Wojciech Kudyba |
„O! nie skończona jeszcze dziejów praca, Nieprze palony jeszcze glob sumieniem!” Portret Pantaleona Szyndlera, 1882 Mal. Cyprian Kamil Norwid
Stał się twórcą na wskroś europejskim. Dziś w szczególny sposób uderza właśnie to, że patrzył na rzeczywistość inaczej niż wielu, z większym dystansem, jakby z innego miejsca. Nie chodziło wyłącznie o perspektywę geograficzną, choć fakt, że poeta niemal całe życie był mieszkańcem wielkich metropolii – Paryża, Londynu, Nowego Jorku, nie był zapewne bez znaczenia. O wiele istotniejsza była perspektywa duchowa.
Norwid stale patrzył na rzeczywistość przez pryzmat wielkich wartości – nie tylko wydarzenia dziejowe, ale i drobne fakty codzienności, nie tylko „gromy”, ale i „pyłki” nieustannie odnosił do płaszczyzny aksjologicznej. Wydaje się, że właśnie wybór takiej perspektywy widzenia świata zadecydował o szerokim, „globalnym” zasięgu myśli pisarza.
Walka o przyszłość
„Profetycznym bojem przyszłość dziejów zdobywać się każe” („Pisma wszystkie” t. IX, s. 116). Okazuje się, że Norwid traktował profetyzm jako pewien rodzaj obowiązku wobec historii, której bieg dzięki wynalazkom uległ gwałtownemu przyspieszeniu. Rozpędzone mechanizmy cywilizacyjne, choć nieuchronne, według pisarza niekoniecznie muszą oznaczać destrukcję. Przeciwnie: zasługują na szacunek jako rezultaty ludzkiego trudu i wysiłku. Wymagają jednak szczególnej postawy: zmuszają do spojrzenia w przyszłość, do przewidywania możliwych następstw obecnych działań, nakazują porzucenie bierności i aktywne włączenie się w nurt przemian: „Głęboko wierzę, że dziś, (…) chcąc działać, trzeba uprzedzać, a więc trzeba przed, nie po, wiedzieć, co począć. Jest to zaiste niemiłe, ale konieczne następstwo druku, pary, telegrafu i innych wielu rzeczy, przeciw którym – iż ogarnęły świat i że są owocem dokonanych poświęceń pracy ludzkiej – przeciw którym (…) nic zrobić nie można i w pewnej mierze nie godzi się. (…) One następstwa każą wyzywać przyszłość bojem zaczepnym, nie odpornym, nie koniecznym, nie fatalnym i w owoce jałowym, (…) zaczepnym i uprzedzającym, i pod pewnym względem profetycznym bojem przyszłość dziejów zdobywać się każe” (IX, s. 116).
Jak wyobrażał sobie Norwid ten bój o przyszłość? Jak sam realizował hasło „zaczepnego”, „uprzedzającego” stosunku do galopujących przemian? Najpierw chodziło mu – jak się zdaje – o zdolność do wnikliwej oceny rzeczywistości w miejsce biernego podporządkowania się obowiązującym opiniom i nawykom myślowym. Wiedział, że podobna ocena możliwa jest jedynie wtedy, gdy staniemy się zdolni do zejścia pod powierzchnię zjawisk, odkryjemy ich duchowe źródła, dlatego też starał się patrzeć na rzeczywistość nie tylko szerzej, ale i głębiej. Jak mało kto podkreślał, iż cywilizacja ma swoje źródła w sercu człowieka, w naszych decyzjach moralnych, wymaga zatem przede wszystkim refleksji etycznej. Wydaje się, że surowość ocen, jakie wystawiał nowoczesności, wiązała się nie tylko z naznaczającą jego twórczość pasją polemiczną, ale także z bezkompromisowością w odkrywaniu pokładów moralnych zaniedbań. Czuł się Europejczykiem i właśnie dlatego nie wahał się wystawić kontynentowi trzeźwej diagnozy jego duchowego oblicza. Zdaniem poety Europa nowoczesna to wspólnota „przeciwchrześcijańska i bękarcia”. W jednym z listów pisarza natrafiamy na znamienny fragment: „Europa jest to stara wariatka i pijaczka, która co kilka lat robi rzezie i mordy bez żadnego rezultatu ni cywilizacyjnego, ni moralnego. Nic postawić nie umie – głupia jak but, zarozumiała, pyszna i lekkomyślna” (X, s. 155).
Ta i podobne wypowiedzi uderzają dziś nie tylko śmiałością, ale i przenikliwością sądu. Niektóre fragmenty wypowiedzi poety brzmią właściwie jak ostra krytyka naszej, postmodernistycznej rzeczywistości: „Epoka obecna cała jest jałowa, niepoczciwa, brudna i zarozumiała. Jałowa dlatego, iż na żadnym polu dzielności-twórczej nic a nic, na jeden cal postępu nowego i samodzielnego w niczym nie zrobiła i całą jej wartością jest to tylko, że zdobycze przeszłości uwulgaryzowała namiętnie i nieumiejętnie, a przy tym, wulgaryzując nie swoje zdobycze, zniepoważyła jeszcze i podeptała źródła, z których żyje. Jest więc: jałowa, bo nic nie zrobiła sama; niepoczciwa, bo podeptała, z czego żyje; brudna, bo upoetyzowała takowe postępowanie (choć wie, iż jest fałszywe), i zarozumiała, bo nie ma uszanowania dla sensu i absolutu pokoleń, wyobrażając sobie, iż ona tworzy człowieka na obraz i podobieństwo swoje, jak jeden Bóg!” (IX, s. 213).
Wiele wskazuje na to, że artysta i myśliciel przeczuwał rozterki XXI wieku: rozpacz sztuki zagrożonej procesami wulgaryzacji, odciętej od swoich korzeni, przede wszystkim zaś pychę i szaleństwo cywilizacji podniesionej do rangi absolutu wyznaczającego miarę prawdy i wartości roszczącej sobie w konsekwencji prawo do dowolnego dysponowania człowiekiem w celu dopasowania go do obowiązujących trendów.
Wśród zjawisk towarzyszących uprzemysłowieniu i rozwojowi ekonomii Norwid wymieniał między innymi te, które uważał za szczególnie niebezpieczne: wszechobecną komercjalizację i pogardę dla człowieka, ogólny upadek dobrego smaku i duchowe lenistwo. „Cała Epoka jest jak małpa sprzedająca wszystko za pieniądze i nikczemna ze wszech miar. Człowiek u niej szanowny jest ten, który jest wygodny i dopóki jest wygodny – sądu w niczym – smak uliczny – lenistwo ducha i osłabienie serca, a skora nerwów pochopność – oto obraz tej małpy” (IX, s. 254).
Nie tylko ta, ale wiele innych wypowiedzi pisarza kreśli ponury obraz Europy poddanej dyktatowi pieniądza niszczącej ludzką indywidualność i godność. Budzi zdumienie fakt, iż mimo owej bolesnej świadomości nędzy nowoczesnej cywilizacji, jej ślepych zaułków i niebezpiecznych skłonności, Norwid w jakimś sensie pozostał jednak „entuzjastą” nowoczesności. Nie tylko wierzył w możliwość duchowego odrodzenia, ale też wskazywał konkretne drogi przekształcania „ducha dziejów”, sposoby obłaskawiania i cywilizowania bestii nowoczesnej ekonomii.
Niezatrzymana prawda
Choć zatem autor „Vade-mecum” wiedział o dominujących we współczesnej cywilizacji tendencjach degradujących świat i człowieka, to jednak dostrzegał także otwierane przez tę samą cywilizację nowe możliwości upowszechniania dobra. Z entuzjazmem pisał: „W sekond kilka można już przesłać literę jedną z Ameryki do Londynu (…) tchnienie jedno i myśl jedna, i poczucie jedno sakramentalnie czyste i czujne, jeżeli nie dziesięćkroć większą, to dwakroć przynajmniej bystrzejszą posiadły możność” (IX, ss. 256–257).
Jednak zarazem miał świadomość, iż nowe czasy wymagają nie tyle postawy „posiadacza prawdy”, ile raczej „świadka prawdy” zdolnego do wcielenia wiary w życie i wyznawania jej w sposób niebudzący wątpliwości. Jednym ze sposobów oddziaływania na epokę jest konsekwentne i nieustanne „wyznawstwo”, świadomość, iż – jak wspomina w jednym z listów – „nie dość prawdy się dorobić, trzeba ją jeszcze obrobić, i obronić, i piersiami zastawić i pieczęć swą położyć jej na piersiach” (VIII, s. 133).
