Paweł Borkowski |
Grecka bogini Atropos (Nieugięta) była przedstawiana z symbolicznymi nożycami w dłoniach. Gdy przecinała nić ludzkiego żywota, człowiek umierał. Dzisiaj skojarzenie może być podobne: takimi nożycami posługuje się nowoczesne państwo prawa, a ich dwa ostrza to aborcja i eutanazja
Dziś często człowiek uzurpuje sobie prawo Boga, przerywając życie niewinnej istoty ludzkiej
Fot. Dominik Różański
Profesor Vittorio Possenti, włoski filozof i członek Papieskiej Akademii Nauk Społecznych, trafnie zauważył, że obecnie spór toczy się nie o to, komu i jakie prawa człowieka przyznać, ale o to, kto w ogóle jest godzien być nazwany istotą ludzką. Współcześni mają wątpliwości (niekiedy celowo podsycane, np. przez głośnego suo tempore publicystę Petera Singera), czy do tej kategorii zakwalifikować osoby jeszcze nienarodzone albo znajdujące się w terminalnym stanie chorobowym. Niejako powtarzają oni za uczonym w Prawie: „Kto jest moim bliźnim?” (Łk 10,29). Pamiętamy, jakiej odpowiedzi udzielił wówczas Pan Jezus. Opowiedział przypowieść o Samarytaninie (zob. Łk 10,30-37), który na drodze z Jerozolimy do Jerycha bezinteresownie opatrzył obcego „na pół umarłego” mężczyznę i „wsadziwszy na swoje bydlę”, zawiózł go do gospody (czyli hospitium). Dzięki temu nazwa „samarytanin” stała się synonimem miłosierdzia.
Dzisiaj wydarzenia zapewne potoczyłyby się inaczej. Nieszczęsny ranny zostałby uśmiercony zastrzykiem w ramach narodowego programu eutanazji, jego rodzina musiałaby pokryć koszty zabiegu oraz przejazdu autostradą ze stolicy do Jerycha, a Samarytaninowi zasądzono by grzywnę i areszt za znęcanie się nad zwierzętami. Jeżeli ironizuję, to wyłącznie po to, żeby wskazać absurdy, z którymi przyszło nam żyć. Doszło do tego, że w wielu państwach Zachodu zwierzęta cieszą się większą atencją i ochroną niż niektóre grupy ludzi. Najpotężniejsze zaś z tych zwierząt to wielki Lewiatan, który przywdział maskę państwa prawa. Arbitralnie decyduje on o tym, kto spośród członków społeczeństwa i na jakich warunkach może przeżyć.
Papież Jan Paweł II pisał na ten temat w encyklice „Evangelium vitae”: „Pragniemy […] zwrócić szczególną uwagę na inny rodzaj zagrożeń wymierzonych przeciw życiu poczętemu lub życiu, które zbliża się do końca: […] w świadomości zbiorowej te zamachy na życie tracą stopniowo charakter <
Zło aborcji
Nieznany autor chrześcijańskiej apologii zatytułowanej „List do Diogneta” (II/III w.) pisał z uznaniem o wyznawcach Chrystusa: „Żenią się jak wszyscy i mają dzieci, lecz nie porzucają nowo narodzonych”. W starożytności stanowiło to pewien moralny i społeczny fenomen, gdyż np. Spartanie, znani ze swojego uwielbienia dla tężyzny i sprawności cielesnej, pozostawiali kalekie czy chorowite niemowlęta wśród skał Tajgetu, aby tam zmarły.
Do tamtych słów można by dziś dodać, że chrześcijanie nie dopuszczają się też przerywania ciąży, bo Kościół od najdawniejszych wieków wyrażał zdecydowany sprzeciw wobec tego typu praktyk. W naszych czasach wielokrotnie i dobitnie mówił o tym bł. Jan Paweł II, także w Polsce, kiedy przypominał i objaśniał kolejne przykazania Dekalogu podczas pielgrzymki w 1991 r. Wołał wówczas: „Czy jest taka ludzka instancja, czy jest taki parlament, który ma prawo zalegalizować zabójstwo niewinnej i bezbronnej ludzkiej istoty? […] Nie zabijaj, ale raczej chroń życie”.
