Robert Hetzyg |
Korci mnie strasznie, żeby znów Państwa trochę zaniepokoić i potrząsnąć Waszym (może powinienem powiedzieć „naszym) jedynie słusznym światopoglądem. Nawet nie dla samej przyjemności mącenia i obserwowania, co z tego wyniknie, ale raczej z tego powodu, że to, co ustabilizowane i stałe, nader chętnie sprzyja powstawaniu stereotypów i paradygmatów, których nikomu nie chce się już sprawdzać, bo przecież tak jest i koniec.
Nawiasem mówiąc takie stereotypy „trafiają” nas często jako krzywdzące i ośmieszające opinie, rozpowszechniane przez różne opiniotwórcze środowiska: przecież „to obciach”! „Obciachem” czyli rzeczą godną napiętnowania i zawstydzającą ma być np. identyfikowanie się z określonymi poglądami, głosowanie na niewłaściwe partie albo niestawanie w szeregu oburzonych w związku z czymś, co się jakiemuś redaktorowi oburzające wydaje. No i „obciachem” jest uznawanie tych czy innych wartości jako wartości właśnie. to nienowoczesne i zupełnie nieeuropejskie! Za to kalendarz europejski, ten bez chrześcijańskich świąt, jest bardzo europejski. Inne święta tam są, ale one nie są „obciachowe”, więc jest w porządku.
Wracam jednak do naszych własnych stereotypów Zresztą może one są nie tyle nasze, ile zapożyczone.
Przyzwyczailiśmy się np., że jeśli już rozmawia się o wierze i o wyznawanej religii, „nie wypada” zanadto nazywać rzeczy po imieniu. Co ja mówię, Pana Boga nie wypada nazywać Jego imieniem. Bo załóżmy, że w ferworze rozmowy zapytam kogoś, jak doszło do jego spotkania z Jezusem. Mogę się wtedy spodziewać spojrzenia wyrażającego niezrozumienie pytania, a zaraz potem oburzenia, że temat narusza „privacy” mojego rozmówcy. Gdybym zapytał o cokolwiek, no nie wiem, np. o to, jakie znaczenie ma Pan Bóg dla niego, pewnie by coś uprzejmie odpowiedział. Katalizatorem niechęci odpowiadania na pytanie w wersji z Jezusem jest jednak, zdaje się, właśnie to imię. Czemu? Bo to imię konkretnej osoby i dlatego zakłada jakieś osobiste do niej odniesienie. A to, odnoszę wrażenie, dla wielu wierzących wydaje się bardziej wstydliwe, niż orientacja seksualna albo stosunki pozamałżeńskie. Katolik może godzinami opowiadać, jak on kocha Matkę Bożą albo że ma brata księdza (klasyka rozmów podczas wizyt duszpasterskich). Ale o Jezusa go nie pytaj, bo się obrazi. A skoro mowa o kolędzie, to dygresję znów Państwu sprzedam. Kolega, świeżo mianowany proboszcz, opowiadał mi ostatnio, jak to jego parafianie, których odwiedził po kolędzie, narzekali na kościelne nagłośnienie. Że nic nie słychać, że pogłos itd. itp.. Sęk w tym, że nagłośnienie właśnie kilka miesięcy temu zostało wymienione. I to wymienione na takie, które działa bez zarzutu. I proszę? Nagłośnienie też może być tematem niedozwolonym, bo zbyt wiele mówi o „privacy” rozmówcy.
Ale wracam znów do naszego tematu. Jezus, jeśli nie jest „obciachowy”, to przynajmniej niestosowny jako temat rozmowy. Przede wszystkim dlatego, że sprowadza mnie na ziemię w moim myśleniu o niebie. Daleki i trudny do spotkania Pan Bóg w wydaniu nowotestamentalnym staje się kimś irytująco realnym i zbytnio ingerującym w moje życie. A przecież mógłby sobie Pan Bóg pozostać, no niech będzie, nawet Bogiem w Trójcy jedynym. Niech by ten Jezus był Synem Bożym, byleby pozostał w sferze wiary religijnej, bez wpisywania go w mój kalendarz i do mojej książki adresowej. Nie powinien być zanadto angażujący, a już na pewno nie muszę nikomu odpowiadać na jakieś niedorzeczne pytania. To moja prywatna sprawa. O! I w ten sposób dajemy się złapać w pułapkę zastawianą przez wzmiankowane nieco wyżej opiniotwórcze kręgi: niech religia pozostanie w sferze prywatnej (czytaj w kościele i zakrystii). Czyśmy tego już gdzieś nie przerabiali?
Kiedyś, pracując jako wikariusz w jednej z bydgoskich parafii, usłyszałem od kolegi – również tamtejszego wikarego, że mówię kazania, jakbym głosił rekolekcje. I nie był to komplement, a przynajmniej nie miał nim być. Zarzut brał się stąd, że moich słuchaczy usiłowałem namówić do udzielenia odpowiedzi na słowo Boże, skierowane do nich podczas niedzielnej liturgii. Czy to naprawdę zbyt wiele dla wierzącego? – Tak się wydaje.
Jezus jest znakiem, który według proroctwa Symeona ma budzić sprzeciw (por. Łk 2,34). Chyba trzeba się modlić, żeby nie budził sprzeciwu wśród wierzących, a może to po prostu koniec świata już blisko…