Partnerstwo czy serwilizm?

2013/07/1
Zbigniew Borowik

Obecna polityka zagraniczna polskich władz wydaje się przesiąknięta doraźnością i skrajnym pragmatyzmem. Brak w niej szerszej wizji, która pokazywałaby miejsce Polski w świecie w dłuższym horyzoncie czasowym bez szukania propagandowego poklasku u głównych rozgrywających na międzynarodowej scenie politycznej.

 

Fot. Artur Stelmasiak

Tym się różni dobry polityk od złego, że nie zabiega o doraźny poklask, ale wybiega myślą do przodu, starając się również przyszłym pokoleniom umożliwić rozwój. Usilne zapewnienia naszych władz, że żyjemy w najkorzystniejszych od kilkuset lat warunkach zewnętrznego bezpieczeństwa, mają sens tylko wtedy, gdy idą za nimi działania mające nas przygotować na mniej korzystną zmianę międzynarodowej koniunktury. Tymczasem nie widać ani takiej myśli, ani działań. Dotyczy to zwłaszcza polityki wschodniej, która za rządów PO uległa zasadniczej zmianie i zdaje się być podszyta bardziej unijnym aniżeli narodowym interesem.

Globalizacja sprawiła, że wyłoniły się nowe centra cywilizacyjne i globalny układ geopolityczny uległ zmianie. Wzrost potęgi Chin i Indii oraz stopniowe wycofywanie się USA z funkcji światowego żandarma sprawiły, że i Rosja musiała zasadniczo przedefiniować cele swojej polityki zagranicznej. Na Kremlu zorientowano się, że kryzys demograficzny i zapóźnienie technologiczne nie pozwolą na odgrywanie roli samodzielnego mocarstwa zdolnego konkurować z azjatyckimi potentatami. Dobrze byłoby więc rozejrzeć się za jakimś wiarygodnym partnerem, który mógłby odegrać rolę sojusznika. W sposób naturalny wybór padł na Europę, która sama pogrąża się w kryzysie i potrzebuje jakichś impulsów z zewnątrz.

Europy nie trzeba było zresztą długo prosić. Kto się będzie przejmował Czeczenią, Gruzją i prawami człowieka, gdy potrzeba gazu i ropy, a jest szansa na uwolnienie się od stale niepewnych dostaw z Bliskiego Wschodu. Dla Europejczyków ze starej Unii Rosja to poczciwy partner, którego nie należy się bać jak za czasów zimnej wojny. Na przeszkodzie stanąć mogą tylko małe i nieufne państwa z Europy Środkowowschodniej, zwłaszcza Polska. Trzeba więc postawić tam na polityków, którzy nie ulegają rusofobii. Dlatego z wielką radością w Europie przyjęto zwycięstwo wyborcze najpierw PO, a potem Komorowskiego. Nasze władze do tego stopnia zaangażowały się w poprawianie stosunków z Rosją, że gdy na rosyjską ziemię runął prezydencki samolot, właśnie świeżo wyremontowany w Rosji i prowadzony do lądowania przez rosyjską obsługę naziemną, nie zapytały nawet o możliwość udziału polskich prokuratorów w rosyjskim śledztwie.

Rządząca ekipa wydaje się bardzo zadowolona z poprawy tych stosunków. Spektakularnym jej potwierdzeniem miała być niedawna wizyta rosyjskiego prezydenta. Problem w tym, że wizyta ta niczego nowego nie wniosła i niczego nie potwierdziła. W sprawie Katynia na przykład pojawiły się tylko nowe słowa, nie dokumenty. Skompromitował się za to nasz minister spraw zagranicznych, podchwytując retorykę rosyjskiej propagandy zestawiającą zbrodnię katyńską z losem bolszewickich jeńców wojennych z 1920 roku. A długo negocjowany kontrakt gazowy tylko dzięki interwencji Komisji Europejskiej nie stał się kolejną wpadką naszych urzędników.

Czy polska polityka jest w tym momencie gotowa stawić czoło dokonującym się przemianom geopolitycznym. Unia już w zeszłym roku otworzyła się na „partnerstwo dla modernizacji” z Rosją i zasadnicze zbliżenie tych dwóch wielkich aktorów globalnej sceny politycznej jest tylko kwestią czasu, choć może jeszcze niekoniecznie według scenariusza Siergieja Karaganowa i jego wizji Związku Europejskiego.

Choć jesteśmy członkiem UE, to istnieje duże prawdopodobieństwo, że dokonująca się właśnie reorientacja celów strategicznych Rosji może stać w sprzeczności z naszymi interesami w Europie Środkowowschodniej. Łatwo można sobie bowiem wyobrazić, jak Moskwa w negocjacjach z Brukselą, a właściwie z Berlinem i Paryżem, ustala warunki handlu jakimś towarem na obszarze leżącym niegdyś w jej strefie wpływów. Mamy jeszcze świeżo w pamięci embargo na polskie mięso nałożone przez władze na Kremlu z powodów czysto politycznych i całkowitą bezradność Unii w tej kwestii. Nie będę już wspominał o Nord Stream.

Nasz rząd sprawia wrażenie, jakby nie dostrzegał tych zagrożeń. Polska polityka wschodnia legła w gruzach. Wycofaliśmy się z Gruzji i Ukrainy, nie mamy nic do zaproponowania Białorusi. Łatwo godzimy się na narzucane nam warunki handlu surowcami energetycznymi. Symbolem tej nowej polityki wschodniej stała się wypowiedź doradcy obecnego prezydenta RP, Tomasza Nałęcza, który stwierdził, że pojednanie polsko-rosyjskie warte jest każdej ofiary. Eksplozji serwilizmu bijącej z takiej konstatacji – zwłaszcza w kontekście tragedii smoleńskiej – nie jest w stanie usprawiedliwić nawet wieloletnie członkostwo profesora w PZPR.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej