Z prof. Mariuszem Jędrzejką z Fundacji „Dziękuję, nie biorę”, terapeutą uzależnień, rozmawia Wojciech Piotr Kwiatek |
Polemizuje Pan z poglądami, że szokujące czy drastyczne środki wychowawcze są niedopuszczalne, że przynoszą odwrotne do zamierzonych skutki. Jak rozeznać się w tym, która metoda jest w danej sytuacji dobra, która nie dość drastyczna, a która zdecydowanie zbyt drastyczna?
Jesteśmy dziś świadkami neoliberalnego podejścia do wychowania, gdzie podstawowy argument brzmi: dzieci mają prawo do wolności. Jestem innego zdania: dzieci to jednostki podmiotowe. Nie wolno ich bić, nie wolno poniżać. Trzeba je kochać. Ale nie jest prawdą, że dzieci mają prawo do wolności. Dzieci mają prawo, by być wychowywane w poczuciu i duchu miłości, ale pierwszą rzeczą, jaką dziecko musi spotkać, jest obowiązek, nie prawo. Z praktyki wychowawczej wiemy, że jeśli ludzie nauczą się dobrze praw, to obowiązki nie są im już potrzebne. Natomiast jeśli przyswoją sobie dobrze obowiązki – nawet te najprostsze: mówienie „dzień dobry”, wstawanie, gdy wchodzi starsza osoba, ustępowanie miejsca w autobusie.
Po drugie: dzisiejsza szkoła mówi, że musi i chce być dialogowa, że z uczniem trzeba prowadzić dialog. Ja mówię: nie. Bo jaki może być dialog między mną a studentem? Student musi być wobec mnie posłuszny. Nie znaczy to, że musi stać na baczność, milczeć. To się opiera na zasadzie: posłuchaj mnie, bo jestem mądrzejszy. Identyczna relacja musi zachodzić między mną a nauczycielką matematyki mojej córki: muszę być jej posłuszny, bo ona lepiej wie, jakie są jej kompetencje w nauczaniu przedmiotu. Nam się w świecie wolności po 89 roku, gdy odzyskaliśmy podmiotowość, niektóre rzeczy pomieszały. Mówiono: mamy dać ludziom wszystko. Daliśmy – i co się dzieje? Kompletnie nie szanujemy państwa, chamstwo – w różnych postaciach! – jest rzeczą powszechną w przestrzeni publicznej, zniknęły zaś z niej takie rzeczy, jak roztropność, męstwo, odwaga…
Prof. Mariusz Jędrzejko: Dzieci mają prawo, być wychowywane w poczuciu i duchu miłości
Po trzecie wreszcie: w moim wychowaniu od początku uczono mnie, co to jest tradycja, że należy szanować starszych, wreszcie wyrobiono we mnie świadomość, że za mną stoją 2000 lat owej tradycji, jakaś historia, przeszłość. Tego dziś w ogóle nie ma. Podstawą diagnozy dzisiejszego stanu wychowania jest refleksja, że ostatnie dziesięciolecia doprowadziły do niemal całkowitego wyniszczenia polskiej inteligencji. Proszę zwrócić uwagę, że zostaliśmy wychowani w świecie, gdzie ze 100 potrzebnych zabrakło co najmniej 10 solidnych inteligenckich filarów: literatury, filozofii, logiki, etyki, matematyki… One zostały zniszczone przez dwa totalitarne systemy. Ludzi, którzy powinni kierować państwem, zastąpili ludzie dwu nurtów: jeden – to ci, którzy zostali przywiezieni ze Wschodu; drugi – robotniczy, uczciwy, ale bez profesjonalnego przygotowania. Ci ludzie nie rządzili Rzeczpospolitą, a próbowali kombinować, na tyle, na ile pozwalały im ich umysły. A one nie pozwalały na wiele… Toteż po 20 latach niepodległości jesteśmy ciągle ofiarami 50 lat kompletnego zaprzeczenia logice, rozumności, mądrości…
I teraz wróćmy na grunt wychowania: zyskując tak wiele – możliwości awansu, lepszego życia, wyższego standardu – nagle uwierzyliśmy, że wolność nie ma granic. Tymczasem – powtórzmy za klasykami – granicą mojej wolności jest wolność drugiego człowieka. A przed wolnością, albo wespół z nią, idzie odpowiedzialność. Dzisiejsi rodzice kompletnie o tym zapominają. I np. sadzają 3-letnie dziecko przed telewizorem nie rozumiejąc, że dziecko uczy się według dwu psychologicznych mechanizmów: mechanizmu społecznego uczenia się i mechanizmu desyntetyzacji. Inaczej mówiąc: to, co spotyka w mediach, traktuje nie w kategoriach „dobre albo złe”, a w kategoriach „pożądane albo niepożądane, pożyteczne albo nie”. I jak się opłaca bić, to bije, jak się opłaca kraść, robi to. . Po drugie – pozwoliliśmy dzieciom na dostęp do wszelkich przestrzeni. Ja do 18 roku życia wracałem do domu o 19.30 i nie buntowałem się. Moje dzieci dziś wychodzą, ale muszą najpierw powiedzieć, gdzie, z kim, po co i o której wrócą. Jak nie wrócą, poniosą konsekwencje.
