Z ks. prof. Andrzejem Szostkiem MIC, filozofem z Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, rozmawiają Jakub Balicki i Marta Sobocińska. |
Jakie znaczenie ma dzisiaj etyka i czy przeciętny Kowalski przywiązuje do niej wagę?
Dokładniej mówiąc, jakie znaczenie ma moralność. Moralność to dziedzina etyki, etyka jest teorią moralności. Taka teoria na ogół mniej obchodzi przeciętnego Kowalskiego niż moralność. Zarówno w życiu człowieka, jak i całej społeczności, są momenty, kiedy pewne zasady są szczególnie trudne do zachowania, czasem wręcz wymagają heroizmu. Tak było np. w czasie II wojny światowej. Bogu dzięki, nie jesteśmy w stanie wojny, cieszymy się wolnością i to długo. Wiem, że okres do 1989 r. traktowany jest jako stan niewoli, są ku temu podstawy. Ale i w tak zwanym przeciętnym życiu bywają momenty, gdy trzeba zmierzyć się z jakimś życiowo ważnym wyzwaniem, a wtedy nasze wybory bywają szczególnie trudne, niekiedy dramatyczne. Zasady moralne, wierność prawdzie i sprawiedliwości mogą okazać się ważne, a czasem nawet kosztowne.
Czy w zawodach zaufania publicznego etyka rzeczywiście zanika?
Sądzę, że jest właśnie przeciwnie, wzrasta świadomość ważności zasad moralnych. Oczywiście ta świadomość wzrasta często poprzez nadużycia, które prowokują do formułowania norm chroniących dobro. Poszczególne grupy zawodowe tworzą kodeksy dobrych obyczajów, których celem jest wskazanie istotnych dla tych profesji wartości i ochrona społeczności danego zawodu przed ich naruszaniem. Takich kodeksów, a także stojących na straży dobrych obyczajów komitetów lub rad, jest coraz więcej. Mają je nie tylko lekarze, oficerowie czy nauczyciele, ale także przedsiębiorcy, politycy, a nawet hotelarze i piłkarze.
Ks. prof. Andrzej Szostek: Mamy obecnie trudne przejście od czasu powszechnie uznanych autorytetów do okresu, w którym posłuszeństwo Kościołowi wymaga przestrzeni dialogu
Etyka została wprowadzona do szkół jako alternatywa dla religii. Czy jest to dobre rozwiązanie?
Może trudno o lepsze, ale to rozwiązanie jest dość kłopotliwe. Rozumiem, że tym, którzy nie chcą uczestniczyć w lekcjach religii, trzeba dać jakąś alternatywę. Niefortunność tej formuły polega jednak na tym, że sugeruje młodym, że muszą wybierać między religią a etyką. Kolejnym problemem jest to, że w Polsce duża część katolickiej młodzieży nie wybiera lekcji etyki. Przekłada się to na etaty szkolne. Te lekcje muszą prowadzić nauczyciele znacznie lepiej przygotowani do prowadzenia innych przedmiotów. Co więcej, religię ma się od pierwszej klasy szkoły podstawowej do matury, czyli przez 12 lat. Osobiście byłbym przerażony, gdyby etyki uczono w szkole przez 12 lat. Tym bardziej, że nauczanie etyki, nawet w węższym czasowo wymiarze, nie jest łatwe, wymaga sporo wiedzy oraz umiejętności potraktowania lekcji etyki inaczej niż lekcji historii czy geografii. Opiniowałem niektóre podręczniki etyki dla liceów. Niektóre były naprawdę dobre, ale tak wymagające dla nauczycieli, że osobiście bałbym się je prowadzić, choć etyką zajmuję się od lat. Być może trzeba myśleć o lekcjach etyki jako zbliżonych do tak zwanych lekcji wychowawczych lub wychowania obywatelskie go, wzbogaconych odpowiednią wiedzą etyczną (zwłaszcza w starszych klasach), ale silnie odniesionych do tego, czym uczniowie żyją i do czego szkoła ma ich przygotować. Gdyby etyka okazała się atrakcyjna, to – być może – niektórzy uczniowie wybraliby raczej ją niż religię, ale niech ta konkurencja skłania nauczycieli do nadania lekcjom zarówno etyki, jak i religii, możliwie atrakcyjnego charakteru. I niech w programach obu tych przedmiotów nie zabraknie wzajemnych życzliwych odniesień, które owocować by mogły swoistym szkolnym dialogiem.
Który z problemów etycznych jest najważniejszy?
Myślę, że takie abstrakcyjne hierarchizowanie problemów jest ryzykowne. W zależności od wieku, płci, sytuacji, w której się znaleźliśmy itp., różne problemy mogą zajmować różne miejsce w tym rankingu. Gdybym jednak miał budować taką hierarchię, odnosząc się do polskiego społeczeństwa po 1989 r., to wskazałbym na problem wolności, zwłaszcza na jej związek z innymi wartościami. Wolność bowiem przeżywamy przede wszystkim jako szansę własnego wyboru innych wartości.
Warto pomyśleć zwłaszcza o wolności słowa w dobie internetu. Internet jest cudownym osiągnięciem. Ludzie mogą anonimowo pisać różne rzeczy na serwisach i portalach, nie ponosząc za to żadnej odpowiedzialności, a pomnażając chaos. Proszę zauważyć, że najłatwiej naruszane przykazanie Dekalogu to przykazanie ósme: „Nie mów fałszywego świadectwa przeciw bliźniemu swemu”. Fałszywe świadectwo to jakiekolwiek nieuzasadnione oskarżenie. Za przykazaniami piątym („Nie zabijaj”) i siódmym („Nie kradnij”) stoi prawo; kto tych przykazań nie przestrzega, musi liczyć się z jakimiś sankcjami. Za przykazaniem szóstym („Nie cudzołóż”) stoją normy obyczajowe. Teoretycznie także naruszenie ósmego przekazania podlega sankcji karnej, ale wiemy, jaka to w praktyce słaba ochrona. Nie tak dawno KUL gościł redaktora Grzegorza Brauna, który o śp. abp. Józefie Życińskim mówił, że „podawał się za biskupa” i nazywał go kłamcą oraz łajdakiem. Oto przykład oszczerstwa: jawnego, bezczelnego i bezkarnego. Ile takich wypowiedzi pada z ust polityków, ile miejsca zajmują takie wypowiedzi w mediach! Czy ich autorom przychodzi do głowy, że to grzech, czasem ciężki? Nie zwracamy uwagi na to, jak dalece powszechne naruszanie ósmego przykazania niszczy tkankę społeczną, utrudnia lub wręcz uniemożliwia tworzenie więzi społecznych, czyni z ziemi piekło. W społeczeństwie zarażonym plagą oszczerstw, wzajemnych nieuzasadnionych podejrzeń, oskarżeń i epitetów, nie będziemy w stanie zbudować autentycznej solidarności, a los tego ruchu jest tego aż nadto dobitnym i smutnym przykładem (por. choćby ostatnie obchody 30-lecia Sierpnia 1981). Wybuch „Solidarności” z pewnością będzie zaliczany przez historyków do najpiękniejszych kart naszej historii, obok Konstytucji 3 maja czy powstania warszawskiego. Był wielką manifestacją patriotyzmu. Okazało się, że stać nas na zbudowanie wspólnoty opierającej się na zaufaniu, chęci współpracy, a nie na wzajemnej podejrzliwości i wrogości.
Innym problemem, także związanym z wolnością, jest tzw. praktyczny materializm. Różnica majątkowa między bogatymi a biednymi w naszym kraju bardzo się powiększyła. To ważne i trudne zadanie dla polityków. Odejście od tzw. gospodarki socjalistycznej i otwarcie perspektyw na nieznany dotąd dobrobyt spowodował reakcję zachłyśnięcia się bogactwem materialnym. Konsumpcjonizm to aktualny problem, którego nie można ignorować, ponieważ mentalność materialistyczna niszczy człowieka i wspólnotę międzyludzką, oddala od Boga, zamyka świat naszych perspektyw i wartościowania moralnego w granicach tego świata i dóbr konsumpcyjnych tu osiągalnych (to sedno tzw. sekularyzmu, czyli postawy koncentrującej się na hoc saeculum: na „tym wieku”, czyli na świecie doczesnym). Dla chrześcijanina ten świat jest drogą, a nie domem; przez bramę śmierci do życia wiecznego nie doprowadzi ani majętność, ani władza, ani popularność. Przejdzie przez tę bramę i żyć będzie ten, kto tu, na Ziemi, był ofiarny, uczynny, potrafił myśleć o innych. Materialny dobrobyt i sukces nie decyduje o wartości człowieczeństwa w człowieku; na to – teoretycznie – zgodzą się także ci, którzy nie odwołują się do chrześcijańskich korzeni. O wartości człowieka stanowi właśnie dobro moralne, które odróżnić trzeba od dóbr pozamoralnych, a więc takich, które służą budowaniu człowieczeństwa.
Pewnie spodziewał się Pan, że na pytanie o najważniejsze problemy moralne będę mówił o aborcji, zapłodnieniu in vitro, karze śmierci, pladze alkoholizmu itp. To ważne problemy i nie chcę ich znaczenia umniejszać, ale najważniejsze są te, które dotykają samego sposobu naszego myślenia i wartościowania. Dlatego mówiłem o wolności, pamięci o ósmym przykazaniu i konsumpcjonizmie. Może warto dodać jeszcze jedno: zdolność przekładania naszej dobrej woli i wrażliwości moralnej na dobrze przemyślaną i skutecznie realizowaną działalność dobroczynną. Mamy w sobie sporo tej wrażliwości, świadczą o tym nasze spontaniczne reakcje na apele społeczne. Ale z reguły są to działania jednorazowe. Liczymy na aktywność organizacji charytatywnych, trudno nam samym taką działalność podjąć na mniejszym, lokalnym poziomie. Potrzebujemy takich działań w wymiarze parafii, miasta lub gminy, szkoły i zakładów pracy. Tych potrzeb żadne instytucje nie zaspokoją. Ciągle myślimy w kategoriach pseudosocjalistycznych z czasów PRL: liczymy na działanie z góry. Tymczasem właśnie na poziomie lokalnym możemy uruchomić i niejako utrwalić w sobie wymiar uczestnictwa w życiu i człowieczeństwie innych; rzecz fundamentalnie ważna dla naszego rozwoju moralnego. Ale taka aktywność wymaga umiejętności tworzenia prawa i postawy poszanowania go, bo tylko wtedy może ona być zorganizowana, trwała i pożyteczna.
Pozostał w nas – znów po okresie PRL – lekceważący stosunek do prawa, co bardzo utrudnia organizację życia społecznego. Tworzenie nowych praw, często nieprzemyślanych i niekonsekwentnych, jeszcze w nas umacnia to lekceważenie prawa. To naprawdę wymaga uzdrowienia, ale ten wysiłek jest niezbędny, bez niego trudno zbudować państwo prawa, które opiera się na poczuciu sprawiedliwości i tę sprawiedliwość umacnia.
Czy można w jakiś sposób dokonać analizy naszego katolickiego społeczeństwa?
Kiedyś istniał podział na katolików radiomaryjnych i łagiewnickich. Teraz trochę się to zmieniło. Różnice przekonań i dyskusje to rzecz normalna, także w Kościele i w społeczeństwie katolickim. Ale ważne jest, by liczyły się racje, a nie tylko emocje. Przekonanie zasługuje na swoją nazwę wtedy, gdy stoi za nim jakieś uzasadnienie. Modelem dobrej dyskusji może być wspinaczka górska, a nie boks. We wspinaczce ten, który stoi w innym miejscu, może pomóc mi wejść wyżej, do szczytu, którego ani on, ani ja jeszcze nie osiągnęliśmy. W boksie zaś ważny jest cios, który powali przeciwnika. Niestety „mentalność bokserska” silnie, choć podskórnie, ugruntowana jest w sporach politycznych. Wynik sporu rozpatruje się w kategoriach wyborczych: polityk nie chce publicznie zgodzić się z argumentami przedstawiciela innej partii, by nie pomniejszyć notowań swojego ugrupowania.
W sporach, które mają przekładnię praktyczną na prawo lub obyczajowość, nieuniknione jest to, że będą one bardziej emocjonalne, ale emocje nie mogą przesłaniać sfery merytorycznej: wymiaru naszej rozumnej wiary. Mamy obecnie jednak trudny okres przejścia od okresu powszechnie uznanych autorytetów (druga połowa XX w., kiedy najpierw liderem był ks. prymas Stefan Wyszyński, a potem bł. Jan Paweł II) do okresu, w którym posłuszeństwo Kościołowi wymaga przestrzeni dialogu i uznania uprawnionej różnicy zdań, która nie pomniejsza wzajemnego szacunku i posłuszeństwa wiary. Bywają sprawy trudne do rozstrzygnięcia, a przykładem jest dyskusja wokół regulacji prawnej zapłodnienia in vitro. Z jednej strony Kościół nie może aprobować tej drogi pomnażania potomstwa, z drugiej jednak brak wszelkiej regulacji prawnej pozwala na bezkarne praktyki, które nawet w bardzo liberalnych krajach są zakazane.
Co każdy z nas powinien wiedzieć o eugenice?
Chrześcijańska wizja człowieka to wizja kogoś, kto jest obdarzony godnością, poprzez Wcielenie Syna Bożego człowiek został wyniesiony do wymiarów boskich. Problem in vitro polega na tym, że jeśli są techniczne możliwości, by wybrać potomka, to trudno się obronić przed pokusą wybrania tego, co najlepsze. Tutaj rodzą się zakusy eugeniczne, a więc wartościowanie człowieka – wraz z jego prawem do życia – w kategoriach pożądanych jego jakości. Badania prenatalne, same w sobie cenne i pożądane, często stosowane są po to, by zobaczyć, czy poczęte dziecko nie ma jakiś defektów, a gdy je ma, często chce się płód usunąć, skoro można mieć zdrowe dziecko. Uzależnia się posiadanie dziecka nie od tego, że już jest i żyje, ale od jego cech. Dalszym krokiem może być niedopuszczanie do narodzin osobników bez odpowiedniej inteligencji, koloru oczu, płci itp. Eugenika idzie tą drogą, a poczęcie in vitro umacnia tę perspektywę, ponieważ technika pozwala wybrać osobnika odpowiadającego oczekiwaniom przyszłych rodziców.
Był ksiądz uczniem Karola Wojtyły, recenzentem jego pism przed beatyfikacją. Chciałbym zapytać, czy to prawda, że Jan Paweł II czerpał pełnymi garściami z księdza prac przy tworzeniu encyklikiVeritatis Splendor? Czy uczeń przerósł mistrza?
Na pewno nie przerosłem. Plotkę o czerpaniu pełnymi garściami z moich prac przez papieża proszę włożyć między bajki. Wiele osób uczestniczy przy tworzeniu encyklik. Rzeczywiście na pewnym etapie byłem włączony do tych prac, ale takich współpracowników w przypadku tej encykliki, jak i innych, było wielu. Gdy byłem młody i żył kardynał Wojtyła, czytałem jego prace i byłem świadomy, że był on mądrzejszy ode mnie. To było wtedy zrozumiałe. Ale jako recenzent czytałem wiele tekstów, także takich, których dotąd nie znałem. I zdałem sobie sprawę, że kard. Wojtyła, gdy pisał te teksty, był młodszy niż ja, gdy te teksty czytałem – a nadal wyraźnie widziałem, jak dalece był ode mnie głębszy, mądrzejszy. Dla mnie to była lekcja pokory, bardzo dla mnie pouczająca.
Mówi się o chęci zagłaskania naszych wyjątkowych rodaków, w tym Jana Pawła II przy znikomej wiedzy na temat ich dorobku. Czy rzeczywiście tak jest?
Teksty bł. Jana Pawła II rzeczywiście warte są studiowania i przemodlenia, a wiele pisał, tylko my nie mieliśmy czasu, by te teksty zgłębiać. Dobrym uczniem jest nie ten, kto tylko powtarza myśli swojego mistrza, ale ten, kto je twórczo rozwija. Moim mistrzem i przyjacielem był nade wszystko śp. ks. prof. Tadeusz Styczeń SDS, umiłowany uczeń kard. Karola Wojtyły. Uważam, że oddam mu najgłębszy hołd, gdy jego dorobek będę usiłował rozwijać, a to oznacza także poddanie życzliwej krytyce niektórych jego tez i argumentów. Tak czynił też ks. Styczeń w odniesieniu do twórczości kard. Wojtyły. Po ukazaniu się Osoby i czynu podjął z nim dyskusję na temat tego, czy można wyłączyć moralność ze studium antropologicznego. Efektem ich dyskusji był projekt wspólnej pracy o roboczym tytule Człowiek w polu odpowiedzialności (kard. Wojtyła swój tekst napisał, ks. Styczeń przed 16.10.1978 r. nie zdążył). Myślę, że dorobek Jana Pawła II także należy tak traktować. Nie chodzi o to, by tylko zapamiętać i powtarzać jak mantrę jego poglądy, ale trzeba je przemyśleć i rozwijać. To jest droga wierności bł. Janowi Pawłowi II, którą chciałbym podążać.