Agnieszka Jaroszewicz |
Choć oficjalnie podaje się jako grupy szczególnie dotknięte problemem hate speech wszystkie te, które w jakiś sposób różnią się: pod względem rasy, pochodzenia, religii, poglądów, orientacji seksualnej czy nawet ułomności fizycznej, jednak w praktyce krąg ten zostaje ostro zawężony, zredukowany do orientacji seksualnej, ewentualnie poglądów feministycznych. Adresatem zarzutu najczęściej bywają osoby skupione wokół Kościoła katolickiego publicznie wyrażające przywiązanie do chrześcijańskiego systemu wartości.
Pojęcie „mowa nienawiści” zaczęło funkcjonować w dyskursie publicznym w pierwszych latach XXI wieku. Coraz to pojawiają się w publicznej dyskusji głosy na ten temat głównie podnoszone przez osoby z organizacji działających na rzecz mniejszości seksualnych. Niedawno te dyskusje nasiliły się wskutek nagłośnionej sprawy Alicji Tysiąc i procesu, jaki wytoczyła „Gościowi Niedzielnemu”. Jak można było się spodziewać, nie skończyło się na jednym procesie, a spór odbija się szerokim echem w debatach społecznych, w kręgach naukowych i pozanaukowych.
Wspólny mianownik zbrodniczych ideologii
Należy zwrócić uwagę na to, w jakim kontekście pojawiają się argumenty dotykające problemów etnicznych: czy to propagandy w Rwandzie, czy też wciąż bolesnego problemu antysemityzmu, nawet z „odgrzewaniem” zagadnienia Holokaustu. Poważne problemy dotyczące eksterminacji rasowej czy etnicznej używane są w tym przypadku bardzo instrumentalnie. „ Antysemityzm” staje się pojęciem popularnym w argumentacji, podobnie jak wielokrotnie pojawiające się przytoczenia medialnego szkalowania rwandyjskiego plemienia Tutsi, skądinąd będące wyraźnym przykładem krzewienia nienawiści w społeczeństwie. Przytacza się zatem, jak „prezenterzy w zgodzie z ogólną polityką tego radia, które popierało ideę władzy w Ruandzie tylko dla Hutu, nawoływali do „wycinania wysokich drzew” oraz zabijania „karaluchów”. Chodzi o takie przedstawienie, w którym zostanie od pozbawiony swojej ludzkiej godności. Jest to wspólny mianownik wszystkich zbrodniczych ideologii, podobnie działo się (i dzieje) w reżimie komunistycznym wobec jego wrogów. Należy zwrócić uwagę na to, iż „wróg” w tym przypadku jest w dużej mierze zaprojektowany przez nieliczną grupę, która ma na tym skorzystać. Reszta pada ofiarą tej zbrodniczej propagandy.
Sprawa, której bronią autorzy sformułowania „mowa nienawiści”, jest zupełnie nieprzystająca. Przede wszystkim istotowo różni się wybijanie ludzi przez okrzyknięcie ich „wrogami” dla własnej korzyści i jedynie przez przynależność do jakiejś społeczności, o jakiejś kulturze i religii, od sporów światopoglądowych i dyskusji nad wartościami, jak to ma miejsce w przypadku Alicji Tysiąc czy nawet w przypadku mniejszości seksualnych. Tutaj problem jest o tyle skomplikowany, że jednocześnie toczy się podstawowa dyskusja nad pochodzeniem skłonności homoseksualnych, czy są wrodzone, czy nabyte. W tym momencie sprawa staje się zaogniona u podstawy, skoro jedna strona (nazwijmy ich oponentami) prowadzi dyskusję światopoglądową, podczas gdy druga strona (zwolenników) twierdzi, że staje w obronie czegoś równie naturalnego, co (tu tkwi sedno porównania) pochodzenie etniczne. Wydaje się, że można całkiem zasadnie rozważać o „mowie nienawiści”, ba, nawet pogodzić zwaśnione strony (przy odrobinie dobrej woli) bez dotykania najbardziej drażniącego problemu. W opinii Polskiego Stowarzyszenia Edukacji Prawnej na ten temat czytamy: „Mowa nienawiściŤ jest to termin określający wypowiedzi słowne lub w jakiejkolwiek innej formie, które mają na celu poniżenie, znieważanie, pomówienie, rozbudzenie lub utrzymanie nienawiści wobec pewnej osoby lub grupy osób”.