Dalej: w ramach tzw. systemu wolnościowego „odpuszczamy” dzieciom małe „podpadki” . Tak stajemy się świadkami tolerowania małego zła. Mnie uczono: jak będziesz walczył z małym złem, duże nigdy nie zaistnieje. Myśmy się dziś do małych przyzwyczaili, średnie zaczynamy tolerować, a walczymy dopiero z wielkim. Otóż nigdy go nie przewalczymy, póki nie weźmiemy się za te małe.
Skąd wiem, jak postępować, jak kształtować własne kompetencje wychowawcze. Z książek, czytam bardzo dużo, i z… intuicji wychowawczej. Sądzę, że między nami, rodzicami, a naszymi dziećmi jest coś, co można nazwać mądrym respektem.
No tak, ma Pan szczęście – Pański dom, Pańska rodzina wychowuje swoje dzieci. Nie wszyscy są tak mądrzy albo znajdują się w podobnie komfortowej sytuacji…
Tak, nasila się coś, co można nazwać instytucjonalizacją wychowania. Instytucje państwa chcą zabrać rodzicom jak najszybciej dziecko. 6-latków wysyłamy do szkoły… Błąd! Dalej – te instytucje utworzyły nowy typ szkoły, gimnazjum, do czego kompletnie nie przygotowały nauczycieli. Każdego tygodnia mam spotkania z trójką, czwórką dzieci, gimnazjalistów… Przyprowadzają ich rodzice, którzy zapomnieli, że to są małe dzieci i próbują z nimi rozmawiać jak z dorosłymi.
Ale gdy się rozmawia na ten temat w jakimś szerszym gronie, usłyszy się zawsze powiedziane z przyganą lub silnym wyrzutem: „Człowieku, nie możesz postępować dziś tak, jakby świat się kompletnie nie zmienił! On się zmienił bardzo, zmieniły się kryteria, musi się poszerzyć margines wolności, musi pojawić się dialog, nie ma już wychowywania przez pasek, klęczenie na grochu…”
Najpierw – nie ma we mnie zgody na pasek ani na groch. Jest – na wychowanie rozumowe, ale nie dialogowe. Na tym poziomie rozwoju emocjonalnego, przy tym potencjale wiedzy nie ma po prostu miejsca dla dialogu. Z tym poszerzaniem wolności zaś jest tak, że my sobie to trochę wmawiamy. Bo ja się np. nagle dowiaduję, że problemem polskim jest brak wolności dla homoseksualistów! Polskie problemy to niski poziom wykształcenia, fatalna infrastruktura komunikacyjna, niska świadomość ekologiczna… Ale nie jest polskim problemem wolność gejów i lesbijek, społecznego marginesu! Nam się to po prostu wmawia. Te sprawy są „nakręcane” przez ludzi, dla których instytucja państwa, sprawa tożsamości kulturowej są obojętne.
Idźmy dalej: co to znaczy dialog? Do dialogu trzeba dwóch ludzi na tym samym albo zbliżonym poziomie. Jaki może być dialog między nauczycielką geografii a 13-latką? Pamiętam swoją nauczycielką niemieckiego – niech mi wybaczy, jeśli to przeczyta… Przecież to była wiedźma! Jak się szło na jej lekcję, to się płakało! Ale dobrze, bo wymagała. Albo prof. Andrzej Garczarek, nauczyciel polskiego, który nam śpiewał „Sonety krymskie”…
Kiedyś na jednej lekcji polskiego postawił mi trzy „pały”. Z lekcji wyszedłem wściekły. Ale w domu zastanowiłem się – i przyznałem mu rację! On został potem bardem „Solidarności”, ja poszedłem inną drogą, ale do dziś to pamiętam.