Nauczanie głoszone w tej materii przez licznych papieży i teologów streszcza „Katechizm Kościoła Katolickiego”: „Bezpośrednie przerwanie ciąży, to znaczy zamierzone jako cel lub środek, jest głęboko sprzeczne z prawem moralnym” (pkt 2271). Inaczej mówiąc, sztuczne poronienie jest złem samym w sobie (malum in se), więc nigdy nie może być usprawiedliwione ani względami osobistymi (intencją sprawcy czy współsprawców), ani okolicznościami natury społecznej, ekonomicznej itp. Wszelkie próby takich uzasadnień okazują się żałosną sofistyką. Muszą to w głębi ducha wyczuwać nawet zwolennicy i propagatorzy aborcji, skoro unikają klarownego nazywania tej rzeczywistości i wolą posługiwać się swego rodzaju zaklęciami, mówiąc o „embrionach”, „usunięciu niepożądanego płodu”, „kontroli urodzeń” itp.
Zło eutanazji
Równie kategoryczna jest etyczna ocena eutanazji. W „Katechizmie” czytamy: „Eutanazja bezpośrednia, niezależnie od motywów i środków, polega na położeniu kresu życiu osób upośledzonych, chorych lub umierających. Jest ona moralnie niedopuszczalna” (pkt 2277). Jako dopuszczalną moralnie i zarazem realną alternatywę eutanazji wskazuje się opiekę paliatywną (hospicyjną lub domową) z właściwymi jej zabiegami pielęgnacyjnymi, psychologicznymi, a także religijnymi, którym oczywiście powinno towarzyszyć zaniechanie „uporczywej terapii” (nazywanej też „nieproporcjonalną” lub „daremną”).
Ktoś mógłby zarzucić, że wszystkie te normy, proponowane w katolickiej teologii moralnej, dotyczą jedynie osób wierzących, pozostałych zaś nie obowiązują. Jest to jednak złudne przekonanie, gdyż zarówno jedni, jak i drudzy korzystają z usług leczniczych. Zaliczenie eutanazji w poczet procedur medycznych narusza zasadę zaufania, na której opiera się tak zwane przymierze terapeutyczne między lekarzem a pacjentem. Jeżeli działania eutanatyczne są zalegalizowane, żaden pacjent nie może być pewien, czy udając się do szpitala po pomoc, nie zostanie skazany na przedwczesną, nieoczekiwaną i niedobrowolną śmierć. Skądinąd doświadczenie poucza, że eutanazja ma w wielu przypadkach charakter wymuszony przez otoczenie i przeciwny żądaniom, oczekiwaniom i nadziejom samych pacjentów. Czy więc jej legalizacja, dokonywana niby w imię poszerzenia wolności wyboru, de facto nie ogranicza wolności tych osób, które nigdy nie miały zamiaru poddać się takiemu nieodwracalnemu zabiegowi?
Przyzwolenie z jakiegoś względu na eutanazję wywołuje znany skutek, opisywany obrazowo jako efekt równi pochyłej: jedno ustępstwo prowadzi do dalszych. Jeżeli dzisiaj zgodzimy się na eutanazję, np. w przypadku choroby Alzheimera, to czy jutro nie rozszerzymy jej na diabetyków, niewidomych albo osoby uzależnione od nikotyny lub alkoholu, które od lat na próżno walczą z nałogiem? Medykalizacja i legalizacja eutanazji toruje drogę do masowego eliminowania osób „nierokujących poprawy”. Ta pokusa szczególnie przybiera na sile w sytuacji permanentnego niedoboru finansowych, organizacyjnych i technicznych środków leczenia.
O tym, że sprzeciw wobec eutanazji nie musi wynikać z przesłanek religijnych, przekonuje postać prof. Luciena Israela, francuskiego lekarza i pisarza, ateisty. W interesującej książce „Eutanazja czy życie aż do końca” podkreśla, że największe niebezpieczeństwo pojawia się wtedy, gdy lekarze z różnych pobudek zechcą „przejść na stronę społeczeństwa, a przeciwko indywidualnemu choremu, porzucając […] całą etykę zawodową”, czyli etykę, która nakazuje lekarzowi podejmować z całą odpowiedzialnością i kompetencją troskę o konkretnego pacjenta. W takiej sytuacji zabieg eutanatyczny staje się po prostu wypełnieniem określonego zapotrzebowania społecznego lub politycznego, motywowanego racjami organizacyjnymi, finansowymi, eugenicznymi itd. Uspołecznienie profesji medycznych jest więc jedną z przesłanek proeutanatycznych.