Przyczynkiem do sporządzenia oświadczenia była sprawa prywatnego oskarżenia na tle różnic w preferencjach seksualnych. Tu, co ciekawe, „mowę nienawiści” łączy się ściśle z pojęciem homofobii, co znacznie poszerza zakres zjawiska. W tym rozumieniu dotyczy ona wypowiedzi, które „poniżają, obrażają i podtrzymują uprzedzenia lub powodują nienawiść lub niechęć wobec jednostek lub grup osób z powodu ich orientacji homoseksualnej”, a także które szerzą „lęk, niechęć, potępienie lub nienawiść wobec osób o orientacji homoseksualnej”.
Można się obawiać, że pojęcie „mowy nienawiści” staje się worem, do którego można wrzucić wszystko wedle upodobania, aby tylko mieć korzyść. W tym momencie pod znakiem zapytania pozostawałaby postawa wymiaru sprawiedliwości, który podpisałby się pod sformułowaniem nacechowanym światopoglądowo. Jak słusznie zauważył Radosław Pasterski, pisząc o Gramatyce debaty publicznej, „mowa nienawiści” tak przyrosła do języka środowisk lewicowych, jak środowiska prawicowe przyjęły słowa Jana Pawła II o „cywilizacji śmierci”. I tak uzasadnienie wyroku z odwołaniem do któregokolwiek z tych określeń jest już przyjmowaniem konkretnego punktu widzenia, a co za tym idzie, zaprzeczeniem bezstronności. Tak właśnie stało się w głośnym przypadku Alicji Tysiąc.
Podstawowym zarzutem stało się tam rzekome porównanie powódki do hitlerowskich oprawców. Owszem, obecnie radykalni obrońcy życia sięgają i po takie porównania, lecz artykuł, którego dotyczyła sprawa, krytykując postawę Alicji Tysiąc, nie odwołał się do takiego argumentu. Moim zdaniem opinia księdza redaktora została poddana nadinterpretacji, bowiem z samego tekstu nic podobnego nie wynikało. Ale zróbmy mały „skok w bok” od prawdy. Załóżmy na chwilę, że w istocie odwołano się do takiego porównania. Pasterski zauważa także, iż od starożytności takie metody perswazji, jak porównanie czy nawet hiperbola były często spotykane. Stały się nieodłącznym elementem dyskusji toczonych w obrębie naszej cywilizacji. „ Lewica może więc utrzymywać, że przeciwnicy aborcji mówią ťjęzykiem nienawiści Ť, natomiast prawica porównywać aborcję do Holokaustu, a jej zwolenników zaliczać do ťcywilizacji śmierciŤ. Nikt od uczestników tych sporów nie wymaga, by posługiwali się neutralnym językiem” – dodaje. Pasterski nie ukrywa, że rozumie poczucie skrzywdzenia Alicji Tysiąc, jednak stara się zauważyć pewną jaskrawą niesprawiedliwość, która się stała.
Program „Szkło kontaktowe” emitowany przez stację TVN to kliniczny przykład kreowania wroga
Lewicowe poszerzanie zakresu zjawiska
Czy to nie jest dziwne, że środowiska lewicowe mogą odwoływać się do najmocniejszych słów, że na przykład ludzie z kręgów światopoglądowych i „Nie” Jerzego Urbana mogą otwierać stragany na jarmarkach i wykrzykiwać antyklerykalne, obraźliwe hasła, a jedyną reakcją jest śmiech? Że w sklepach ze „śmiesznymi T-shirtami” na tuziny można kupić koszulki obrażające Kościół i duchownych, że słowa krytyki, wręcz wyśmiewania Radia Maryja są wręcz dobrze widziane w towarzystwie, a nawet więcej: w mediach i na wyższych uczelniach. Czy to nie dziwne, że osoby homoseksualne mają prawo, wręcz przywilej uznawania za obrazę plakatów sprzeciwiających się ich postawie, a ludzie Kościoła nie mogą upomnieć się o swoje prawa, gdy sztuka (czy polityka, jak to się dzieje ostatnio w przypadku krzyży) jawnie narusza ich świętość? Podobnych pytań można postawić dużo więcej. A sprowadzają się one do pytania o sprawiedliwość i właściwą wolność słowa.
Potrzeba kultury osobistej
Zważmy, czy byłaby możliwa jakakolwiek forma obejścia problemu, zapobiegania tego typu sprawom, które czasami niesłusznie, ale czasami słusznie (i to zdarza się zarówno jednej, jak i drugiej stronie sporów) wstrząsają opinią publiczną? Owszem, jakkolwiek by to nie zabrzmiało, sprawa jest sprowadzalna do czegoś najprostszego, wręcz śmiesznie oczywistego: do kultury osobistej, kultury języka, najprostszych zasad dyskusji czy współżycia społecznego. I szkoda, że muszę dodać zastrzeżenie, iż pozornie takie postawienie sprawy jest zbytnim uproszczeniem.
Ganić poglądy, oszczędzać osobę
Już w krytycznym XVIII wieku Ignacy Krasicki, dyżurny satyryk swojej epoki, pisał: „I śmiech niekiedy może być nauką, gdy się z przywar, nie z osób natrząsa”. Krytyka ma „ganić poglądy, oszczędzać osoby”. Tylko dlaczego nikt o tym nie pamięta?
Owszem, potrzeba poruszenia tematu uczuć w dyskusji publicznej, jednak niekoniecznie na poziomie objaśniania poszczególnych stanów, pojęć, szukania wyrw. Potrzeba podstawowego rozróżnienia w dyskusji, dotyczącej konkretnych treści, oraz dyskusji osobistej, w której dotyka się osób lub służy własnym korzyściom, często dając się ponieść emocjom. Niestety, ten błąd popełniają zarówno feministki, jak i środowiska kościelne, zwolennicy aborcji i obrońcy życia, czasem na równi unoszą się walczący o prawa dla osób homoseksualnych oraz osoby broniące tradycyjnego modelu rodziny. Jest dużą różnicą mówienie o „klechach” zamiast o „duchowieństwie” albo „parach dewiantów” zamiast o „parach homoseksualnych”. Słowa obraźliwe wobec ludzi trudno zaliczyć do retoryki.
Starożytni w swoich mowach nie wahali się określać oskarżanych mianem „zdrajców”, kiedy tamci działali na szkodę ojczyzny i dało się to uargumentować. W tym sensie obrońcy życia nie przebierają w słowach, nazywając dokonujących aborcji „zabójcami”, jednak dokonując oceny czynu, dotykając osoby o tyle, o ile tego czynu się dopuściła.
Dopóki więc istotą sporu jest sam problem do rozwiązania, zagadnienie budzące kontrowersje, postawa, z którą trudno się zgodzić, i z tym właśnie będziemy polemizować, to piętnować, choćby używając ostrych porównań, hiperboli, słów prowokacji czy groźby, nie przestajemy uważać za partnera w rozmowie tego, który występuje przeciwko nam. Prawdziwy problem zaczyna się tam, gdzie jedna strona zamyka się na uznanie wartości osoby także tego, który – naprawdę lub pozornie – pozostaje w błędzie. Przekładając zaś to na rzeczywistość społeczną, zauważmy, że w sposób jawny wycisza się, wyśmiewa głosy ludzi Kościoła. Niestety, trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: przyszły czasy asymetrii w rozumieniu sprawiedliwości. Ale przecież „cóż to jest prawda?”…