Zbigniew Borowik |
Tegoroczne wybory samorządowe przyniosły zdumiewające rozstrzygnięcie. Wszystkie liczące się komitety wyborcze wyraziły pełną satysfakcję z ich wyników. Cieszy się Platforma, bo wygrała te wybory. Dostała najwięcej mandatów do sejmików wojewódzkich, rad powiatu, rad miast na prawie powiatu, gmin powyżej 20 tys. mieszkańców i rad dzielnic.
Fot. Artur Stelmasiak
Zadowolone jest Prawo i Sprawiedliwość. Przed wyborami partii wróżono klęskę, a uzyskała tylko 7 procent mniej głosów niż PO w wyborach do sejmików wojewódzkich, które są uznawane za najbardziej miarodajny wskaźnik popularności poszczególnych partii w wyborach samorządowych.
Cieszy się SLD, bo wreszcie udało mu się przekroczyć próg 15-procentowego poparcia. Ale chyba najwięcej powodów do zadowolenia ma PSL. Nie dość, że dostało ponad 16% głosów w wyborach do sejmików i wysunęło się na trzecie miejsce w rywalizacji partyjnej, bardzo wzmacniając w ten sposób swoją pozycję w koalicji, to uzyskało powalającą przewagę w wyborach do rad gmin poniżej 20 tys. mieszkańców.
Nie czują się też przegrane komitety lokalne. Właściwie tylko w wyborach do sejmików i rad dzielnic zostały zdominowane przez największe partie. We wszystkich innych kategoriach to one okazały się siłą dominującą.
Czy ta radość jest szczera? Obawiam się, że nie. Nawet PSL, który dostał więcej, niż się spodziewał, blado wypadł w wyborach do rad powiatów, nie mówiąc już o większych miastach. Na pewno nie może czuć się zadowolona Platforma Obywatelska. Pierwsze sondaże przedwyborcze dawały jej dużo większą przewagę nad głównym rywalem, a wewnętrzne kłopoty partii Jarosława Kaczyńskiego, skutkujące secesją kilku prominentnych członków w przeddzień głosowania, zdawały się wróżyć przekroczenie przez PO magicznej granicy 50%. Skończyło się ledwo na 30% i nic nie zapowiada, że w przyszłorocznych wyborach parlamentarnych będzie lepiej. Członkom tej partii wiele do myślenia powinien dać wynik przewodniczącego komisji ds. afery hazardowej, Ireneusza Sekuły (13%), który kandydował na prezydenta Zabrza. Przypomnijmy, że to właśnie tam PO z wielkim rozmachem zainicjowała swoją kampanię. Na osłodę partii Donalda Tuska pozostaje upajanie się władzą we wszystkich prawie sejmikach, sprawowaną w koalicji z wypróbowanym koalicjantem, i dzielenie według własnego uznania funduszów płynących z UE.
Na pewno nie ma się z czego cieszyć PiS. Niewielki dystans w stosunku do Platformy to trochę za mało, aby wpadać w euforię, zwłaszcza gdy się porówna wyniki wyborów samorządowych z 2006 roku i uwzględni obecny brak zdolności koalicyjnej. Rozstrzygnięcie tej kwestii przyniosą dopiero wyniki przyszłorocznych wyborów parlamentarnych. Jeśli nowemu ugrupowaniu politycznemu Polska Jest Najważniejsza uda się przeciągnąć na swoją stronę wystarczająco dużą liczbę członków PiS i przekroczyć próg wyborczy, wówczas z całą pewnością będzie można powiedzieć, że było to osłabienie. Nie sądzę, że to prawdopodobne, ale nie takie niespodzianki zdarzały się już na polskiej scenie politycznej.
Wybory samorządowe 2010 to nic chwalebnego także dla SLD. Sojusz przekroczył wprawdzie swoje wymarzone 15 procent w rywalizacji partyjnej do sejmików i uzyskał połowę tego, co Platforma, ale utracił miejsce na podium. Tymczasem propagandowo zdążył już przyzwyczaić potencjalnych wyborców do siebie jako do trzeciej siły w państwie. Wizerunkowo to bardzo duża strata.
Niemniej wyniki tych wyborów skłaniają do zastanowienia, czy aktualna jest jeszcze teza o ewolucji polskiego systemu partyjnego w kierunku bipolarnym. Czy przypadkiem na naszych oczach nie zachwiał się podział całej sceny politycznej na konserwatywno- liberalną PO i konserwatywno- republikańskie PiS? W wyborach samorządowych 2010 na pewno cieszy wzrost znaczenia lokalnych komitetów wyborczych i wyższa frekwencja. Jednak należy pamiętać, że nasz wspólny sukces zależy przede wszystkim od jakości rządzenia, na którą nie ma monopolu ani partyjny, ani lokalny samorząd. Próba rozegrania tych wyborów przez PO pod antypartyjnym hasłem „Nie róbmy polityki. Budujmy mosty” okazała się tyle zabawna, co nieskuteczna. Zabawna, bo cała kampania wyborcza tej partii była do bólu polityczna, czego świadectwem było nadzwyczajne zaangażowanie premiera. Nieskuteczna, bo jednak zdecydowana większość wyborców jakoś nie uwierzyła w fachowość i apolityczność kandydatów PO.
Natomiast co do pięcioprocentowego wzrostu frekwencji smutnym cieniem kładą się na nim dwa miliony nieważnych głosów oddanych podczas tych stosunkowo mało skomplikowanych wyborów.