adwokatów.
Na przykład krytyka „Gazety Wyborczej” bardzo często kończy się w sądzie. Z wytaczania dziesiątków procesów o zniesławienie znany jest redaktor naczelny „Gazety Wyborczej”. Paradoksem historii jest fakt, że były dysydent, obrońca praw człowieka i więzień polityczny w czasach PRL dziś ściga innych. Przeprosiny i 50 tys. zł kary to zadośćuczynienie, jakie w procesie z powództwa Adama Michnika musiał zapłacić w 2005 r. dziennikarz Rafał Ziemkiewicz i wydawca Axel Springer. Tyle kosztowało napisanie w tekście opublikowanym w „Newsweeku” stwierdzenie: „Adam Michnik robił wszystko, abyśmy nawet nie poznali nazwisk komunistycznych zbrodniarzy”. Za wypowiedzi na temat „GW” zostali ukarani m.in. prof. Andrzej Zybertowicz, Zbigniew Wassermann, Jarosław Marek Rymkiewicz, Robert Krasowski, Tomasz Sakiewicz, Jarosław Kaczyński, Antoni Macierewicz, Jacek Kurski, Jarosław Gowin, Roman Giertych oraz IPN.
Jak walka z wiatrakami?
Walka z obowiązującym układem medialnym, który sprzyja obecnej władzy, coraz bardziej przypomina walkę z wiatrakami. Do zepchnięcia dużej części opinii publicznej na margines życia społecznego używa się często całego aparatu państwowego – policji, sądów, a nawet służb specjalnych. Krok po kroku władza posuwa się do coraz większych absurdów. Nie tylko potrafi gasić znicze przed Pałacem Prezydenckim czy „aresztować” układane na ulicy kwiaty, ale nawet cofnąć dotacje dla najstarszej w Polsce uczelni. Tak było po obronieniu pracy magisterskiej Pawła Zyzaka dotyczącej przeszłości Lecha Wałęsy na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczelnia nie dostała dotacji na rozwój. „Wystarczyła jedna nieprawomyślna praca, by uruchomić gigantyczny państwowy aparat represji. W ten sposób ogranicza się nie tylko wolność słowa, ale także wolność badań nad najnowszą historią” – podkreśla prof. Żaryn.
Wyroki sądowe za opinie wyrażane w publicznym obiegu i podawane prawdziwe informacje stają się postrachem wolnego słowa w Polsce. Szczególną polską specyfiką są procesy cywilne i karne wytaczane krytykom i polemistom przez znanych dziennikarzy i publicystów obrażonych opiniami na swój temat. Sądy skazały już wielu polemistów na bardzo wysokie kary pieniężne i nieproporcjonalne do zarobków – sięgające dwudziestokrotności wynagrodzeń – koszty ogłaszania przeprosin w prasie i telewizjach ogólnopolskich. Prowadzi to z jednej strony do łamania sumień, a z drugiej do ruiny finansowej.
Prezentacja raportu Stowarzyszenia Polska Jest Najważniejsza na temat wolności słowa
| Fot. Artur Stelmasiak
W 2009 r. wyszło na jaw, że służby specjalne inwigilują dziennikarzy krytykujących rząd i ujawniających powiązania dawnych Wojskowych Służb Informacyjnych. Natomiast w ostatnim roku byliśmy świadkami pobicia dziennikarza przez straż miejską, aresztowania przez policję, a nawet interwencji ABW w mieszkaniu niepokornego blogera. Coraz częściej sprawami poszkodowanych i podsłuchiwanych dziennikarzy musi się zajmować m.in. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, która według raportu SPJN jest najsprawniej działającą organizacją broniącą dziennikarzy.
