Robert Hetzyg |
W obliczu rozmaitych wstrząsów, jakim ulega nasz świat, nakaz misyjny Jezusa zapisany w Ewangeliach nie może być dla nas jedynie zgrabnym ich zakończeniem, ale staje się zobowiązaniem dla każdego człowieka, abyśmy nie troszczyli się o własne tylko życie (w tym również wieczne), ale mieli na oku zbawienie naszych bliźnich, którzy patrząc na nas, powinni mieć możliwość spotkania Boga żywego.
Trochę mnie z Państwem nie było i w tym czasie sporo działo się w świecie. Na tych łamach należałoby może wrócić do beatyfikacji Jana Pawła II albo rocznicy śmierci Prymasa Tysiąclecia, ale mnie chodzą po głowie trzęsienia ziemi, elektrownie atomowe i inne apokalipsy (również ta według św. Jana). I choć, broń Boże, ani mnie filmy katastroficzne nie biorą, ani lęk przed końcem świata nie dopadł, to przecież na fakty rzadko kto, będąc zdrowym na umyśle, może pozostać obojętny.
W nowym, trzecim tysiącleciu widzieliśmy już niejeden kataklizm i patrzyliśmy na niejedną ludzką tragedię, do tego najczęściej w skali makro. Można by się prawie przyzwyczaić, tak jak przyzwyczailiśmy się, że nasze realia pozwalają się kształtować według najgorszych dla człowieka scenariuszy. To, co do niedawna uchodziło za anomalię (nie pogodową, tylko antropologiczną i obyczajową), dzisiaj przepycha się łokciami na salony i wszystkich poza sobą sprowadza do roli anachronicznego marginesu. To prawie jak u Orwella: cztery nogi – dobrze, dwie nogi – źle.
Owa zwierzęcość jest na rękę najbardziej temu, kto z założenia nienawidzi człowieka na śmierć. Diabeł, chcąc człowieka zniszczyć, usiłuje odebrać mu to, co o człowieczeństwie decyduje: godność, wolność i życie w ogóle. Godność, bo człowiek, któremu poddano całe stworzenie, nie radzi sobie ze sobą samym, ulegając popędom i co gorsza – racjonalizując je i legitimizując (polecam lekturę pierwszego rozdziału Listu do Rzymian, wersety 26- 32). Wolność, bo tworzone przez człowieka prawo często nie tylko go już nie broni, ale zmusza większość do podporządkowania się głośniejszej mniejszości.
W praktyce wygląda to tak, że kto dziś chce się kierować sumieniem, bywa zapędzany przez prawo do roli podsądnego i, czy skazany, czy nie, zostaj napiętnowany za to, że tym sumieniem się kieruje. A Życie? Chyba nie ma bardziej ewidentnego ataku na człowieka, niż udowadnianie mu, że jeden człowiek ma prawo decydować o śmierci drugiego zawsze wtedy, gdy to życie nie spełnia zadanych mu parametrów. Albo wtedy, gdy nie jest komuś na rękę. Aborcja u jego zarania i eutanazja u schyłku to zamach na bezbronnego człowieka.
No, nie tchnie dziś optymizmem to moje pisanie. Tak jak nie tchną optymizmem słowa Matki Bożej z Fatimy, choć przecież niosą z sobą nadzieję, że świat można jeszcze uratować od konsekwencji ludzkich zachowań, tego życia pod dyktando złego ducha. Bo to uleganie diabłu i życie według ludzkich instynktów, nie mając względu na sumienie, a także roszczenie sobie prawa do decydowania o „żyć albo nie żyć” bliźniego – wszystko to zbudowało całe struktury grzechu, które nie tylko odzwierciedlają stan wielu, zbyt wielu ludzkich dusz, ale – i to jest najgorsze – ze stanu tego czynią powszechnie obowiązującą normę. I tego, jak rozumiem, Pan Bóg ścierpieć nie może. Chcąc uratować ludzkość, gotów jest zburzyć te struktury, byleby uratować człowieka pragnącego żyć w zgodzie z prawem naturalnym i prawem Ewangelii, albo lepiej – człowieka pragnącego po prostu żyć tak, jak chce Bóg.
I co my, spytacie Państwo, mamy z tym wspólnego? No, jeśli naprawdę nic, to zdaje się, że z trudem możemy znaleźć wspólny język, mimo zdawałoby się wspólnoty wyznania wiary. Bo my, wierzący, jeśli nie zatroszczymy się o tych, którzy uwierzyć nie chcą, w końcu będziemy musieli poddać się światu bez wiary. A na dodatek na sądzie ostatecznym zostaniemy rozliczeni z tego, że wielu ludzi umarło, nie poznawszy Boga, bo my im o Nim nie opowiedzieliśmy.
W obliczu rozmaitych wstrząsów, jakim ulega nasz świat, nakaz misyjny Jezusa zapisany w ewangeliach nie może być dla nas tylko zgrabnym ich zakończeniem, ale staje się zobowiązaniem dla każdego człowieka, abyśmy nie troszczyli się tylko o własne życie (w tym również wieczne), ale abyśmy mieli na oku zbawienie naszych bliźnich, którzy patrząc na nas, powinni mieć możliwość spotkania Boga żywego.
Nasza odpowiedzialność to również modlitwa o miłosierdzie dla nas i świata, aby radykalne zniszczenie jego grzesznych struktur nie było jedyną szansą poprawy sytuacji. Bycie chrześcijaninem w tych czasach to nie tylko próby naśladowania Nauczyciela z Nazaretu, ale to również życie na miarę Jego życia, czyli bycie znakiem sprzeciwu wobec grzechu. Dlatego nasze prorockie powołanie, czyli udział w prorockiej misji samego Chrystusa, nie może się ograniczać do straszenia Bożym gniewem albo przypominania paragrafów z katechizmu. Ono ma uobecniać wszystko, co Jezus mówił i robił, bo wtedy dopiero naprawdę okażemy się chrześcijanami.