Z Ewą Kochanowską i Zuzanną Kurtyką, wdowami po poległych 10 kwietnia 2010 r. Rzeczniku Praw Obywatelskich i Prezesie IPN rozmawia Łukasz Kudlicki |
Czego Panie dowiedziały się o Polsce w ciągu dwóch lat od tragedii pod Smoleńskiem?
Zuzanna Kurtyka: Okazało się, że nasza suwerenność jako państwa jest co najmniej kontrowersyjna. Dowiedzieliśmy się również, że społeczeństwem można manipulować za pomocą mediów tak, jak się chce. Co więcej, kolejne miesiące przyniosły wiele dowodów, że w Polsce można publicznie kłamać w żywe oczy i nie ponosić za to żadnej konsekwencji. Można też na oczach wszystkich kraść publiczne pieniądze i niszczyć mienie za ogromne publiczne pieniądze i nie ponosić żadnej odpowiedzialności. Istotne jest, że można bezkarnie prowadzić akcję na rzecz wynarodowienia naszej młodzieży, niszcząc np. edukację historyczną, religię, rodzinę itd. Reasumując, żyjemy w państwie bezprawia, na granicy zniszczenia jednostki i jej podstawowych praw człowieka.
Ewa Kochanowska: Polska całkowicie i nieodwołalnie oblała egzamin – nie tylko w sprawie smoleńskiej, ale też w wielu innych dziedzinach życia. Myślę nawet, że nasz kraj bez wojny, a nawet bez jednego wystrzału stracił niepodległość. A cała narracja oficjalna i związanych z władzą mediów służy tylko zakamuflowaniu tego faktu. Mimo przewagi siły medialnej tego oficjalnego przekazu znaczna część ludzi jednak intuicyjnie odczuwa, że coś jest nie w porządku. Bezspornym faktem jest, że wiele się w Polsce zmieniło. Zginęli ludzie znaczący, o nastawieniu patriotycznym, poglądach propaństwowych, zorientowani na Polskę. Dla tych ludzi słowa takie jak patriotyzm, Bóg, honor, ojczyzna to nie były przebrzmiałe czy puste frazesy. Jednocześnie sprawcom barbarzyńskich, wulgarnych ekscesów przed Pałacem Prezydenckim, szydzącym z krzyża i urągającym powadze ludzkiej śmierci są to słowa i wartości zupełnie obce.
Dlaczego wciąż tak mało wiemy o tym, co się stało 10 kwietnia 2010 r. na lotnisku Siewiernyj?
ZK: Ujawnienie prawdy nie leży w interesie naszych i sąsiednich decydentów, tak jak nie leżało w 1943 r., po niemieckich odkryciach w tej sprawie, ujawnienie prawdy o Katyniu, a później o układzie Wielkiej Trójki w Jałcie.
EK: To konsekwencja przyjętego przez władzę założenia – zaufania i kompletnego zawierzenia Rosjanom, faktyczny brak własnego rzetelnego dochodzenia. Dlaczego władza nie zgodziła się na powołanie międzynarodowej komisji eksperckiej w tej sprawie? Dlaczego strona polska zrezygnowała z dokooptowania uznanych ekspertów z Polski i Zachodu do udziału w pracach, które nadzorował rosyjski komitet lotniczy MAK? Pewnie dlatego, że rzetelne wyjaśnienie wszystkich okoliczności godziłoby w rządzących. Działanie międzynarodowej komisji byłoby niebezpieczne dla tych ludzi. Stąd zamiast próby podjęcia wysiłku, aby ustalić okoliczności tragedii, mamy ustalenia w konwencji, jak ją nazywam – „MAK-Donald” – tezy rosyjskie zostały podtrzymane bez dostępu do dowodów przez oficjalną stronę polską. Przypomina mi się, jak latem 2000 r. obserwowałam relacje z zatonięcia rosyjskiego okrętu podwodnego o napędzie atomowym „Kursk”. Media relacjonowały, że we wraku, który osiadł na dnie morza, znajdują się żywi ludzie. Było nawet słychać ich stukanie w kadłub – tragiczne wezwanie o pomoc. Jednak władze na Kremlu uznały, że to jest wewnętrzny problem Rosji i odmawiały przez szereg dni przyjęcia pomocy oferowanej przez Norwegów i inne państwa. W tym czasie stukanie w kadłub wraku słabło, aż całkowicie zamilkło. Czuję się jak żony tamtych marynarzy. Widzę porażającą analogię między sprawą „Kurska” a katastrofą naszego rządowego tupolewa w Smoleńsku. Władze w Polsce uznały, że nie skorzystają z pomocy, która była dostępna, wystarczyło po nią sięgnąć. Ofiary tragedii zostały same. A dodajmy, jaki dramat przeżywały i nadal znoszą rodziny załogi samolotu i generała Andrzeja Błasika. Sprawa gen. Błasika to był majstersztyk PR-owski, w końcu na zlecenia MAK pracowała jedna z najdroższych firm z tej branży. Późniejsze ustalenia, które obaliły tezę „MAK-Donald” o roli gen. Błasika w decydujących chwilach lotu, niczego w tej sprawie nie zmieniły. Ci, którzy rzucali oskarżenia, nie mają sobie nic do zarzucenia. Co więcej, obserwujemy, jak ludzie, którzy odpowiadali za stan armii czy instytucjonalne przygotowania do wizyty, dostają ordery, nagrody, awanse czy wreszcie – zabezpieczenie w postaci immunitetu.
Polska całkowicie i nieodwołalnie oblała egzamin – nie tylko w sprawie smoleńskiej, ale też w wielu innych dziedzinach życia
Fot. Łukasz Kudlicki
Dlaczego dramat z 10 kwietnia 2010 r. budzi w naszym społeczeństwie tak skrajne emocje, wywołuje głębokie podziały? Jakby nie miały już żadnego znaczenia podstawowe w naszej kulturze wartości, jak szacunek i powaga wobec śmierci…
EK: Okazało się, że jest sfera wrażliwości, którą pewni ludzie mają amputowaną, skoro mogli się zdobyć na takie ekscesy. Co więcej, było przyzwolenie z góry, brak reakcji służb, nie dość jednoznaczna postawa hierarchów Kościoła. Gorzkie owoce tego przyzwolenia będziemy zbierać jeszcze długo.
ZK: To cena przyzwolenia ekipy rządzącej na przekręty, chamstwo, niszczenie wszelkich wartości. Odczuwamy też konsekwencje polityki promowania zła w każdej dziedzinie życia, próbę przypodobania się aktualnie rządzącym i lewakom, dla których bardzo ważne jest, by staczając się po równi pochyłej z coraz większą szybkością, czynić to w coraz większym i „lepszym” towarzystwie.
Jak Panie reagują na dowody pamięci o Waszych mężach?
EK: Jestem niezwykle wdzięczna ojcom paulinom z Jasnej Góry, szczególnie ojcu przeorowi Romanowi Majewskiemu. Po pierwsze za to, że Msza Święta pogrzebowa za mojego męża odbyła się w Kaplicy Cudownego Obrazu, co nigdy w historii klasztoru nie miało miejsca. A po drugie za wystawienie fotografii wszystkich ofiar tragedii z 10 kwietnia 2010 r., którą oglądają na Jasnej Górze miliony pielgrzymów z Polski i całego świata. I wreszcie za to, że ojcowie paulini przyjęli wdowią relikwię – tablicę, którą najpierw uczciliśmy naszych bliskich w Smoleńsku, a która następnie została usunięta przez Rosjan i trafiła z powrotem do Polski. Ojcowie paulini zdecydowali, że ta tablica stanie się głównym elementem powstającego na Jasnej Górze Epitafium Smoleńskiego.
Jestem także szczerze poruszona, kiedy na przykład czytam, jak ludzie w internetowych dyskusjach życzliwie i ciepło wspominają pewne zdarzenia czy postawę męża. Tak było choćby wówczas, gdy Trybunał Konstytucyjny przychylił się do wniosku skierowanego przez niego jako rzecznika praw obywatelskich i stwierdził niezgodność z ówcześnie obowiązującym prawem decyzji władz PRL o wprowadzeniu stanu wojennego. Ludzie komentowali, ze to niby było wiadome od dawna, ale dopiero na wniosek mojego męża zapadło orzeczenie Trybunału, że stan wojenny był po prostu nielegalny nawet w świetle prawa obowiązującego w PRL.
Nie mogę tez pominąć teraz już setek miejsc w Polsce i na świecie, które podtrzymują pamięć o naszej Tragedii Narodowej.
ZK: To najważniejsza dla mnie sprawa. Dowód, jak wiele Janusz znaczył, jak wiele robił i jak wielkim był człowiekiem. To dowód, że jego praca nie poszła na marne – było to dla niego zawsze bardzo ważne. A dla mnie jest teraz. Będę wszędzie tam, gdzie znajdą się osoby, które będą chciały go upamiętnić, choćbym musiała jechać Bóg wie gdzie i w jakich warunkach przebywać.
Czy jest taki znak ludzkiej pamięci, który ma dla Pań szczególne znaczenie?