Kolejnym niepokojącym i dziwnym zjawiskiem jest sprzedaż koncernu wydającego „Rzeczpospolitą” – jeden z największych polskich dzienników, który miał do tej pory zróżnicowany profil konserwatywno- prawicowy. Było on dziennikiem uważanym za jedyne mainstreamowe medium patrzące na ręce władzy. „Zaczęło się od tego, że prasa angielska pisała o naciskach ministra skarbu na właściciela większościowego, by zrekonstruował redakcję. Anglicy odmówili polskiemu ministrowi, jednakże we wrześniu 2010 r. odwołano z Mecom Group jej szefa, Davida Montgomeryego, popierającego konserwatywny nurt w ťRzeczpospolitejŤ” – przypomina Teresa Bochwic. Później rząd postanowił skłonić do sprzedaży udziałów brytyjski koncern wydawniczy Mecom Group, posiadający w spółce Presspublica, wydawcy „Rzeczpospolitej”, ponad 51 proc. udziałów. Przejęcie spółki wiąże się również z kontrolą tygodnika społecznopolitycznego „Uważam Rze”, który odniósł ogromny sukces rynkowy. Na początku lipca 2011 r. Anglicy sprzedali swoje udziały Grupie Gremi, czyli Grzegorzowi Hajdarowiczowi, właścicielowi kilku pism niezwiązanych z czytelnikami konserwatywnymi. „ Jego partnerem w interesach jest Kazimierz Mochol, były szef Kontrwywiadu i wiceszef Wojskowych Służb Informacyjnych” – czytamy w raporcie. Spółka deklaruje chęć kupna pozostałej części Presspubliki. Państwo przyczynia się w ten sposób do niszczenia reprezentacji medialnej dużej części społeczeństwa oraz wyklucza ich poglądy z debaty publicznej.
Obelgi i błazenada Działania prowadzące do ograniczenia wolności słowa i wypowiadania się opozycji podejmuje zarówno „rząd polski, jak również posłowie funkcyjni w parlamencie”. „Wyjątkowo widoczne było to podczas niektórych posiedzeń Sejmu i komisji parlamentarnych. Marszałkowie z koalicji zwykle ograniczali wypowiedzi lub czas zadawania pytań przez parlamentarzystów z opozycji do jednej minuty, świadomi, że opcja rządząca dostanie dodatkowy czas podczas wypowiedzi członków rządu” , czytamy w dokumencie.
Według raportu SPJN to właśnie rządząca partia za pośrednictwem kilku swoich przedstawicieli wprowadziła obelgi i błazenadę do języka publicznego, zarówno w parlamencie, jak i w mediach. Jej reprezentanci wyrażają się w mediach lekceważąco na temat wartości ważnych w cywilizacji europejskiej, takich jak szacunek dla zmarłych i opłakujących ich wdów i sierot, współczucie dla słabszych czy prawo do wyrażania publicznie swojej religijności. Nierzadko również dziennikarze mainstreamowych mediów dołączają się do tego szyderczego chóru. Przykładem może tu być fałszowanie i ośmieszanie wizerunku nieżyjącej pary prezydenckiej.
Jeden z ministrów rządu użył w stosunku do wyborców partii opozycyjnych określenia „bydło”, a inny zapowiedział walkę z opozycją aż do „dorżnięcia watahy”. Jeszcze w marcu 2010 r. premier Tusk, krytykując opozycję, zapowiedział, że „wyginiecie jak dinozaury”, a były wiceszef klubu parlamentarnego rządzącej partii w telewizji obrzucał obelgami poprzedniego prezydenta, życzył mu śmierci, a po katastrofie wyrażał publicznie żal, że jego brat nie zginął razem z nim.
Jeżeli ekspansja władzy będzie się nadal pogłębiać, to Polska coraz bardziej może przypominać Rosję, gdzie media i cały aparat państwowy służy jedynie pielęgnowaniu władzy. Demokracja działa bowiem dobrze tylko wtedy, gdy media dostarczają ludziom rzetelnych informacji, na podstawie których wyborcy mogą podjąć odpowiednie decyzje. Obok informacji ważne są również głosy komentatorów cenionych przez opinię publiczną. Wprowadzają oni do obiegu powszechnego słowa-klucze organizujące zbiorowe rozumienie wydarzeń.