W miejsce ideału męczennika sprawy narodowej Norwid kładzie ideał wyznawcy prawd uniwersalnych. Heroizm bitwy zastępuje heroizmem pracy. „Ja (jak wiesz) nie wierzę, ażeby krew zdobywała przyszłość (…), ja wierzę, że pot czoła, ale nie krew” (IX, s. 116) – pisze do przyjaciela. Nowym wzorem osobowym, jaki pisarz proponował kulturze, był ktoś zdolny do heroicznej wierności wartościom, ktoś prezentujący postawę przyjęcia prawdy i poświadczenia jej we własnych życiowych decyzjach. Norwid nie mógł się zgodzić na kulturę opartą jedynie na tradycyjnym wzorcu spiskowca i męczennika, dlatego z pasją pisał: „Oni gotowi wylać morze krwi, ale kilku wyrazów prawdy nie powiedzą, i umyją ręce, i będą na trzy korony Ojca Świętego śmieciami rzucać. Męczeństwo bez wyznawstwa – szlachectwo bez szczerości i otwartości słów – demokracja bez pracy i charakteru! – gałgaństwo” (IX, s. 222).
Cywilizacja niezdolna do krytycznej refleksji nad sobą staje się według autora „Rzeczy o wolności słowa” karykaturą samej siebie i skazana jest na obumieranie. Ani męczeństwo, ani szlachectwo, ani tym bardziej demokracja nie są wartościami absolutnymi i mogą ulegać degradacji. Jednak podniesione do rangi najwyższej i bezkrytycznie przyjmowane wyrodnieją. Jedynie cierpliwe, stałe, nieustraszone dawanie świadectwa trudnej prawdzie o wielkości i nędzy człowieka, stała zdolność do uznania własnej niepełności i ułomności jest w stanie zabezpieczyć społeczeństwo przed rozpadem. Zwłaszcza społeczeństwa demokratyczne nie powinny lekceważyć pojęć obowiązku i moralnego wysiłku, gdyż ich istnienie i stabilność zależy właśnie od tego, czy obywatele zdołają zjednoczyć się w pracy na rzecz wspólnie wyznawanych wartości. Grzechy zaniechania i powierzchowność obciążają przede wszystkim publicystykę: „Żadne pismo polskie nie utrzyma się i cała polska inteligencja w marnej inanicji wlec się i jałowieć będzie, pokąd będzie zatrzymywaniem prawdy na rzecz formalnego udawania przed sobą samymi i przed narodem, że IDĄ NAPRZÓD i że ze swobodą sumienia wiedzą, GDZIE? idą… Wiara bowiem nie jest ani czczym frazesem, ani kabalistycznym amuletem, jeno rzeczą okaźliwą wyraźnie” (IX, s. 185).
Norwid zwraca uwagę zwłaszcza na swoistą tabuizację prawdy w dyskusjach o charakterze otwartym i publicznym. Z goryczą i sarkazmem pisze: „Jak żyję, mimo najkrwawszych przejść, nie zdarzyło mi się nigdy spotkać trzech Polaków, którzy by przez trzy godziny mogli serio o czymkolwiek mówić. (…) W cztery-oczy, ukradkiem, można sobie dozwolić przyjemności mówienia serio, ale i to, pokąd się bawi!…” (IX, s. 145).
Czym więc miała być według poety globalizacja prawdy – stan, za którym tęsknił i którego oczekiwał? Najpierw chyba wiąże on tę ideę z nadzieją na upowszechnienie postawy „świadka wartości”, później zaś na przesycenie owym świadectwem wszystkich przestrzeni społecznego życia – polityki, życia kulturalnego, towarzyskiego, rodzinnego. Autor „Pieśni społecznej” pisze niekiedy o „czystym powietrzu prawdy”, które powinno wypełniać wszelkie społeczne organizmy. Był przekonany, że brak owej życiodajnej substancji musi się zakończyć katastrofą. Zarazem jednak miał świadomość, iż także świadectwo chrześcijanina wymaga w nowej rzeczywistości pewnych szczególnych właściwości, wynikających w jakimś sensie z ducha epoki technicznego postępu. Uważał, że jedną z podstawowych cech współczesnych świadków wiary powinna być praktyczność. Z niepokojem i ironią wspominał, że „ludzie chrześcijańscy są niepraktyczne osły, a ludzie praktyczni są szarlatany pogańskie” (IX, s. 221). Rozwiązanie widział w stałym podejmowaniu prób, by „uchrześcijanić” nie tylko sferę polityki, ale i ekonomii. Wielokrotnie wołał, iż „praktyczność bez Boga – omylna” (III, s. 500). Chodziło mu zwłaszcza o etykę działań gospodarczych.
Przepalające sumienie
„O! nie skończona jeszcze Dziejów praca,/ Nie-prze-palony jeszcze glob, Sumieniem!” (II, s. 19).
W parze z globalizacją prawdy powinna iść globalizacja sumienia. Dana każdemu z nas elementarna wiedza moralna ma przenikać wszystkie dziedziny życia i „przepalać” całą ziemię. W warunkach powszechnej dominacji kategorii myślenia ekonomicznego sumienie musi schodzić także w sferę gospodarowania, bo właśnie ono, a nie pieniądz, jest fundamentem stabilnych organizmów ekonomicznych.
Chrześcijaństwo ma szczególną misję wobec wolnego rynku i światowej gospodarki: powinno budzić uśpione pokłady moralnej wrażliwości i chronić od „zmerkantylizowania pracy i umysłów” (VIII, s. 210). Wyprzedzając społeczną myśl Kościoła i późniejsze próby stworzenia teologii pracy, Norwid kreślił imponującą rozmachem wizję ludzkiej aktywności, z której piękno i sztuka zdejmują odium przymusu i kary, nadając jej znaczenie eschatologiczne. W „Promethidionie” praca ma właśnie taki wymiar: służy temu, „by się zmartwychwstało”. Do chrześcijańskich zadań poeta zaliczał niezgodę na taki porządek ekonomiczny, który oderwał się od etycznego podłoża i traktował człowieka oraz jego pracę jedynie jako przedmiot w wielkiej machinie wyt w ó r c z o ś c i . Chrześcijanie powinni upowszechniać ideę pracy, w której człowiek jest nie „środkiem” do celu, ale po prostu celem; pracy, która służy jego wszechstronnemu rozwojowi. Komercjalizacja wiedzy, jej zawężenie do tego, co bezpośrednio związane z pomnażaniem dóbr ekonomicznych oznacza stopniową dehumanizację kultury. Jest początkiem czegoś, co można nazwać „śmiercią człowieka”: „Humanitarnego we wszystkim kształcenia się całe te praktyczne i realne (jak nazywają dzisiaj) pokolenie zaniechało było na wiarę materialnych filozofików, ucząc się specjalnostek mechanicznych… aż to jednego razu Historia głosem wielkim zapytała o LUDZI! – Zapytała owego, który sprzedał był wielkie tradycje prac za mechaniczne uzdolnienia do robienia wątpliwotrwałych pieniędzy… zapytała go (mówię): ťCo zrobiłeś, Kainie, z trupem brata twego, Człowieka?!Ť… – I znalazłoż się też dużo ludzi? – i znalazłże się człowiek w tej Europie?…” (IX, s. 477).
W pismach poety odnajdujemy myśl, że Europa przyszłości, Europa, która byłaby w stanie pokonać piętrzące się zagrożenia, Europa nadziei powinna być przede wszystkim „Europą ludzi” – społeczeństwem skupionym wokół wspólnej idei ratowania zagrożonej godności człowieka. Znamienne, iż poeta prawie nigdy nie zadaje pytania o to, w jaki sposób ocalić wiarę wobec silnych na naszym kontynencie tendencji laicyzacyjnych, lecz zastanawia się, w jaki sposób we wspólnocie pozbawionej odniesienia do Boga, narażonej na bezwzględny dyktat ekonomii, można jeszcze być człowiekiem. P r z y p omn i j – my zakończenie legendy „Cywilizacja”: okręt cywilizacji – butny, roszczący sobie prawo do niezniszczalności ulega katastrofie i tonie. Bohater, ginąc, opiera głowę o ramię „siostry szarej”. Jedynie ona była dla niego znakiem wspólnoty chroniącej, ocalającej człowieka przed zagładą. Przestrzeni statku – gładkiej, chłodnej i bezwzględnej – autor przeciwstawia przyjazną przestrzeń wspólnoty Kościoła. Tak często dzieje się w jego twórczości. Wielokrotnie pysze naszej cywilizacji przeciwstawia Norwid chrześcijańską pokorę, chłodnej kalkulacji – miłosierdzie.
Poeta zdaje sobie sprawę, że budowanie owej przyjaznej człowiekowi sfery egzystencji, wspomniana globalizacja sumienia oznacza tak naprawdę gruntowną zmianę postaw i reorientację kultury. Wie, że „bez walki nie łączy sumienie”. Sądzi jednak, że tylko taka reorientacja zdoła uchronić Europę przed katastrofą.