Wydaje mi się, że miłość nieprzyjaciół jest czymś nierealnym. Nienawidzę ciotki, która mnie skrzywdziła. A wiara uczy, że mam ją kochać. Jak można kochać kogoś, kogo się nienawidzi? Ciągłe nadstawianie drugiego policzka sprawia, iż w końcu coś zaczyna się w nas buntować. Czy nie lepiej w takiej sytuacji unikać spotkania z tą osobą?
Odpowiada: O. Józef Augustyn
Miłość nieprzyjaciół dla naszego zranionego człowieczeństwa i pokaleczonej emocjonalności rzeczywiście wydaje się niemożliwa i nierealna. Ale jest możliwa dla naszej duszy, naszego serca, które zdolne jest wznieść się ponad poziom zranionych emocji. Swoją wewnętrzną postawą, którą kierują wolność i świadomość, możemy przekraczać odczucia i postawy pełne skrzywdzenia, żalu, gniewu, nienawiści czy chęci zemsty.
Miłość nieprzyjaciół domaga się więc rozróżnienia pomiędzy światem uczuć a światem ducha, pomiędzy pierwszą niekontrolowaną reakcją emocjonalną a świadomym wyborem i postawą serca. Trzeba odróżnić własne uczucia żalu, gniewu czy wręcz nienawiści od decyzji serca, które może przebaczyć lub przynajmniej pragnąć przebaczyć wbrew istniejącym uczuciom. Jeżeli ktoś uderzy nas w jeden policzek, to w sposób zupełnie spontaniczny i naturalny rodzi się w nas „odruch zranionego zwierzęcia”, który rządzi się logiką „ząb za ząb”, „policzek za policzek”, „krzywda za krzywdę”. Im bardziej jesteśmy niezadowoleni ze swojego życia, niepogodzeni sami z sobą, tym łatwiej zrodzi się w nas taka właśnie pierwsza reakcja gniewu, złości, wewnętrznego nieprzejednania wobec bliźniego, który nas skrzywdził. Nie należałoby jednak istniejącej sytuacji dramatyzować ani obciążać jej niezdrowym poczuciem winy. Trzeba natomiast uznać ją za przejaw wewnętrznego zranienia, kruchości ludzkiego serca. Jeżeli nawet pod wpływem zranienia odruchowo reagujemy w taki negatywny sposób, to jednak w naszej wolności nie musimy działać według pierwszego nieuporządkowanego odczucia. Możemy zachować się na miarę istoty wolnej i świadomej siebie, która pragnie kochać i przebaczać, ponieważ sama czuje się kochana i obdarzana przebaczeniem ludzkim i Boskim.
Unikanie spotkania z osobą, która nas krzywdzi, na dłuższą metę nie jest żadnym wyjściem. Całkowite odgrodzenie się od niej byłoby potwierdzeniem postawy nieprzejednania, braku przebaczenia i chęci pojednania. Ostentacyjne unikanie spotkania z bliźnim jest formą pewnej zemsty. Takie zachowanie tylko na pozór wygląda niewinnie. Jeżeli na przykład z powodu gniewu na bliźniego na jego widok przechodzimy na drugą stronę ulicy, to niezależnie od tego, czy robimy to bardzo dyskretnie, czy też ostentacyjnie, zawsze takim zachowaniem sprawiamy mu wiele cierpienia. Człowiek, którego nie lubimy, może czuć się wówczas jak trędowaty, przed którym ludzie uciekają.
Nie można jednak mylić miłości nieprzyjaciół z odczuciem emocjonalnej sympatii w stosunku do kogoś, kto nas zranił. „Ciągłe nadstawianie drugiego policzka sprawia, iż w końcu coś zaczyna się w nas buntować”. Nadstawianie policzka, o którym mówi Pan Jezus (por. Mt 5, 39), nie jest przeciwne bronieniu się przed złem spadającym na nas w sposób niesprawiedliwy. Sam Jezus spoliczkowany przez sługę arcykapłana nie nadstawia drugiego policzka (por. J 18, 23). A kiedy słudzy świątynni aresztują Go w Ogrodzie Oliwnym, wyraża swój protest: Wyszliście z mieczami i kijami jak na zbójcę? Gdy codziennie bywałem z wami w świątyni, nie podnieśliście rąk na Mnie, lecz to jest wasza godzina i panowanie ciemności (Łk 22, 52–53).
Mamy prawo, jak czynił to Jezus, bronić się przed gwałtem i przemocą ludzi pogubionych czy też niesprawiedliwych. Przemocy nie można ani lekceważyć, ani racjonalizować ewangelicznym nadstawianiem policzka. Nadstawianie policzka nie kłóci się przecież z domaganiem się poszanowania swoich ludzkich praw i godności. Polega ono przede wszystkim na rezygnacji z odwetu metodą „ząb za ząb” i na gotowości przebaczenia oraz pojednania się z krzywdzicielem, o ile będzie on gotów przyjąć wyciągniętą do niego rękę.
Nikt z nas nie jest w stanie o własnych ludzkich siłach znosić krzywdy i niesprawiedliwości przez dłuższy czas. One bowiem gromadzą się w nas i odruchowo budzą uczucia gniewu, żalu, złości, a niekiedy także nienawiści i pragnienia zemsty. Uczucia te nie są owocem ludzkiej decyzji podjętej w pełnej świadomości i wolności, ale są odruchem doznanego zranienia. Człowiek zostawiony sam ze swoją krzywdą doświadcza bezradności i bezsilności. Doznana krzywda szuka swojego ujścia. Życie pokazuje, iż wczorajsi krzywdzeni są dzisiejszymi krzywdzącymi. Aby z osoby skrzywdzonej nie stawać się krzywdzicielem, trzeba doznaną krzywdę powierzyć Bogu Ojcu, który jedna skłócone pomiędzy sobą dzieci, kochając je wszystkie jednakową miłością.
Jeżeli nie rozwiążemy w sposób świadomy problemu nagromadzonych w nas uczuć skrzywdzenia, istnieje realne niebezpieczeństwo, iż z czasem zupełnie nieświadomie zaczniemy odreagowywać na innych, zwykle słabszych od siebie, doznane krzywdy. Wówczas wobec silniejszych od nas będziemy zachowywać się w sposób „pokorny” i uległy, natomiast wobec słabszych przyjmiemy postawę niecierpliwości, emocjonalnego nacisku czy wręcz przemocy.
Żyjąc na co dzień z ludźmi trudnymi, trzeba pamiętać, że człowieka nie można zmienić poprzez jakikolwiek nacisk psychiczny. Zawsze można natomiast poprawić relacje z nim, zmieniając siebie samego. Nierzadko zdarza się, że relacje międzyludzkie wymagają znoszenia cierpienia.
Artykuł ukazał się w numerze 04/2006.