Słyszę od rodziców, że szkoła nie wychowuje… Do licha! – od wychowywania są rodzice! Szkoła jest od profilowania, od wygładzenia, nadania statusu. Reszta – to sprawa domu. Kto je z dzieckiem obiad przy stole? Kto zwróci uwagę na starszą dźwigającą siatki kobietę, której może trzeba by pomóc? Szkoła? Nie. Tymczasem dziś rodzice chcą zrzucić na szkołę odpowiedzialność za wychowanie. Oczywiście pomijam tu dylematy dzisiejszej szkoły, którą wtłoczono w fatalne rozwiązania organizacyjne. Np. w regulacjach podstawowych zapisano, że uczeń musi oddawać prace napisane na komputerze… A przecież gdy się pisze ręką, więcej się zapamięta i więcej przemyśli! Szkoła nie powinna tylko nauczyć, ile jest 2+2, ona powinna zadbać, by dziecko włączyło się jakoś w te 2000 lat tradycji. Przecież korzenie tradycji muszą wrastać w dziecko powolutku: przejeżdżam gdzieś – o! tu był kiedyś Jan Kazimierz! A wiecie, że tutaj mieszkał Jan Zamojski? Ale jemu nikt o tym nie powie. Więc on zobaczy tylko, że tu jest LEE, a tam SONY, jeszcze gdzieś indziej Britney Spears czy Pudzianowski. Płytki, miałki świat.
Ale tak właśnie „dysponenci” tego nowego świata postępują. Oni chcą stworzyć tym młodym… tradycję alternatywną. Wychodzą z założenia, że to, na czym był ufundowany „poprzedni” świat, ten z połowy, a nawet z początków ubiegłego wieku, ten, co kształtował pokolenia, które wydały legiony Piłsudskiego, powstańców warszawskich, Szare Szeregi, może jeszcze Pierwszą „Solidarność”… Dla ideologów i kreatorów „nowego świata” tamten stary się definitywnie skończył. Oni wierzą, że stworzą świat bez wojen, przemocy, zaborów, w związku z czym cała ta tradycja jest kompletnie niepotrzebna. A mimo to szkoła ma, szkoła może mieć jakieś zadania wychowawcze, i to ważne.
W ciągu ostatnich tygodni miałem trzy spotkania, łącznie z ok. 500 nauczycielami. Z dialogu, który tam prowadziliśmy, wynikało, że większość obecnych na sali to zwolennicy konserwatywnego wychowania dzieci, polegającego na tym, że uczeń jest oczywiście podmiotem, ma podmiotowość, ale jego podstawowym prawem jest uczyć się.
Kluczem do wszystkiego jest nauczyciel! W Polsce zdeprecjonowano zawód nauczyciela. Co to jest za kraj, gdzie policjant zarabia więcej od nauczyciela?
Nauczycielom należy się podziw za to, że w ogóle jeszcze chcą pracować! Że za takie pieniądze chcą mierzyć się z „odpuszczeniem” sobie obowiązków wychowawczych przez rodziców! Mam dużo spotkań z rodzicami, w tym roku już pewnie ze 120, 130… Na te spotkania przychodzą kapitalni rodzice, którzy generalnie nie mają problemów wychowawczych. W ogóle zaś nie przychodzą rodzice, którzy potrzebują jakiegoś wsparcia. Ci uważają, że my nie mamy prawa wtrącać się do tego, jak wychowują dzieci. Doprowadzą do tego, że dziecko nie będzie zdolne do podjęcia wyzwania w postaci założenia rodziny, wychowywania własnych dzieci… Nie możemy się bać mądrej dyscypliny.
I jeszcze jedno: pan i ja pewnie wychowywaliśmy się w świecie, gdzie było trochę „multimediów”: Bonanzę się oglądało, jak była „Kobra”, to cała rodzina zasiadała przed telewizorem. Dziś badania pokazują, że dziecko spędza przed multimediami blisko 6 godzin dziennie! Ponieważ jest tam epatowane ogromną ilością powtarzających się informacji, zaczyna je traktować jak prawdziwe. Przestaje rozumieć, co to jest życie, jaka jest jego wartość, że zabijanie w grze komputerowej to zupełnie co innego, niż śmierć „w realu”… Mamy dziś coraz więcej ataków 13 – 14-latków z użyciem ostrych narzędzi. Diagnozujemy takie przypadki – i stwierdzamy, że te dzieci odwzorowują w swoim życiu gry komputerowe…
Sądzi Pan, że można to jeszcze jakoś zatrzymać? Uchronić się przed konsekwencjami chodzenia przez nasze dzieci podobnymi drogami?
Są w tym wszystkim zjawiska pozytywne: szkoła zorientowała się już, że alarmować trzeba rodziców, że „uderzenie” powinno pójść na dom rodzinny. Efektem moich spotkań z rodzicami – mam zamiar odbyć ich w tym roku jeszcze przynajmniej 30 – może będzie to, że rodzic zajrzy do komputera dziecka, zobaczy np., w co ono gra, porozmawia z dzieckiem o „napojach energetycznych”, o „dopalaczach”… Jakąś część dzieciaków zwyczajnie wtedy uratujemy.