EK: O Jasnej Górze już powiedziałam. To jest finał niewiarygodnej historii skromnej tablicy, daru wdów, upamiętniającej ich mężów i inne ofiary tragedii smoleńskiej. Najpierw w jesiennej szarudze te kobiety z Zuzanną Kurtyką i Magdaleną Mertą na czele doprowadziły do umieszczenia tablicy na miejscu śmierci naszych najbliższych. Miał tu swoją ważną rolę również Andrzej Melak, bez którego starań tej tablicy by nie było. Potem była akcja Rosjan, którzy usunęli tablicę przed pierwszą rocznicą. My ją odebraliśmy, jak relikwię, z siedziby Ministerstwa Spraw Zagranicznych w Warszawie, złożyliśmy na przechowanie w kościele św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu, a Andrzej Melak zaproponował, aby złożyć ją w darze na Jasnej Górze. Gospodarze, ojcowie paulini, przyjmują ten wdowi dar, który znajdzie wspaniałe miejsce w epitafium. Uroczyste odsłonięcie jest planowane na 3 maja 2012 r., uroczystość Matki Bożej Królowej Polski i Święto Narodowe Konstytucji 3 maja. Dla mnie właśnie ta tablica na zawsze pozostanie najważniejszym znakiem pamięci.
ZK: Dowiedziałam się, że całkiem obca nam osoba zamówiła Msze Święte w intencji Janusza, które będą odbywać się przez cały rok co miesiąc. „Święty Mikołaj” przysyła też na święta paczkę dla naszych dzieci. Dużo wysiłku kosztowało mnie ustalenie, kto to jest.
Dużo mówiliśmy o sprawach tragicznych i po prostu smutnych. Ale chrześcijanie powinni znaleźć również dobre owoce. Widzą je Panie?
EK: Tragedia smoleńska działa jak katalizator społecznych zmian, punkt odniesienia dla ludzi, którzy identyfikują się z polskością, ojczyzną, patriotyzmem. Z jednej strony wykuwa się skała, mocna wartość, a z drugiej strony – zostaje tylko piach. Widać, że śmierć prezydenta i tylu innych znaczących postaci dla wielu była szokiem. Pamiętamy spontaniczne oznaki oddawanego hołdu, te wielogodzinne kolejki osób, które chciały pokłonić się przed trumnami w Pałacu Prezydenckim. To wydarzenie staje się dla znaczącej części Polaków elementem budującym tożsamość w nowych czasach. Tragedia smoleńska staje się symboliczną ofiarą, złożoną po to, aby Polska i Polacy mogli się zmienić na lepsze. To mnie jakoś pociesza, że może nasi bliscy nie zginęli na darmo.
Odczuwamy konsekwencje polityki promowania zła w każdej dziedzinie życia
Fot. Łukasz Kudlicki
ZK: Proszę zrozumieć, że mój świat po tej tragedii jest całkiem inny. Całkowicie inny od tego, który był przedtem. Jest beznadziejnie pusty. Istnieję w nim tylko po to, by dotrwać do końca.
Pani Zuzanno, kieruje Pani Stowarzyszeniem Rodzin Katyń 2010. Proszę o kilka słów na jego temat.
ZK: Wszystkie cele zapisane w naszym statucie są ważne. To po prostu imperatywy moralne w stosunku do osób, które zginęły 10 kwietnia 2010 r. Zrobiliśmy bardzo dużo. To w ogóle temat na oddzielny artykuł. Wspiera nas wiele wspaniałych ludzi, chociaż oczywiście nieustająco powtarzają się próby zniszczenia stowarzyszenia od środka. Byłoby dla mnie dziwne, gdyby tak nie było. Dostajemy w ten sposób dowody, jak bardzo to stowarzyszenie jest ważne.
Czy kiedykolwiek zostaną wyświetlone wszystkie okoliczności dramatu sprzed dwóch lat? Czy poznamy całą prawdę?
ZK: Z pewnością tak. To kwestia paru lat i zmian na arenie międzynarodowej, zmiany dotychczasowego układu sił.
EK: Będzie o to coraz trudniej, bo czas upływa, dowody niszczeją lub, co gorsze, są niszczone. Jeśli nawet dowiemy się o wszystkim, to będzie trudno nam zaakceptować prawdę, bo doświadczenie z manipulacją i zakłamaniem w tej sprawie nie pozwolą znaleźć spokoju. Obawiam się, że nigdy nie będziemy już w stanie uznać, że wszystko zostało wyjaśnione na 100 procent.
Bardzo dziękuję Paniom za spotkanie i rozmowę.