Zło w myśleniu
Wydaje się, że głębsze źródło nastawienia proaborcyjnego i proeutanatycznego leży w przyjętej koncepcji człowieczeństwa, mianowicie koncepcji materialistycznej. Jeżeli zakładamy, że człowiek nie ma duszy i jest jedynie agregatem komórek oraz ich wyspecjalizowanych układów i funkcji, to w konsekwencji musimy uznać, że zanik którejś z tych części lub czynności pociąga za sobą dezintegrację człowieczeństwa i dewaluację życia. Dusza bowiem jest niepodzielna, ale ciało – jak najbardziej. Dlatego można uznać, że w określonym przypadku ma się do czynienia z „niepełnym człowiekiem” albo „bezwartościowym życiem”. Oczywiście już przedmiotem konwencji pozostaje ustalenie odnośnych kryteriów, czyli sprecyzowanie, jaki stopień zaniku struktury lub funkcji sprawia, że człowiek przestaje być (w pełni) człowiekiem albo że jego życie staje się „nieznośne” lub „niegodne”. Pewnym paradoksem jest to, iż rezygnacja z idei duszy prowadzi pośrednio do zanegowania wartości ciała.
Ponadto z materialistycznym rozumieniem człowieczeństwa wiąże się istotna trudność teoretyczna. Jeżeli człowiek w pewnym stadium swojego trwania, fizjologicznym bądź patologicznym – np. w zarodkowej fazie rozwojowej albo w stanie chorobowym – nie jest istotą ludzką, to czym się wtedy staje: zwierzęciem, rośliną, a może czymś martwym? Przecież nie znamy innej kategorii przedmiotów realnych. Czy zresztą w ogóle jest możliwe, żeby jakiś byt zmieniał w ten sposób swoją przynależność rodzajową? Dziwnym zbiegiem okoliczności propagatorzy aborcji i eutanazji unikają odpowiedzi na tego typu pytania.
Zwróćmy jeszcze uwagę na mniej filozoficzny, ale równie znamienny błąd, nagminnie popełniany w mowie i piśmie – niestety, również przez myślicieli i publicystów katolickich. Chodzi o obiegowe wyrażenie „klinika aborcyjna”. Co ta nazwa miałaby oznaczać? Przecież klinika to zakład medyczny o charakterze dydaktycznym, z reguły powiązany z katedrą uniwersytecką lub podobną instytucją. Jeżeli więc mówimy „klinika aborcyjna”, to – być może w sposób bezwiedny, a mimo to nieunikniony – klasyfikujemy zabieg sztucznego poronienia w poczet procedur medycznych. Tkwi w tym określeniu fundamentalna sprzeczność (contradictio in adiecto), ponieważ medycyna jest wiedzą i sztuką z założenia ukierunkowaną na zapobieganie chorobom i przywracanie ludzkiego ciała do zdrowia. Taki jest – jak powiedziałby Arystoteles – jej nieodłączny cel, bez którego traci ona cały swój sens. Czy w związku z tym można uznać za praktykę medyczną zabijanie człowieka żyjącego w organizmie matki, jeśli nawet tego rodzaju zabieg odbywa się z wykorzystaniem instrumentów, substancji chemicznych i pomieszczeń normalnie służących zabiegom leczniczym? Ten przykład pokazuje, w jaki sposób niewinny, zdawałoby się, zwyczaj językowy wiąże się z bardzo poważnym błędem w myśleniu, a tym samym – w ocenianiu tej niedopuszczalnej moralnie praktyki, którą jest sztuczne poronienie.
Ogólnie przerwanie życia niewinnej istoty ludzkiej jest złe, ponieważ stanowi uzurpację praw Boga, który jako jedyny może decydować o zapoczątkowaniu i zakończeniu naszej doczesnej egzystencji. Kościół naucza, że życie jest pierwszym, niezbywalnym prawem, od którego zależą wszelkie inne prawa człowieka. Bolesnym paradoksem współczesności jest to, że różne ośrodki bronią np. prawa do zasiłku, ale prawa do życia już nie.