Jesteśmy w tej chwili na odcinku sinusoidy, zbliżającym się do szczytu. Coraz częściej słyszy się „dalej tak nie można”. A więc twórcy neoliberalnej szkoły zostaną albo zwolnieni, albo sami się zreflektują.
To krzepiące, co Pan mówi, niemniej skala zjawiska, któremu na imię „rozmiękczanie” świata zasad, świata etyki, jest tak znaczna, a atrakcyjność środków, jakimi się neoliberalny świat posługuje, tak wielka, że chyba można mówić o świadomym, sterowanym procesie, który ma „stary świat” storpedować, który ma ugodzić w rodzinę, w Kościół, w moralność. Czy nie sądzi Pan, że to „skok na świat”, spisek przeciw światu starych tradycji i wartości? Spisek mający na celu po prostu wychowanie biernych konsumentów, zamożnych na tyle, by nakręcać ekonomiczną koniunkturę, zaś reszta to byłby margines wolności konsumowania?
Jestem zdecydowanym przeciwnikiem teorii spisku, który ma doprowadzić do pełnej deregulacji świata, w którym żyjemy. Ale nie jest też prawdą, że to tylko ów „pryszcz”. Są w świecie mikrosystemy, zaprogramowane i funkcjonujące. Przykład: deregulacja polskiego i węgierskiego systemu złotego, forinta, dolara i euro nie została zaplanowana w Polsce. Zaplanowały ją, dwie, trzy zewnętrzne instytucje finansowe – dolar staniał do nieco ponad 2 zł, a potem gwałtownie poszybował w górę. Na tym mechanizmie owe instytucje zarobiły miliardy.
Czy podobne systemy deregulujące istnieją w mechanizmach społecznych? Tak. Taki mikrosystem doprowadził np. do tego, że sprawą publiczną stała się sprawa gejów. Sprawa gejów to „sprawa czterech ścian”, ale oni uczynili z tego przestrzeń dialogu społecznego, choć preferencje seksualne to przecież sprawa prywatna, osobista. Tu nie ma dialogu, bo mamy do czynienia z dewiacją. I żadne europejskie ustanowienia nie zmienią mego poglądu. Tym ludziom trzeba po prostu pomagać. I tyle.
Epatowanie nas lekami – to kolejny przykład mikrosystemu. Jesteśmy bombardowani hasłem „Lecz się sam”. Po kampanii reklamowej w mediach sprzedaż tego czy innego leku wzrasta o 700 procent! Mało kto troszczy się o to, że wiele z tych leków uzależnia.
Dalej – nie potrafimy wprowadzić do powszechnej świadomości, że dzieciom nie wolno pić napoi energetyzujących, że „dopalacze” są narkotykami, tyle że jeszcze nie objętymi ustawą o zapobieganiu narkomanii…
Znów – zaniedbanie szczebla centralnego…
Mnie w ogóle nie interesuje Warszawa, mnie interesują małe miasta, regiony, gdzie przetrwało coś takiego, jak zdrowa tradycja. Gdyby dziś Warszawę otoczyć wielkim murem i zostawić ją samą sobie z tymi wszystkimi instytucjami, które przyznają sobie prawo do kierowania nami, to w ogóle nie zauważymy, że tej Warszawy nie ma, okaże się, że ona jest nam kompletnie niepotrzebna!
Jest taki mechanizm, który jest za to odpowiedzialny. On się nazywa political correctness.
Zmierzam właśnie do tego, że problemem nie są jakieś tam „chore sieci”, a słaba formacja wewnętrzna tych ludzi.
Jesteśmy już skazani, czy widzi Pan jakąś szansę, jakieś wyjście z tej „drogi do piekła”?
Powtórzę to, co już powiedziałem: chyba zbliża się przesilenie, sinusoida jest niemal u szczytu fali wznoszącej. Ale jest też coś, co mnie niepokoi: wielu bardzo mądrych ludzi zamyka się w swoich światach, gdzie dobro, tradycja, szacunek są nadal obowiązujące. Oni tworzą niewielkie, kilku- kilkunastoosobowe grupy i mówią: skoro ten świat jest taki, że nie dajemy mu rady, to będziemy przynajmniej pilnowali wychowania dzieci.
Wielu moich przyjaciół mówi dziś: „Nie chcemy w tym uczestniczyć” i nie chodzą głosować… Chcą godnie przeżyć życie. Trochę się tego boję, bo tacy ludzie mogliby coś zmienić. Oni nie poddają się krzykowi.