Moje spotkania z Janem Pawłem II

2013/07/2
Z biskupem seniorem diecezji zielonogórsko-gorzowskiej, Adamem Dyczkowskim rozmawia Teresa Małkiewicz

 

 

Kiedy i w jakich okolicznościach po raz pierwszy zetknął się ksiądz biskup z Karolem Wojtyłą?

To był 1961 rok. Spotkanie było bardzo osobliwe. Miałem studiować filozofię przyrody za granicą, ale nie dostałem paszportu. Arcybiskup Kominek z Wrocławia powiedział: „To idź na KUL. Tam też dobrze stoi filozofia przyrody”. I tak znalazłem się w Lublinie. Mój pociąg z Wrocławia był trochę opóźniony. Wszedłem do jadalni. Wszyscy już poszli na zajęcia. Zobaczyłem tylko jednego młodego i szczupłego księdza. Przysiadłem się i przedstawiłem. On mi powiedział, że nazywa się Karol Wojtyła. Wtedy nic mi to nie mówiło. Zaczęliśmy zwyczajną rozmowę. Zapytałem: A kolega, na jakim wydziale? On się uśmiechnął i powiedział, że jest na etyce. Brnąłem dalej: A na którym roku? On się roześmiał i powiedział: No, ja już skończyłem. Ja na to: To pewnie ksiądz przyjechał bliźnich odwiedzić? No, teraz to rzeczywiście dojeżdżam, bo do niedawna mieszkałem tu na stałe. Później szedłem głównym hallem uniwersytetu z przyjacielem, Tadziem Styczniem, który był najpierw studentem, potem asystentem, a wreszcie adiunktem kardynała profesora Wojtyły. Potem objął po nim katedrę. Naprzeciwko szedł Karol Wojtyła. Tadek mnie trącił łokciem i stwierdził: „Ty, to mój profesor, biskup Wojtyła”. Musiałem mieć bardzo głupią minę, bo się serdecznie ze mnie uśmiał. Takie właśnie było pierwsze nasze spotkanie i początek znajomości. Od tego czasu budził we mnie wielki podziw.

Często ksiądz biskup spotykał się z Karolem Wojtyłą, podczas gdy był już on biskupem, kardynałem, Ojcem Świętym?

Sporadycznie podczas wędrówek górskich, na nartach i spotkaniach z młodzieżą. Jako duszpasterz akademicki we Wrocławiu prowadziłem obozy: latem obozy wędrowne, a zimą narciarskie. Karol Wojtyła, jeśli był tylko w pobliżu, przyjeżdżał do nas, siadał na dmuchanym materacu i zaczynały się dyskusje, gawędy, śpiewy.

Spotkania z nim już jako Ojcem Świętym były systematyczne. Przede wszystkim podczas wszystkich wyjazdów do Rzymu, kiedy my biskupi jechaliśmy do Ojca Świętego na spotkania ad limina apostolorum. Kiedy byłem w Rzymie, zawsze zapraszał mnie do siebie na obiad.


Bp Adam Dyczkowski często spotykał się z Janem Pawlem II

obiad. Czy zdarzały się spotkania o charakterze humorystycznym?

O, tak! Nie zapomnę tego. Kiedyś prowadziłem obóz młodzieżowy w Zakopanem, jeździliśmy do późnego wieczora, bo była piękna pogoda, świetne warunki narciarskie. Kiedy wróciłem, byłem tak zmęczony, że zaraz padłem na łóżko. Ledwie się położyłem, dzwoni telefon: „Adam, skończyłem wizytację w Nowym Targu. Przyjedź, pojedziemy jutro rano na narty w Gorce”. Nie uśmiechało mi się rano wstawać po takim wysiłku, ale jemu trudno było odmówić. Pojechałem. W Nowym Targu wszedłem do zakrystii kościoła z nartami, bo bałem się je zostawić przed kościołem. Miałem porządne deski. Sędziwy prałat spojrzał na mnie zdziwiony i zapytał: „Gdzie pon się pcho z tymi nartami?”. Ja odpowiedziałem: „A chciałbym se msze odprawić”. Jakby piorun strzelił w prałata. Głupszej miny by nie zrobił… Na szczęście kardynał Wojtyła siedział wtedy w konfesjonale obok ołtarza, drzwi były uchylone i szybko się zorientował, o co chodzi. Przyszedł i powiedział do prałata: „Księże prałacie, ja wiem, że on na księdza nie wygląda, ale słowo daję, że jest księdzem. Niech mu ksiądz pozwoli odprawić Mszę Świętą”. Po Mszy św. prałat zaprosił nas na śniadanie, wtedy kardynał kazał opowiedzieć, jak się poznaliśmy, bo mu się to bardzo podobało. Często o tym wspominał. W górach pogoda była piękna, mieliśmy też piękny widok z Lubania na Tatry. Stanęliśmy urzeczeni. Cisza dzwoniła w uszach. Stoimy, aż wreszcie on pierwszy się odezwał: „Adam, tu się można modlić!”. Zjechaliśmy do Krościenka. Poszliśmy do restauracji, bo chciało nam się pić. Pijemy herbatę, wodę mineralną i owoc w płynie, a przy drugim stoliku siedziało kilku gazdów, jak to po góralsku się mówi „z lekka przynapitych”, i z taką łatwością rozwiązywali problemy polityki ogólnoświatowej, że się zaśmiewaliśmy. Jeden z nich zauważył, że się śmiejemy, podszedł, poklepał kardynała po ramieniu i powiedział: „Panoczku, jo wiem, co ja jestem przynapity, co to na gazdę w Wielkim Poście nie pasuje, ale dzisiaj musiałek się napić. Dzisioj za jeden kubik drzewa dostołek tyle dudków, co wczoraj za dwa. To mi się noleżało”. Ale za chwilę posmutniał i dodał: „Najgorzej będzie, jak przyjde do chałupy. Moja baba straśnie nie lubi, jak jestek przynapity. To jest takie niescęście w domu, ze niech ręka Bosko broni”. Na drugi dzień kardynał odprawiał Mszę św. na rynku w Krościenku. Wyszedł z samochodu w tej purpurze kardynalskiej, a w drzwiach kościoła witał go chlebem i solą ten sam gazda. Zamurowało biedaka. Stał, ten chleb trząsł mu się w rękach, nie mógł z siebie słowa wydusić. Kardynał zorientował się, że z tego przemówienia nic nie będzie, dlatego podszedł, serdecznie go przygarnął po męsku i powiedział: „Fajny z ciebie chłop, ale telo nie pij”. Żeby pani widziała minę tego człowieka…

Co w osobowości Jana Pawła II zrobiło na księdzu biskupie największe wrażenie?

W towarzystwie tego człowieka każdy czuł się swobodny, w pełni dowartościowany. Nawet jeśli się bardzo spieszył, jeśli go ktoś zaczepił i prosił o rozmowę, nigdy nie odmawiał. Wolał się nawet w takiej sytuacji spóźnić i być do dyspozycji tego człowieka. Szczególnie cenne były konwersatoria, w których brał udział. Były przeznaczone dla piszących prace magisterskie i doktorskie. Czytane tam były fragmenty prac. Profesorowie, którzy brali w nich udział, czytali swoje artykuły. Kiedyś pamiętam on przeczytał jakiś swój artykuł i powiedział: „Wiecie, to jest jeszcze takie surowe. ťRoczniki FilozoficzneŤ chcą, żeby dać im to do druku, ale mnie się zdaje, że to jest jeszcze trochę surowe. Co mi radzicie?”. Wszyscy stwierdzili, że artykuł trzeba dać do druku. Tylko wspomniany już ksiądz profesor Tadzio Styczeń, wtedy już adiunkt kardynała, powiedział: „Wuju nie może tego wydrukować. Wuju jest kardynałem, profesorem. Wuju musi się szanować i Wuju musi jeszcze nad tym posiedzieć”. Wszyscy patrzą, taki smarkacz, a do kardynała i profesora w ten sposób się odezwwał? A on się tak serdecznie uśmiechnął i powiedział: „Tadziu, ale ty mnie naprawdę lubisz!”. To były słowa, które świadczyły o tym, jaki to był człowiek.

Jakie najważniejsze przesłanie zostawił nam Jan Paweł II?

Trudne pytanie, bo tych przesłań było bardzo dużo (przemówień, dokumentów). Ale wydaje mi się, że najważniejszym przesłaniem pozostaje to, że człowiek jest drogą Kościoła. To był humanista. Dla niego człowiek to była wielka świętość, wielka wartość.

Czy to Jan Paweł II wpłynął na podejmowanie przez księdza biskupa licznych inicjatyw społecznych i charytatywnych, na przykład fundowanie stypendiów uzdolnionej młodzieży czy ustanowienie nagrody „Człowiek człowiekowi”?

Rzeczywiście, jego troska o chorych, jego podejście do chorych było wzruszające i wywarło na mnie ogromny wpływ. Podczas wizytacji parafialnych bardzo ważne było dla niego iść do tych chorych, którzy nie mogli przyjść na Mszę św., na spotkanie w kościele. Udawał się do tych chorych z błogosławieństwem, rozmową, pociechą. Pamiętam, jak podczas jego wizytacji w Kętach do mojej bliskiej krewnej, młodej dziewczyny przykutej do łóżka ciężką chorobą przyszedł, długo z nią rozmawiał i pocieszał. A przecież wizytacja wymagała wielkiego wysiłku. Był bardzo zajęty, a potrafił odwiedzić tych, którzy nie mogli przyjść do kościoła.Już jako papież Jan Paweł II, ilekroć udawał się z pielgrzymką do jakiegoś państwa, spotykał się z chorymi.

Dlaczego w naszym kraju, gdzie tak bardzo był kochany, gdzie fascynowaliśmy się nim podczas pielgrzymek do ojczyzny, ciągle jest tak wiele znieczulicy i obojętności wobec potrzebujących bliźnich?

Miłość bliźniego wymaga ofiary, poświęcenia, na które nie każdy potrafi się zdobyć. Poza tym nie każdy idzie do szpitala, gdzie może zobaczyć ludzkie cierpienie. Gdyby poszedł, na pewno by go ruszyło sumienie, zdobyłby się na ofiarność. W tragicznych chwilach nasze społeczeństwo potrafi zdobyć się na wielką ofiarność.

W Liście do rodzin z 1994 roku pisał: „to dla mnie dogodna okazja, by zapukać do drzwi Waszych domów, pragnę bowiem z Wami wszystkimi się spotkać i przekazać Wam szczególne pozdrowienie”.

On sobie zdawał sprawę, że nie wszyscy mogą uczestniczyć w prowadzonych przez niego uroczystościach, dlatego starał się opracowywać te listy i prosił duszpasterzy, żeby je rozprowadzali. Listy do chorych i listy do rodzin były bardzo serdeczne. Opracowywał je i wydawał, a potem prosił, żeby je ludziom udostępnić.

Wszyscy czekamy na beatyfikację Jana Pawła II. Czy może ona być momentem zwrotnym w Kościele polskim i powszechnym?

Myślę, że wierni już uważają go za świętego. Ojciec Święty na pewno wyznaczy specjalne święto, które rokrocznie będzie obchodzone ku jego czci. Jestem jednak przekonany, że ktoś, kto miał okazję uczestniczyć w spotkaniach z nim, już uważa go za świętego.

Czy ksiądz biskup napisze książkę o swoich spotkaniach z Karolem Wojtyłą?

Ja mam bardzo ciężką rękę do pisania, ale namawiają mnie do napisania wspomnień zawierających te wszystkie sceny humorystyczne.

Dziękuję za rozmowę.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej