Katarzyna Ćwik |
In vitro zostało uznane przez Światową Organizację Zdrowia za jedną z metod leczenia niepłodności. Na świecie żyje ponad 3,5 miliona ludzi, których życie rozpoczęło się od zapłodnienia in vitro. Rodzicami mogą zostać nie tylko kobieta i mężczyzna, ale również samotne matki czy pary homoseksualne.
W Polsce tę technikę stosuje się od dwudziestu czterech lat. Nie wiadomo, ile dzieci przyszło na świat przy jej użyciu – takie dane nie są w żaden sposób ewidencjonowane.
Czym jest in vitro
To metoda zapłodnienia pozaustrojowego (dosł. „w szkle”) polegająca na połączeniu komórki jajowej i plemnika w warunkach laboratoryjnych, poza organizmem kobiety. Stosuje się ją, gdy inne metody leczenia niepłodności nie przyniosły rezultatów albo przy trwałych wadach czy schorzeniach układu rozrodczego i hormonalnego (np. niedrożność lub brak jajowodów, ciężka endometrioza). Cały proces trwa około czterech tygodni i składa się z następujących etapów:
– stymulacja hormonalna w celu uzyskania od kilku do kilkunastu komórek jajowych (ten etap wiąże się z ryzykiem wystąpienia zespołu hiperstymulacji jajników),
– pobranie dojrzałych komórek jajowych od kobiety oraz nasienia od mężczyzny,
– przeprowadzenie zapłodnienia – połączenia komórek jajowych z plemnikami w warunkach laboratoryjnych,
– przeniesienie zapłodnionej komórki jajowej (zarodka) do macicy. Zarodek składa się wtedy z czterech do ośmiu komórek.
Do macicy przenosi się jeden lub dwa najlepiej rozwijające się zarodki. Po około dwóch tygodniach sprawdza się, czy doszło do zagnieżdżenia się zarodka, a więc czy udało się doprowadzić do ciąży. Jeśli wynik jest negatywny, lekarz i pacjentka rozważają powtórzenie całej procedury. Średnie prawdopodobieństwo ciąży po przeprowadzeniu jednej procedury wynosi około 20% w Wielkiej Brytanii i 25–30% w USA.
Jeśli istnieje ryzyko, że zarodek może być obciążony wadą genetyczną albo kobieta poddawana zabiegowi przekroczyła 35. rok życia, stosuje się diagnostykę preimplantacyjną. Sprawdza się wówczas materiał genetyczny zarodków i do transferu wybiera jedynie te pozbawione wad kodu genetycznego. Według najnowszych badań choroby genetyczne u zarodków (np. zespół Turnera, zespół Edwarda) są najczęstszą przyczyną niedonoszenia ciąż powstałych w wyniku zapłodnienia pozaustrojowego.
Niewykorzystane w trakcie procedury zarodki, o ile są dobrej jakości, poddaje się krioprezerwacji czy też kriokonserwacji. Polega to na umieszczeniu ich w pojemniku z ciekłym azotem, w temperaturze -196 stopni Celsjusza. Mogą być w ten sposób przechowywane przez wiele lat i wykorzystane w kolejnej procedurze in vitro przez tych samych rodziców (oszczędza to kobiecie kosztownego i nieprzyjemnego zabiegu pozyskiwania komórek jajowych) albo innych, jeśli tamci zrzekli się praw do swoich zarodków. Zamrażanie zarodków nie wpływa na powikłania w czasie ciąży ani na wady wrodzone noworodków. Jednak około 20% odmrożonych zarodków nie wykazuje funkcji życiowych komórek.
Zabieg zapłodnienia pozaustrojowego jest obciążający psychicznie i fizycznie dla obojga potencjalnych rodziców. Stres, depresja, niepokój mogą wpłynąć negatywnie na jego rezultat. In vitro zwiększa ponadto możliwość ciąży mnogiej i bliźniaczej, dlatego w niektórych krajach wprowadzono ograniczenia liczby wprowadzanych zarodków. Ryzyko poronienia zaś jest takie samo lub minimalnie większe niż w wypadku naturalnego poczęcia. Dzieci, które rodzą się w wyniku zapłodnienia in vitro, cechuje zazwyczaj mniejsza waga urodzeniowa, nieco większe jest także ryzyko wystąpienia porażenia mózgowego, zespołu Beckwitha- Wiedemanna i zespołu Angelmana.
Burzliwe dzieje in vitro na Zachodzie
25 lipca 1978 roku w Oldham w Anglii przyszło na świat pierwsze dziecko . „z probówki” – Louise Joy Brown. Było to sensacyjne wydarzenie, później nagrodzone Nagrodą Nobla, którego sukces dał początek upowszechnieniu tej metody na świecie. Rodzice dziewczynki od dziewięciu lat starali się o potomstwo. Po Louise jeszcze raz poddali się procedurze i doczekali drugiej córki. Obie są już matkami, mają naturalnie poczęte dzieci.
Z roku na rok lawinowo rosła liczba wykonywanych zabiegów oraz klinik przeprowadzających zapłodnienie pozaustrojowe. Mimo wysokich cen zabiegów (specjaliści od in vitro są najlepiej opłacanymi ze wszystkich specjalistów) zaczęto ich dokonywać nawet w Turcji, Tajlandii, Egipcie, Wenezueli czy Pakistanie. Ale wraz z ich popularnością musiało pojawić się wiele problemów i kontrowersji, których w wielu krajach do tej pory nie rozwiązano. Największe spory natury moralnej i prawnej wzbudzają nadliczbowe zarodki. Co z nimi robić – niszczyć czy mrozić? Jak długo je przechowywać? Kto ma do nich prawo? Pamiętamy szokujące wyniki śledztwa dziennikarzy dotyczącego postępowania z zarodkami w polskich klinikach leczenia niepłodności. Ponieważ nie istnieją żadne normy prawne dotyczące in vitro i zarodków w Polsce, personel tych klinik robił z nimi, co mu się podobało – niszczył, usuwał wraz z odpadami komunalnymi, a nawet wydawał w pojemniku do domu. Jedynie w niektórych miejscach starannie zamrażano zarodki, opisywano, do kogo należą, i nie udzielano na ich temat informacji osobom postronnym.
Australijski specjalista, w którego klinice w Melbourne w 1984 roku urodziło się pierwsze dziecko z zamrożonego wcześniej zarodka, oświadczył, że kriokonserwacja rozwiązuje problem nadmiernej liczby zarodków – zamiast likwidować, można je po prostu zamrozić. Jego pomysł nie rozwiązywał natomiast problemu wątpliwości etycznych, a myślenie było krótkowzroczne, o czym świadczą poniższe przypadki.
W 1981 roku państwo Mario i Elsa Rios przybyli z Los Angeles do Melbourne w Australii, by poddać się procedurze zapłodnienia pozaustrojowego. W USA bowiem kliniki odmówiły zabiegu ze względu na wiek pani Rios – 37 lat (dziś taki wiek nie stanowi problemu). Utworzono trzy zarodki. Jeden wszczepiono natychmiast, a pozostałe dwa zamrożono. Pani Rios nie udało się donosić ciąży, nie była jednak w stanie podjąć kolejnych prób i razem z mężem wróciła do Ameryki. Dwa lata później małżeństwo zginęło w katastrofie lotniczej. Pojawił się problem, co zrobić z zamrożonymi zarodkami, ponieważ państwo Rios nie zostawili żadnych instrukcji ani pełnomocnictw. Klinika zresztą nie zażądała takich rozwiązań formalnych. Prasa na całym świecie nagłośniła sprawę, gdy okazało się, że zostawili oni po sobie 8 milionów dolarów spadku. Natychmiast zaczęły zgłaszać się kobiety gotowe zostać matkami zastępczymi. Specjalna komisja powołana przez rząd stanu Victoria w Australii orzekła, że zarodki należy „rozmrozić i pozostawić w laboratorium”, co oznaczało, że zostaną zniszczone, a czego nie miała odwagi przyznać wprost. Wtedy z kolei zaangażowali się w sprawę obrońcy życia i wymogli unieważnienie decyzji. W tym samym czasie sąd w Kalifornii zdecydował, a australijski podtrzymał, że ani zarodki, ani dzieci, które z nich wyrosną, nie mają prawa do majątku po rodzicach. Kiedy wreszcie w 1987 roku minister zdrowia stanu Victoria zaordynował rozmrożenie ich i wszczepienie zastępczej matce, nikt się nie zgłosił. W związku z tym zarodki nadal przebywają w klinice w zbiorniku z ciekłym azotem.
Marsze w obronie życia wskazują na społeczną doniosłość tej sprawy
| Fot. Dominik Różański
Takich przypadków zarodków pozostawionych własnemu losowi z powodu rozmaitych przyczyn losowych i braku rozwiązań prawnych musiało być tysiące. Ich stan zawieszenia między życiem a śmiercią, zamrożony potencjał życia budzi emocje, bo dotyka spraw niezwykle ważnych i wymagających pogłębionej refleksji, czego, jak pokazuje powyższa sytuacja, zdecydowanie zabrakło. Ale całą rozpiętość dylematów moralnych oraz do jakich kuriozalnych sytuacji może doprowadzić ludzka nieodpowiedzialność, ukazuje dopiero ciągnąca się jak telenowela historia amerykańskiego małżeństwa.
Mary Sue, odkąd w wieku osiemnastu lat wyszła za mąż, bardzo chciała zostać matką, jednak za każdym razem zachodziła w ciążę pozamaciczną. Przy piątej próbie trzeba było przeciąć jajowody, więc kobieta stała się bezpłodna. Zaczęła z mężem starać się o dziecko za pomocą metody in vitro. W ciągu czterech lat sześciokrotnie poddawała się procedurze, ale jej determinacja nie przekładała się na rezultaty. Nie udało się jej także adoptować dziecka, ponieważ w ostatniej chwili matka je zatrzymała. W 1988 roku małżonkowie postanowili wrócić do kliniki i spróbować jeszcze raz. Stworzono dziewięć zarodków. Dwa wszczepiono od razu, pozostałe zamrożono. I tym razem jednak Mary Sue nie zaszła w ciążę. Kilka miesięcy później małżeństwo się rozpadło. Rozpoczął się proces rozwodowy, który sprowadził się głównie do batalii o prawo do zamrożonych zarodków.
Mary Sue domagała się, by należały do niej, bo była to jej jedyna szansa na macierzyństwo, a skoro zarodki zostały poczęte wcześniej, przed procesem, uważała, że ma do nich prawo. Z kolei jej mąż utrzymywał, że nie można ignorować jego wkładu w proces utworzenia zarodków, a ponieważ małżeństwo przestało istnieć, on niewyraża zgody na oddanie ich do dyspozycji byłej żony, gdyż wtedy jego „prawo do rozrodu” zostałoby pogwałcone. Zeznał, że nie chce, by dziecko przyszło na świat w niepełnej rodzinie, bo sam boleśnie wspominał rozwód swoich rodziców. Nie zgadzał się też na zniszczenie zarodków. Prosił sąd, by zarodki pozostały zamrożone do czasu, aż byli małżonkowie wspólnie zadecydują o ich losie. W tej patowej sytuacji sąd uznał, że należy się kierować dobrem zarodków, a nie któregoś z rodziców, a najlepszym dla nich rozwiązaniem byłoby umieszczenie ich w ciele Mary Sue i danie szansy na rozwinięcie. Mężczyzna odwołał się i sąd wyższej instancji wyrok unieważnił. W tym samym czasie Mary Sue wyszła ponownie za mąż i przestało jej zależeć na wszczepieniu zarodków, chciała oddać je jakiejś innej niepłodnej parze. Ponieważ wtedy jej były mąż zostałby ojcem wbrew swojej woli, wygrał sprawę w sądzie.
W niektórych krajach próbowano uregulować sprawę ustawami, ale często takie próby kończyły się klęską, ujawniając bezradność prawa i doprowadzając do kolejnych skandali.
W 1991 roku w Wielkiej Brytanii weszła w życie ustawa, zgodnie z którą rodzice muszą wyrazić zgodę na przechowywanie zamrożonych zarodków dłużej niż pięć lat. Na kilka miesięcy przed upływem terminu kliniki starały się skontaktować ze wszystkimi parami, które nie zostawiły dyspozycji co do swoich zarodków. Udało się dotrzeć do dwóch trzecich z nich. 1 sierpnia 1996 roku miało zostać zniszczonych około 3000 zarodków, po które nikt się nie zgłosił. Wybuchła kłótnia. Watykan natychmiast ostro potępił tę akcję. Zgłaszało się wiele kobiet, w tym zakonnic, które chciały zostać ich prawnymi opiekunami. Dyrektor kliniki, w której przyszło na świat pierwsze dziecko poczęte metodą in vitro, oświadczył, że nie zastosuje się do tego prawa i jest gotowy iść za to do więzienia.
Opowiedziane tu wydarzenia ilustrują mnogość problemów etycznych związanych ze statusem zarodków i ich przetrzymywaniem. Do tego dochodzą kwestie, komu zezwolić na poddanie się zabiegowi. Na świecie mogą się starać o potomstwo w drodze zapłodnienia pozaustrojowego nie tylko małżeństwa, ale i kobiety samotne (nawet dziewice mogą zostać matkami!), homoseksualiści i panie w bardzo podeszłym wieku: rekordzistką jest indyjska kobieta, która została matką w wieku 70 lat! Nie ma wątpliwości, że w takich wypadkach to nie dobro dziecka jest motywacją do działania, ale egoistyczne pragnienia połączone z pychą i brakiem odpowiedzialności.
Stanowisko Kościoła katolickiego
Dla Kościoła katolickiego życie człowieka bezdyskusyjnie zaczyna się w momencie zapłodnienia i nawet jednodniowy zarodek jest osobą ludzką. Ponadto zapłodnienie powinno przebiegać wyłącznie w sposób naturalny, w akcie małżeńskim. Dlatego Kościół stanowczo sprzeciwia się metodzie zapłodnienia in vitro.
Prokreacja powinna być aktem, w którym „małżonkowie oddają się sobie nawzajem”, a dziecko jest owocem ich miłości. In vitro natomiast odziera go z całej metafizyki poprzez zastąpienie naturalnego środowiska poczęcia salą laboratoryjną, a akt tworzenia nowej istoty sprowadza do rutynowych technik medycznych.
Drugą przyczyną kategorycznego sprzeciwu Kościoła wobec zapłodnienia pozaustrojowego jest tworzenie w trakcie tej procedury nadliczbowych zarodków, które być może nigdy nie będą wszczepione do organizmu kobiety. Zatem nigdy nie dostaną szansy na narodziny, a są to już osoby ludzkie wyposażone w indywidualny materiał genetyczny i należy im się szacunek oraz prawo do życia. W procedurze in vitro są zaś traktowane instrumentalnie. Jan Paweł II w encyklice Evangelium Vitae pisze: „Techniki in vitro są nie do przyjęcia z punktu widzenia moralnego, ponieważ oddzielają prokreację od prawdziwie ludzkiego kontekstu aktu małżeńskiego. (…) W wielu przypadkach wytwarza się większą liczbę embrionów, niż to jest konieczne dla przeniesienia któregoś z nich do łona matki, a następnie te tak zwane ťembriony nadliczboweŤ są zabijane lub wykorzystywane w badaniach naukowych, które mają rzekomo służyć postępowi nauki i medycyny, a w rzeczywistości redukują życie ludzkie jedynie do roli ťmateriału biologicznego Ť, którym można swobodnie dysponować”.
Podobnie sprzeciw wobec in vitro uzasadnia Kongregacja Nauki Wiary w dokumencie Dignitas personae, również papież Benedykt XVI kilkakrotnie zabierał głos na ten temat. Oprócz wyżej wymienionych powodów krytyki omawianej procedury hierarchowie Kościoła dostrzegają ogromne zagrożenie w diagnostyce przedimplantacyjnej, która na razie polega na badaniu i wykluczaniu zarodków obciążonych wadami genetycznymi, ale w przyszłości może prowadzić do swoistego „programowania” potomstwa poprzez taki dobór materiału genetycznego zarodków, by były one wyposażone w pożądane przez rodziców cechy, od wyglądu zewnętrznego po iloraz inteligencji i odporność na choroby. Oznaczałoby to całkowite przejęcie kontroli nad ewolucją gatunku ludzkiego i kształtowaniem jego przyszłości. Taki scenariusz opisał Aldous Huxley w swojej antyutopii Nowy wspaniały świat.
Kościół rozumie dramat bezdzietnych par. Posiadanie potomstwa jest w końcu jednym z najbardziej naturalnych pragnień. Jako alternatywę dla in vitro proponuje naprotechnologię. To metoda leczenia niepłodności polegająca na analizie fizjologicznej i biochemicznej cyklu miesiączkowego kobiety i na tej podstawie podjęcia odpowiedniego leczenia. Nie jest w stanie pomóc we wszystkich przypadkach (np. nieodwracalne uszkodzenia jajowodów), ale jest zdecydowanie tańsza, dużo mniej obciążająca dla kobiety i nie ingeruje w naturalny sposób zapłodnienia, wspomaga je tylko odpowiednią terapią. Dzięki temu nie uprzedmiotawia człowieka, aktu małżeńskiego, nie dochodzi także do niszczenia zarodków, bo nie ma mowy o ich sztucznym wytwarzaniu.