Nowej lewicy walka z narodem i Kościołem

2013/07/3
Łukasz Kudlicki

Kościół katolicki pozostaje głównym celem ataków tzw. nowej lewicy w Polsce, która tylko z nazwy jest nowa, bo niezmiennie od przeszło 100 lat karmi się marksizmem, a nawiązuje jeszcze do rewolucji francuskiej z końca XVIII w. Nic dziwnego, skoro Kościół to ostatnia instytucjonalna przeszkoda stojąca na drodze do stworzenia nowego człowieka, na miarę marzeń lewicowych ideologów.

 

Nowa lewica zrodziła się na Zachodzie właśnie w związku z rewoltą studencką i rewolucją obyczajową w 1968 r. w Europie Zachodniej i Stanach Zjednoczonych. Młodzież wystąpiła przeciw brakowi perspektyw na materialny rozwój w hierarchicznej strukturze społecznej, która wykształciła się na Zachodzie po drugiej wojnie światowej. Za oceanem dodatkowym impulsem była kwestia udziału Stanów Zjednoczonych w krwawej i niezrozumiałej dla młodzieży wojnie w Wietnamie.

Żelazna kurtyna dzieląca Europę powodowała, że do czasu upadku komunizmu sowieckiego i PRL nad Wisłą problemy społeczeństw na Zachodzie były czymś odległym, nie do końca zrozumiałym w Polsce. Dopiero przemiany po 1989 r. otworzyły nasz kraj na to, co szerzej dzieje się na świecie, w dobie wywołującej powszechne niepokoje globalizacji skutkującej bezrobociem, w tym również ograniczeniem szans na rozwój młodzieży wchodzącej w dorosłe życie. Tu odnajdujemy nową lewicę.

Nowe wyzwania

Zaistnienie tzw. nowej lewicy na scenie publicznej w Polsce niewątpliwie zmienia sytuację Kościoła w naszym kraju. Pojawiło się bowiem środowisko otwarcie dążące do konfliktu z Kościołem.

W okresie PRL i w pierwszej dekadzie Trzeciej RP na lewej stronie sceny politycznej dominowała komunistyczna PZPR i jej spadkobierczyni – SdRP, przepoczwarzona następnie w SLD. Bogate doświadczenie komunistów dotyczące konfrontacji z Kościołem doprowadziło do tego, że w okresie rządów SLD władza wobec Kościoła formalnie nie wysuwała żadnych roszczeń. Postkomuniści na tyle bali się Kościoła i jego pozycji w Polsce, że zrezygnowali z otwartych ataków, zaspokajając swój antyklerykalny elektorat poprzez indywidualne harce wytypowanych do tego zagończyków – Izabelli Sierakowskiej czy Joanny Senyszyn, które nawet w SLD miały status radykałek. W „realu” postkomuniści nie pozwalali sobie na otwartą konfrontację. Wykonywali nawet pewne gesty przychylne wobec oczekiwań kościelnej hierarchii, jak choćby w sprawie restytucji majątku kościelnego zagrabionego przez władzę komunistyczną. Tylko na marginesie głównego nurtu debaty pojawiały się sygnały świadczące o tym, że zmieniła się metoda, ale nie cel, jakim zasadniczo była eliminacja Kościoła ze sfery publicznej. Zatem z jednej strony Aleksander Kwaśniewski całował pierścień papieża Polaka i korzystał z możliwości przejażdżki papamobile Jana Pawła II na lotnisku w podkrakowskich Balicach, gdy zabiegał jako „ten, co łączy, a nie dzieli” o drugą kadencję w pałacu prezydenckim. Z drugiej strony, były komunistyczny działacz młodzieżowy Marek Siwiec, jeden z najbliższych współpracowników prezydenta Kwaśniewskiego, wulgarnie parodiował gesty Ojca Świętego, gdy na wyraźną sugestię głowy państwa miał „całować ziemię kaliską”. Obie kontrastujące sytuacje budziły uczucia wstrętu i żenady u wielu polskich katolików, ale cóż, jedynie na tyle, czy może aż na tyle, był w stanie sobie pozwolić establishment postkomunistyczny wyzuty z jakichkolwiek przekonań w związku z upadkiem systemu sowieckiego. Zrzucenie zbroi ideologii przez dawnych funkcjonariuszy PZPR pozwoliło im na płynne przejście na stronę imperialistów amerykańskich, jak należałoby powiedzieć, używając nomenklatury z minionej epoki wobec gorliwie eksponowanego atlantycyzmu dawnych towarzyszy. Najwyraźniej tę nową sytuację odebrali oni w ten sposób, że minął bezpowrotnie czas otwartej konfrontacji władzy z Kościołem.

 


 

Media w swoim przekazie zasadniczo nadreprezentowują obecność lewicy, sprawiając wrażenie, że na rynku idei większość aktywów należy właśnie do lewicy różnych odcieni

 


 

Niesmak postkomunizmu

Zupełnie nową sytuację stworzyło pojawienie się w Polsce marginalnej, ale intensywnie promowanej i nagłaśnianej przez liberalny „salon” warszawski, środowiska tzw. nowej lewicy.

Dwudziesto- czy trzydziestolatkowie, którzy dzięki otwartym granicom liznęli nieco świata, w tym również nawiązali kontakty z lewackimi środowiskami w Europie Zachodniej, nie dźwigają brzemienia osobistego udzia łu w dyktaturze komunistycznej (co nie znaczy, że w ich rodzinach to doświadczenie nie było w ogóle obecne). Od początku jednak, najpierw na obrzeżu, potem bliżej centrum tego środowiska, pojawiali się mentorzy z ul. Czerskiej, gdzie swoją siedzibę ma dominująca wśród dzienników opiniotwórczych „Gazeta Matka”


Nowa lewica jest wszechobecna w mediach
| Fot. Dominik Różański

W ten sposób doszło do połączenia starego z nowym: ideowi komuniści z lat 60. XX w., często będący dziećmi działaczy Komunistycznej Partii Polski z lat 20. i 30., późniejszych stalinowców z lat 40. i 50., odnaleźli swoich duchowych spadkobierców w tęczowej lewicy przełomu XX i XXI w. Wspólnym mianownikiem obu tych środowisk był strach przed katolicyzmem objawiający się wrogością wobec Kościoła. Salon akcentuje jednak dystans pokoleniowy młodej, nowej lewicy wobec epoki PRL i eksponuje jej „czystość”, czyli nieuwikłanie w komunizm sowiecki. Ciekawe, że wszelkie głosy krytyczne wobec lewicowej ideologii, artykułowane przez antykomunistów, lewacy czy wręcz kryptokomuniści podsumowują jako „faszyzm”, co jest bezpośrednio powrotem do propagandy komunistycznej z lat 20., 30. i 40. XX w., kiedy to komuniści na całym świecie głosili, że kto nie jest z nimi, ten z pewnością musi być faszystą. Samo zresztą określenie kogoś mianem „faszysta” ma od lat mniej więcej taką funkcję, jak mocno eksploatowane i jawnie nadużywane do publicznego dyskredytowania i poniżania słowo „antysemita”. W mniemaniu lewaków najlepiej sprawdza się łączenie obu określeń. Powiedzenie o kimś, że jest faszystą i antysemitą, choć zwykle w ogóle nie odnosi się do prawdziwych działań czy poglądów nazywanej tak osoby, wobec jednostronności przekazu mediów „głównego nurtu”, oznacza najczęściej wyeliminowanie tej osoby z grona postaci, z którymi jakikolwiek dialog w ogóle wypada czy warto prowadzić.

