Z Julitą Jaśkiewicz, pisarką ikon rozmawia Katarzyna Kasjanowicz |
Za pośrednictwem znaków pisanych zręcznymi palcami artysty, jesteśmy bliżej odkrycia tajemnic Bożych. Właśnie takie, niezmienne od wieków, jest przesłanie ikony. Na tych, autorstwa Julity Jaśkiewicz, które mogliśmy oglądać w warszawskim Centrum Kultury Civitas Christiana, uderza autentyzm przekazu i perfekcja wykonania.
Jak to jest: pisać w dzisiejszych czasach ikony?
Okazuje się, że osób, które się tym zajmują, jest wbrew pozorom, bardzo dużo. W Warszawie mamy szkołę dominikanów i kilka mniejszych kursów. Organizuje się też sporo kursów wakacyjnych. W Polsce, prawie w każdym większym mieście znajduje się ośrodek pisania ikon.
W takim razie, czemu eksponuje się inne twórcze przedsięwzięcia, a o tym się nie mówi?
Istotnie, nikt tego specjalnie nie reklamuje, poza jakimiś ośrodkami kościelnymi. Ale o to przecież chodzi. Tego szukają ludzie ceniący ciszę, spokój, nie pragnący rozgłosu. Chcą pomalować i pomodlić się trochę przy tym, a także wejść w jakąś inną przestrzeń. Jest bardzo dużo chętnych osób, które pragną uczyć się, ale nie dlatego, żeby malować zawodowo, czy zarobkowo.
W takim razie, czemu eksponuje się inne twórcze przedsięwzięcia, a o tym się nie mówi?
Istotnie, nikt tego specjalnie nie reklamuje, poza jakimiś ośrodkami kościelnymi. Ale o to przecież chodzi. Tego szukają ludzie ceniący ciszę, spokój, nie pragnący rozgłosu. Chcą pomalować i pomodlić się trochę przy tym, a także wejść w jakąś inną przestrzeń. Jest bardzo dużo chętnych osób, które pragną uczyć się, ale nie dlatego, żeby malować zawodowo, czy zarobkowo. Organizuje Pani takie zajęcia? Jestem w grupie Agatos. Istotnie, zdarza się, że robimy coś takiego. Przyjeżdżają osoby, które najczęściej nigdy nic nie malowały i nie chcą nauczyć się malować. Pragną, po prostu w taki, a nie inny sposób spędzić czas. Nie każdy jest w stanie pojechać na jakieś rekolekcje, gdzie będzie się tylko modlił.
Czy to może zmienić człowieka?
Myślę, że może. Ale to oczywiście zależy od człowieka, jak bardzo chce. Bo jeśli ktoś traktuje to powierzchownie i tylko trochę sobie pomaluje, czegoś się dowie przy okazji o ikonach, to oczywiście też jest cenne. Jeżeli ktoś złapie bakcyla i wejdzie w to głębiej, to może odkryć drogę do Boga.
A w Pani życiu nastąpiła taka zmiana?
Impuls do malowania, otrzymałam na rekolekcjach. Nie były to wprawdzie rekolekcje sensu stricto, a bardziej sesje modlitewne połączone z prezentacją, które organizowali Jezuici w Kaliszu. Nosiły tytuł: „Świat ikony” i nie były nastawione na malowanie, tylko na doświadczenie ikony. Kiedyś może nawet próbowałam malować ikony, jeszcze w szkole plastycznej, ale robiłam to bardziej na zasadzie poznawania różnych technik. Ja, jestem jeszcze bardzo młodą malarką. Według wszelkich prawideł, żeby ogarnąć warsztat, trzeba nauczyć się naprawdę wiele. Naukę rozpoczynamy od drewna. Oczywiście samodzielnie tego się nie robi, to wykonuje stolarz, ale nie pierwszy lepszy. Należy samemu dobrze wiedzieć, czego się chce. Następnie musimy nauczyć się gruntowania tej deski, potem – złocenia.
Co było tematem pierwszej ikony?
Pierwsza, którą robiłam tak całkiem sama w domu, to była ikona maryjna. Zaczęłam samodzielnie malować, ale doszłam do wniosku, że nie dam rady, po prostu nie przekroczę technicznej bariery. Korzystając tylko z książki, bez pomocy, bez ukierunkowania, zajęłoby mi to naprawdę bardzo dużo czasu. Tak więc zapisałam się na kurs ojca Kota, w Krakowie. Tam poznałam całą technologię. Temat był jeden dla wszystkich: Chrystus Pantokrator.
A co powstało dalej, tak z potrzeby serca?
Ikona: Zwiastowanie. Ja w ogóle mam skłonność do tzw. ikon świątecznych, czyli wielopostaciowych. Lubię to i uważam, że takie sceny ewangeliczne są świetne do modlitwy, do medytacji. Zatem jak już trochę się poduczyłam, od razu zabrałam się za Zwiastowanie.
Zwiastowanie. Skąd narodził się impuls do założenia grupy osób malujących ikony?
Trochę z przypadku. Razem jeździliśmy przez kilka lat do Krakowa, na plenery, a wszyscy byliśmy z Warszawy. Wreszcie doszliśmy do wniosku, że nie możemy tak w nieskończoność jeździć i czas zacząć spotkania w Warszawie.
Jak reagują odbiorcy?
Jeśli robimy wystawy w Kościołach, to ludzie często modlą się przed tymi ikonami. To nas bardzo podbudowywało, bo obejrzeć każdy może, ale jeżeli skłania to kogoś do modlitwy.
Ikona i pejzaż. Czy jest jakaś różnica w duchowym podejściu do tak innych tematów?
Pejzaże maluję przeważnie w plenerze, ponieważ takie malowanie jest dla mnie rodzajem odpoczynku. Jadę w zaciszne miejsce i jest to dla mnie akt kontemplacji przyrody, czy Pana Boga obecnego w przyrodzie. To taki czas wyciszenia. Wybieram miejsca odludne, z dużą perspektywą, gdzie czuje się przestrzeń. Ikony oczywiście tworzę w domu, ponieważ z ikoną trudno wyjść na zewnątrz. Ikony trzeba malować w ciszy, skupieniu, nie można mieć przy tym dodatkowych zajęć. Kiedy maluję Chrystusa, to myślę o Chrystusie.
Jak długo wykonuje się jedną ikonę?
Trudno to zmierzyć. Przygotowanie samej deski i złocenie może trwać od kilku do paru tygodni. Należy czekać aż wyschną warstwy, więc nie da się robić tego cały dzień. Pracuję przeważnie nad jedną ikoną, czasem nad dwiema jednocześnie, ale nigdy nad większą ilością. Ikony nie produkuje się na sprzedaż. Czasem ktoś zamówi ikonę, ale to się zdarzy raz na rok. Na wystawie może jedną się sprzeda. Dużo czasu zajmuje sam rysunek, zwłaszcza sceny ewangeliczne. U mnie każda scena i postać, jest opracowana rysunkowo i obmyślona, mimo iż wydają się podobne. Następnie muszę przenieść to na deskę i dopiero wtedy rozpoczyna się malarstwo. Niedużą ikonę można namalować w ciągu tygodnia, jeżeli siedzi się od świtu do nocy, ale zanim przygotuje się wszystko, potrzeba z półtora miesiąca.