W opracowaniach sumujących i interpretujących dorobek literatury emigracyjnej lat wojny i powojennych brak w ogóle wyszczególnienia nurtu patriotycznego jako takiego, jedynie pośrednio można go wyinterpretować z takich twierdzeń, jak to na przykład o powrocie Skamandrytów (głównie Wierzyńskiego, Lechonia i Wittlina) do tej tematyki w ich twórczości w okresie wojny i wczesnego powojnia.
Omówienia twórczości pisarzy emigracyjnych, znajdujemy w pracach Książki zbójeckie Wojciecha Karpińskiego, Zanim powstanie panorama Zygmunta Lichniaka, Panorama literatury na obczyźnie Krzysztofa Dybciaka, Szkice o literaturze emigracyjnej Marii Danilewicz Zielińskiej czy Literatura emigracyjna 1939-1989 (t. 1) praca zbiorowa ze wstępem prof.. Józefa Garlińskiego (z cyklu prac Instytutu Nauk o Literaturze Polskiej Uniwersytetu Śląskiego). Książki te powstały w latach 80 i na początku lat 90., jedynie praca Danilewicz Zielińskiej jest wcześniejsza.
Mimo braku bezpośrednich interpretacji czy choćby specjalnych przykładów interesującego nas tutaj nurtu patriotycznego, jest on, oczywiście, w jakiś sposób obecny, można powiedzieć, że stale jego elementy przewijają się, i w omówieniach, i przede wszystkim w poszczególnych utworach, zarówno tych, które są przytaczane lub choćby przywoływane, jak również, rzecz jasna, w tych, które nie znalazły uznania w oczach autorów.
Muszę powiedzieć, że na przykład eseistyka W. Karpińskiego ogranicza się jedynie do najwyższych szczytów wedle dość niedawno ustalonej hierarchii literackiej, a poza tym prawie w ogóle nie zajmuje się stosunkiem omawianych pisarzy do ojczyzny ani obecnością tego toposu w ich twórczości, chyba że mieści się to w egzegezie generalnych relacji ze światem i jego uniwersalnymi „przeklętymi problemami”, takimi jak przemoc, totalitaryzm, wolność (raczej pojedynczego człowieka niż narodu czy w ogóle jakiejkolwiek wspólnoty) wraz z jej „wilczymi dołami”, człowieczeństwo i życie duchowe w ujęciu ontologicznym, ze szczególnym uwzględnieniem przezwyciężania wszelkich partykularyzmów, a także – w przekroju osobowym – schładzania wszelkich emocji, zwłaszcza wypływających z różnych zobowiązań człowieka (wobec narodu, ojczyzny, państwa, określonej władzy itp.).
Mimo oczywistego uniwersalnego charakteru patriotyzmu, postawa w myśl tego pojęcia notorycznie uważana jest przez wielu eseistów i publicystów (i to bynajmniej nie od dzisiaj) za zgodę na ciasny gorset, krępujący wolnego człowieka, obywatela świata, za przejaw ograniczenia, wynikającego z ciasnoty umysłowej i poddawania się zbytecznym emocjom, niegodnym człowieka myślącego i wolnego. Brzmi to może zbyt kategorycznie, ale mam wrażenie, że Karpiński również ulega tej tendencji, przynajmniej w jakimś stopniu, i nawet tam, gdzie pisze o Aleksandrze Wacie, że ten przeżył pewien przełom, w wyniku którego, na emigracji już, powrócił do polskości i do wyznania katolickiego (autor pisze, o ile pamiętam, „do Chrystusa”), obwarowuje to różnymi zastrzeżeniami, osłabiającymi znaczenie owego przełomu i każącymi weń w ogóle wątpić, zwłaszcza że dzieje się to głównie (a może wyłącznie?) w przestrzeni literackiej.
Wojciech Karpiński w Książkach zbójeckich ogranicza się do eseistycznego omówienia przygód życiowych i twórczości zaledwie kilku postaci: Jerzego Stempowskiego, Czesława Miłosza, Witolda Gombrowicza, wspomnianego Wata, Gustawa Herlinga- Grudzińskiego, Józefa Czapskiego i Konstantego Jeleńskiego.
Dzisiaj, gdy książki tych pisarzy są dostępne (eseje Karpińskiego są datowane na rok 1988), a wiedza o nich szersza i głębsza, nie tylko dla wtajemniczonych – wiemy, że z pewnych względów i Miłosz na przykład i Gombrowicz, mimo ich niewątpliwej wybitności, są oceniani również krytycznie, zarówno za postawę, jak i za twórczość lub też niektóre jej fragmenty. Dużo by o tym mówić, jeśli o mnie chodzi, dałem wyraz swoim zastrzeżeniom wkrótce po śmierci poety-noblisty w liście otwartym do Wojciecha Wencla, drukowanym w czasopiśmie „Kultura i Biznes” nr 21 (listopad-grudzień 2004) – rzecz dotyczyła raczej postawy Miłosza wobec Polski i polskości, a nie oceny jego twórczości. Co do Gombrowicza zaś – miażdżąco ocenił go Jerzy Narbutt, pisząc, iż był on „mistrzem słowa, lecz grafomanem myśli” i oskarżając go o pięknoduchostwo; oceny te przytoczyłem w swoim artykule zamieszczonym w „Kulturze i Biznesie” nr 36 (maj-czerwiec 2007), pisząc krytycznie o prozatorskiej twórczości pisarza (przede wszystkim o Pornografii i Kosmosie) oraz o tym, że „Gombro zwalczał wszystko” (Jerzy Jarzębski), jakkolwiek potrafił oceniać trzeźwo morale współczesnego świata, ale jedynie w Dzienniku. Zresztą, jeśli dobrze wczytać się w stosowny esej Karpińskiego, musimy dojść do wniosku, że on właściwie ceni jedynie Dziennik, choć rozumie dobrze cele autokreacyjnych (przeciwko całemu światu i zasadom, na jakich on stoi) pomysłów jego autora i zgodnie z tym rozumieniem interpretuje (bez oceniania wartości) jego powieści i sztuki.
Rzecz jasna, wśród „wszystkiego”, co zwalczał Gombro, był także patriotyzm. W związku z tym nie mogę nie napisać, że nie schodzi mi z oczu wyobraźni obraz pisarza, który w ostatniej chwili chwyta walizki i zbiega z pokładu „Chrobrego” mającego go zawieść na powrót do Europy (jeszcze nie ogarniętej wojną, która toczy się tylko w Polsce!) na ląd argentyński. Tak wybrał. Chociaż – cóż, człowiek jest pełen sprzeczności – ten sam Gombrowicz we wstępie do Kosmosu, w którym m.in. przedstawia załamanie oficera Polskiego Państwa Podziemnego – napisał takie zdanie: „Armia Krajowa może być pewna mojego szacunku”.
Nie oprę się także pokusie zacytowania poety, który sam podkreślał, że „odciął martwą rękę nacjonalizmu” i o którego „skazie” (polegającej m.in. na skrajnej niechęci do Polski i Polaków) pisał kiedyś prof. Jacek Trznadel; przytoczony fragment dowodzi, że syndrom patriotyczny bywa silniejszy od tam, jakie umysł ludzki, w imię szlachetnych zgoła idei ogólnoświatowych, usiłuje mu postawić. Przynajmniej ja tak to odbieram. Pisze Miłosz: „W swoich wędrówkach w początkach drugiej wojny światowej zdarzyło mi się, co prawda na bardzo krótko, być w Związku Sowieckim. Czekałem na pociąg na stacji jednego z wielkich miast Ukrainy. Był to olbrzymi gmach. Ściany były pokryte portretami i transparentami niewymownej brzydoty. Gęsty tłum w kożuchach, mundurach, czapach z uszami i wełnianych chustkach zapełniał każdą wolną przestrzeń i rozgniatał grubą warstwę błota na posadzkach. Marmurowe schody pełne były śpiących nędzarzy, ich nagie nogi wyglądały z łachmanów, chociaż była to zima. Z góry nad nimi głośniki ryczały propagandowe hasła. Przechodząc, zatrzymałem się, nagle czymś tknięty. Pod ścianą umieściła się rodzina chłopów: mąż żona i dwoje dzieci. Siedzieli na koszykach i tobołach. Żona karmiła młodsze dziecko, mąż – o ciemnej, pomarszczonej twarzy, z opadającymi czarnymi wąsami, nalewał herbatę z czajnika do kubka i podawał starszemu synowi. Mówili ze sobą przyciszonymi głosami po polsku. Patrzyłem na nich długo i nagle poczułem, że łzy płyną mi po policzkach. I to, że właśnie na nich zwróciłem uwagę w tłumie i moje gwałtowne wzruszenie były spowodowane ich zupełną i n n o ś c i ą. Była to ludzka rodzina, jak wyspa w tłumie, któremu czegoś brakowało do zwyczajnego, małego człowieczeństwa.
Andrzej Bobkowski
Pozostali bohaterowie Karpińskiego (z wyjątkiem Stempowskiego i Wata) dali bezpośrednie dowody patriotyzmu, służąc w polskim wojsku. Natomiast trudniej tego rodzaju ślady znaleźć w ich – eseistycznej – twórczości. Jeleński, czwórjęzyczny, podkreślał zawsze, że najlepiej pisze mu się po polsku, choć nie był to jego pierwszy język (jako syn dyplomaty, w dzieciństwie zmieniał kraje i języki kilkakrotnie). Kulturowo, jeśli tak można powiedzieć, był kosmopolitą co się zowie, ale większość swojej nadzwyczaj wartościowej i błyskotliwej twórczości eseistycznej w obcych językach poświęcił popularyzacji literatury polskiej. Niewątpliwie, uczynił najwięcej dla wydobycia z argentyńskiego cienia, a właściwie z niebytu – Witolda Gombrowicza i przywrócenia go Europie, wraz z umiejętną, choć niekoniecznie słuszną, ale skuteczną perswazją, że ma do czynienia z geniuszem.
Odrębną postacią jest Józef Czapski, ów bezskuteczny poszukiwacz „zaginionych” polskich oficerów, współtwórca „Kultury”, a potem wieloletni rezydent Lafitu, skłócony z Jerzym Giedroyciem na tle prowadzonej przezeń polityki pisma. Czapski, eseista i artysta malarz, przed wojną przywódca grupy kapistów, w swych wspomnieniach z „nieludzkiej ziemi” oraz w esejach o sztuce łączy obie postawy – artysty światowego i Polaka, polskiego oficera z bagażem najbardziej traumatycznych przeżyć, jakie można sobie wyobrazić.
Ci wychodźcy, emigranci polityczni, którzy nie mogli powrócić do kraju, zniewolonego przez ościenne mocarstwo z jego komunistycznym ustrojem, oddychali patriotyzmem jak powietrzem, o którym niekoniecznie trzeba pisać czy mówić, choć jako politycy i pisarze żywili niekiedy różne złudzenia i miewali karkołomne koncepcje.. Podobnie Andrzej Bobkowski, uciekinier z Europy, która – jak mówił – go zawiodła i rozczarowała, wielki miłośnik wolności (jak większość Polaków), w swoich Szkicach piórkiem. Francja 1940-1944, niesłychanie powściągliwie pisze o Polsce i rzadko, poświęcając całą uwagę ukochanej Francji, jej przyrodzie i kulturze. „Siedzi w Bobkowskim rogata polska dusza – pisze Maria Danilewicz-Zielińska – jak ognia bojąca się posądzenia o słabość i podejrzenia, że właściciel jej kieruje się sentymentem. A przecież w finale książki, w zapisie z 25 sierpnia 1944 roku, gdy do Paryża „wjechała wolność” (armie amerykańskie, zawróciły ze swego marszu na wschód, by pomóc zwyciężyć paryskim powstańcom), Bobkowski płacze. Zapytany przez Angielkę: ”Czemu?” – odpowiada: „Jestem Polakiem i myślę o Warszawie”.
Jerzy Biernacki
Artykuł ukazał się w numerze 12/2007.