Nowa lewica śmiało czerpie ze skarbnicy komunistycznych ideologów pokroju Karola Marksa. Odrzuca zatem kapitalistyczny porządek, którego współtwórcą, beneficjentem i obrońcą jest jej zdaniem Kościół, będący zarazem symbolicznym ucieleśnieniem „starego porządku”, z którym lewica chce zerwać, kreując nowy ład i nowego, wolnego od religijnych przesądów człowieka. Ideolodzy nowej lewicy zarzucają Kościołowi niedemokratyczny charakter, jakby demokracja była wartością absolutną, niezbędną i niezbywalną. Odrzucają podstawową wiedzę i doświadczenie ludzkości, która od zarania opierała się na strukturze hierarchicznej. Według nowej lewicy Kościół katolicki, stojąc na straży tradycyjnych wartości zgodnych z prawem naturalnym, jest wylęgarnią faszystów i antysemitów. Wobec tego nowa lewica jest postępowa. Nie przeszkadza jej to, że pod sztandarami postępu komuniści mordowali dziesiątki milionów ludzi, a postępowe państwa komunistyczne pod względem gospodarczym szybko przeradzały się w żywy skansen, doprowadzając swoich „poddanych” do upodlenia, a nierzadko głodu i śmierci.

Prześledźmy najważniejsze punkty sporne między tradycją a postępem.

Rodzina

Kościół czuje się powołany do obrony związku kobiety i mężczyzny, w którym przychodzą na świat i są wychowywane dzieci. Nowa lewica odrzuca ten „homofobiczny schemat”. Rodziną, zdaniem ideologów postępu, może być stadło dwóch panów lub dwóch pań, które wspólnie „wychowują” dziecko czy dzieci jednego z takich „partnerów”, bądź też walczą o prawo do adopcji. Postęp wymaga też używania nowego języka, gdyż słowa „mąż”, „żona”, „matka” i „ojciec”, nawet „małżeństwo” są całkowicie nieadekwatne do opisania nowo kreowanej rzeczywistości, gdzie coraz częściej mamy do czynienia z czymś w rodzaju biznesowych kontraktów na zaspokajanie potrzeb stron takich umów i przyzwoleniem na odstąpienie od kontraktu pod wpływem wrażenia wyczerpania się umowy. Mamy tu do czynienia ze strony lewicy z eksponowaniem oraz ideologizowaniem kwestii różnic między płciami, krytykę tradycyjnej rodziny i nierozerwalnego małżeństwa jako źródła nieszczęść ludzkich, wylęgarni przemocy domowej, swoistej pułapki, jaką Kościół zgotował ludziom, ograniczając ich wolność.

Absolutyzując wolność, lewica godzi w rodzinę i małżeństwo. Czyni to jak najbardziej interesownie. Pozbawione oparcia w rodzinie, zatomizowane jednostki są bardziej podatne na propagandę lewicy.

Wspólnota, naród, państwo

Pojęcia wspólnoty i narodu są konstytutywne dla myślenia konserwatywnego i chrześcijańskiej myśli społecznej. Przecież to chrześcijaństwo w Europie dało impuls do wykształcenia się państw i wspólnot narodowych. Nowa lewica nawiązuje do komunistycznego internacjonalizmu, głosząc pogląd, że naród i państwo są historycznymi przyczynami nieszczęść ludzkich, konfliktów i wojen. Stąd prorocy nowej utopii odrzucają projekt budowy wspólnoty w oparciu o kryteria etniczne i terytorialne, proponując w zamian quasi wspólnoty interesariuszy, np. feministek, homoseksualistów, osób zainteresowanych łatwiejszym (nie penalizowanym) dostępem do narkotyków.

Kultura versus natura

Nowa lewica stara się być obecna w debacie publicznej na wielu jej poziomach, stąd nie stroni od zagospodarowywania przestrzeni poprzez działalność kulturalną: artystyczną, wydawniczą czy szerzej – medialną, ze świadomością, że nie istnieje to, czego nie ma w mediach. Na tej płaszczyźnie dochodzi do styku interesów branży medialnej jako biznesu zdominowanego w dużej mierze przez ludzi o określonych lewicowych poglądach, z ideologami nowej lewicy.


