Wojciech Piotr Kwiatek |
Witold Gombrowicz staje się coraz bardziej aktualny. Próba jego usunięcia z lektur – to druga strona „ferdydurkizmu”, to „gęba” rzeczywistości. Bo dziś ważna jest młodość za wszelką cenę, nawet zdurnienia, żenującej niewiedzy czy przykrytej blichtrem miałkości.
Za nami wakacje, czyli czas relaksu, rozrywek, beztroski i bezmyślności. Media wykorzystały go w pełni, wszystko, co było w archiwach, wyciągnięto i wyświetlono, szczególnym powodzeniem decydentów cieszyły się stare, po 10 razy pokazywane „kabarety”, programy rozrywkowe, „niezatapialne seriale” z flagowymi produktami PRLowskiej proweniencji Granie w kółko tego samego (w sytuacji nieustannych politycznych awantur o telewizję, jakich dostarczyło nam tegoroczne lato) kwitnie w najlepsze. Przyczajona, poukrywana i przefarbowana komuna nie zrobi wszak swoim krzywdy, a każda powtórka to pieniądze.
Czasem jednak trzeba odłożyć puszki z „konserwami” i zaproponować coś świeżego. Tu zaczyna się dramat prawdziwy.
Urok inercji, siła inercji
Ponieważ absolutnie nie mieliśmy pewności, że Opole jako miasto przetrwa polskie deszczowe lato i nie spłynie do Odry wraz ze słynnym opolskim amfiteatrem, czekano z kolejnym festiwalem niemal do jesieni. Ale cierpliwość została nagrodzona, deszcze ustały i kolejna edycja nikomu już od dawna niepotrzebnej imprezy, która jest od lat karykaturą siebie samej, odbyła się, oczywiście pod dyktando „młodzieży”. Młodość na sali, młodość na scenie, nawet piosenki Jerzego Wasowskiego znów kolejny raz próbowano odmłodzić… Z takim samym, jak za każdym razem skutkiem, bowiem świadomość, że jaki taki głos i słuch to… za mało, żeby śpiewać naprawdę, nie jest dostępna Młodziakom AD 2010. Zastanawia tylko arbitralność decyzji, by takim programem na 3 dni zapchać „ramówkę” ogólnopolskiego programu w absolutnym prime time. Ale, jak mówiłem, ludzie z Woronicza mają najwyraźniej „miedziane czoła”.
Ale „dopóki są pieniądze”, takie Opole będzie żyło. Nie ma ono żadnego znaczenia kulturotwórczego, niczym nie owocuje, ale jako ostoja intratnej chałtury pożyje jeszcze z pewnością. Nikomu nie przyjdzie do głowy, że są jeszcze, żyją i chwilami nieźle się mają (tyle że ich kompletnie marginalizowano) i kompozytorzy i piosenkarze i aranżerowie i prezenterzy, którzy na rynku muzycznym, zawsze niełatwym, radzili sobie przez całe dekady i dzisiaj też by sobie w zestawieniu z „piosenkarzami” z epoki Młodziaków poradzili. Mało kogo obchodzi, że zapełnianie sceny jakimiś „wokalistkami” i „wokalistami”, którzy przeminą nim zdążą naprawdę zaistnieć, jest wobec całej Polski, wobec ludzi z jakimś poczuciem smaku i poziomu delikatnie mówiąc… nieuczciwe.Co znaczy „nieuczciwość” – decydenci mogą sprawdzić w Słowniku języka polskiego.
Kto czego nie wie
Lepiej, żeby to nie był słownik autorstwa prof. Jana Miodka, bo ów uczony postanowił najwyraźniej doszlusować (!) do grona Młodziaków 2010. W funkcjonującym od jakiegoś czasu na ekranie TV Polonia Słowniku polsko-polskim prof. Miodek udzielał dość… hm… ciekawych porad językowych i w ogóle ciekawie wypadł. Jakiś inny Młodziak 2010 ambitnie spytał o słowa ględźbaoraz roznieta, oba to Leśmianowskie neologizmy. Prof. Miodek mętnie dość tłumaczył, o co idzie, owszem, kojarzył ględźbę z ględzeniem, ale już o tym, że to nawiązanie do staropolskiej gędźby nie wspomniał, a wtedy wszystko byłoby jasne. Mógłby zacytować fraszkę Jana Sztaudyngera:
„Dajże posłuch mojej gędźbie,
Ukaż, miła swoje lędźwie!”
„Na cóż ci to, wszak i w gieźle
Wyglądają ponoć nieźle”.
Ale z drugiej strony – Sztaudynger, gdyby żył, byłby strasznie, strasznie stary, Leśmian jeszcze starszy, słowa jeszcze o wiele starsze… To po co sobie głowę zawracać? W epoce Młodziaków?!!
Z roznietą było podobnie – słowa niby Profesor przywołał, ale powiedział, że tę metaforę (wieczór słońca zdmuchuje roznietę – to z wiersza Com uczynił?) nie do końca rozumie. A idzie przecież o to, że wieczór gasi (zdmuchuje) słoneczny płomień. Językoznawca mógłby też poezji trochę poczytać. Ale kto dziś czyta poezję…
Najciekawiej było jednak z pytaniem o „kanara” (kontrolera biletów) – profesor przyznał się, że nie wie, skąd się wziął ten termin. Nie jest on aż tak wiekowy, by pamiętać okupację niemiecką, ale można się od innych dowiedzieć, że „kanarkami” nazywano niemieckich żandarmów, patrolujących ulice, sprawdzających dokumenty etc. etc. Nazwa wzięła się od żółtych wypustek na ich mundurach.
Na plus trzeba jednak profesorowi zaliczyć, że powiedział, iż nie wie. Dziś nikt tak nie mówi! Dziś jak ktoś nie wie, mówi, że „właśnie wyleciało mu z głowy”, że to „przez ten stres”. W ostateczności umizgnie się do prowadzącego: „Może mała podpowiedź?” Profesor by się o podpowiedź mógł umizgnąć tylko do prowadzącej Agaty Dzikowskiej, ale ona też raczej „Młodziaczka 2010”, więc pewnie by nie podpowiedziała…