W naszym społeczeństwie mimo wszystko silne są nadal tendencje patriotyczne
| Fot. Dominik Różański

Tu możemy obserwować pewien paradoks: nowa lewica uważa się za przeciwnika zastanych, skostniałych struktur społecznych, ale też i finansowych, wyrzucając choćby właścicielom mediów czysto komercyjne podejście do prowadzonej działalności. Na tle biznesu medialnego przedstawiają siebie jako altruistów, którzy wszystko, co robią, czynią bezinteresownie, z myślą o człowieku. Jednocześnie gdyby nie krytykowane w taki sposób media i ich życzliwi właściciele, lewica w ogóle miałaby problem z zaistnieniem publicznym, bo jednak znajduje w świecie medialnym swoje miejsce, torując sobie drogę do szerokiej publiczności. Co więcej, media w swoim przekazie zasadniczo nadreprezentowują obecność lewicy, sprawiając wrażenie, że na rynku idei większość aktywów należy właśnie do lewicy różnych odcieni. Jest to zjawisko szeroko opisywane przez publicystów konserwatywnych choćby w Stanach Zjednoczonych, gdzie zwraca się uwagę na fakt, że biznes rozrywkowy i branża filmowa (Hollywood) są właściwie zdominowane przez coraz bardziej agresywną lewicę, która karmi widza przekazem sprzecznym z rzeczywistością dominującej, amerykańskiej prowincji.

Zwraca też uwagę inny paradoks. Lewica używa instrumentarium kulturalnego, by forsować swoje przekonanie o wyższości natury, jak w przypadku schlebiania wspomnianym już wyżej interesariuszom zaspokajania własnych popędów.

Medialna rzeczywistość

Jak dotąd podstawowym problemem nowej lewicy jest fakt, że reprezentuje ona marginalne środowiska. Ten aspekt działalności służy jednak jej uczestnikom do narzucania milczącej większości dyktatu o tym, że w imię reprezentowania i „obrony” mniejszości mogą sobie pozwolić na wiele więcej niż cała reszta. Dlatego w środowiskach nowej lewicy nie budzi poważniejszej wątpliwości używanie metod terrorystycznych do realizowania swoich celów, na przykład dewastacje miast, które są elementem protestów lewicy na marginesie międzynarodowych szczytów polityczno-finansowych, czy sprowadzenie lewackich bojówek z Niemiec do Warszawy z okazji Święta Niepodległości 11 listopada 2011 r., które z użyciem kastetów, kijów baseballowych i innych podobnych argumentów miały zamiar włączyć się do polskiej, narodowej dyskusji nad wartością niepodległości w dzisiejszej, globalnej rzeczywistości. Ponieważ lewica nie przywiązuje wagi do kryteriów narodowych, nie wzbudził u niej wątpliwości fakt niemieckiego pochodzenia bojówkarzy prześladujących na warszawskich ulicach Polaków dumnych z możliwości marszu pod biało-czerwoną flagą.

Sposób relacjonowania zdarzeń przez media na marginesie warszawskiego Marszu Niepodległości 11 listopada 2011 r. i całkowita blokada medialna na przekaz z samego marszu wskazują, że nowa lewica cieszy się w Polsce poparciem władzy medialnej i formalnej. Do przesady nagłośniono skandaliczne, barbarzyńskie chuligaństwo garstki osób, całkowicie przemilczając pokojowy udział kilkudziesięciu tysięcy osób w samym marszu. Czy to przypadek? Jak słusznie rozumują lewacy, biznes medialny działa z pobudek komercyjnych, a trudno robić poważne interesy w państwie bez życzliwości jego władzy. Medialni baronowie doskonale o tym wiedzą.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej