Patriotyzm dawniej i dziś

2013/06/28
Paweł Borkowski

Według intuicyjno-etymologicznego rozumienia, „patriotyzm” to tyle, co „miłość ojczyzny”. Aby zatem naświetlić pojęcie patriotyzmu, trzeba przyjrzeć się obu jego składnikom, czyli zastanowić się nad tym, co to jest miłość i co to jest ojczyzna.

 

Zacznijmy od tej drugiej. W pierwszym odruchu intelektualnym na ogół definiujemy ojczyznę jako ziemię ojców, czyli kraj naszych przodków – kraj wielu pokoleń tych, którzy na tej samej połaci globu ziemskiego od wieków rodzili się, żyli i umierali. Z kolei głównym rezonansem emocjonalnym i duchowym, który się w nas odzywa na dźwięk słowa „ojczyzna”, jest odczucie swojskości: wiemy, że ojczyzna to miejsce, w którym czujemy się swojsko, jak u siebie w domu. W tym aspekcie „ojczyźnie” przeciwstawia się „obczyzna” – kraina wygnania bądź czasowego pobytu, w której mamy poczucie obcości, przynajmniej pod pewnymi istotnymi względami.

Te spontaniczne asocjacje, niewątpliwie trafne, należy w pojęciowej obróbce poszerzyć i doprecyzować. Co więc tworzy ojczyznę? Wskazanie na „tę oto” ziemię jest gestem koniecznym, ale niewystarczającym. Zapożyczając porównanie z dziedziny matematyki, można powiedzieć, że ojczyzna jest przestrzenią wielowymiarową, na którą składają się: terytorium i krajobraz wraz z klimatem, język (mowa), religia, autonomiczna państwowość, a także pamięć obejmująca wspólną historię i obyczaj (tradycję). W tejże ojczystej przestrzeni pewien zespół ludzi, przeważnie zwany narodem, trwa jako zadomowiony, a nie tylko jako goszczący. Gościć bowiem można u kogoś, ale w ojczyźnie jest się zawsze u siebie. Na tym polega najważniejsza i nieusuwalna różnica między ojczyzną a każdym innym zakątkiem świata.

Oczywiście bywają ojczyzny małe i wielkie. Wyraźnie dostrzegają to Niemcy, którzy w swoim słowniku rozróżniają die Heimat, ojczyznę bliską (najbliższy „okół”, jak powiedziałby Martin Heidegger), i das Vaterland, ojczyznę szeroką, rozległą. Czujemy tę różnicę i my, chociaż jej nie nazywamy: dla Górala jego rodzinne Podhale to jednak co innego niż daleka Warszawa, a podobnie dla warszawiaka – Zakopane i okolice.


Powinnismy kochać krajobraz ojczysty, bo przynosi nam ukojenie i pociechę
Fot. Radosław Kieryłowicz

Trafiają się ludzie, którzy na każdym obszarze kuli ziemskiej czują się tak jak u siebie w domu. Nazywamy ich kosmopolitami, od greckiego wyrażenia ho tou kosmou polites – „obywatel świata”. Idea i postawa kosmopolityczna, mająca korzenie szlachetne, bo sięgające greckiego antyku i filozofii stoickiej, w toku dziejów trochę się przekształciła i odkształciła, a dzisiaj wywołuje przeważnie negatywne skojarzenia. Nie wchodząc w analizę i ocenę, zauważmy tylko, że „kosmopolitów” należy odróżniać od „apatrydów”, czyli od tych, którzy nie mają ojczyzny i wszędzie przebywają jako goście lub tułacze.

Patriotyzm – miłość trudna

Zajmijmy się teraz pierwszym elementem patriotyzmu, czyli pojęciem miłości. Jak wiadomo, miłość niejedno ma imię: może być zwyczajnym, choć mocnym i wiernym przywiązaniem, może też być zażyłością, przyjaźnią albo gorącym uczuciem. Dla nas ważne jest chrześcijańskie ujęcie miłości, wedle którego jest ona, mówiąc w pewnym uproszczeniu, rozumnym i dobrowolnym czynieniem dobra także na przekór okolicznościom, malgré tout (pomimo wszystko), jak mawiała jedna ze świątobliwych katolickich niewiast.

Ojczyzna bywa obiektem każdego z wyżej wymienionych rodzajów miłości. Niekoniecznie jest to miłość bezinteresowna. Krajobraz ojczysty w jakimś sensie „kochamy”, bo – jak zauważył filozof Karl Jaspers – przynosi nam ukojenie i pociechę. Rodzinną mowę „kochamy”, gdyż dzięki niej możemy porozumiewać się z bliskimi i zaspokajać codzienne potrzeby bytowe, zawodowe, towarzyskie itd. Religię „kochamy”, ponieważ daje nam poczucie przynależności do wspólnoty. Ogólnie rzecz biorąc, miłość do ojczyzny, do jej różnorodnych składników, może wynikać z wielorakiego poczucia bezpieczeństwa, które nam ona zapewnia.

Zdarzają się jednak w dziejach świata przypadki, że ojczyzna z jakichś przyczyn wewnętrznych lub zewnętrznych staje się obczyzną, czyli miejscem, w którym zaczynamy czuć się obco, nieswojo, niepewnie. Może to być spowodowane utratą państwowości wskutek najazdu cudzoziemców, upadkiem rodzimych obyczajów, degradacją ojczystej ziemi, atakami na „naszą” religię itp. W takich wypadkach do głosu dochodzi, a przynajmniej dochodzić powinna, owa miłość chrześcijańska – miłość, która kocha „pomimo wszystko”. Taka na przykład była miłość ludzi prowadzących konspiracyjną walkę i tajne nauczanie podczas niemieckiej okupacji, taka była miłość ludzi malujących na murach „znaki sprzeciwu”, które komunistyczni szpicle gorliwie później zamazywali. To jest miłość trudna i wymagająca, ale czasami właśnie taka okazuje się potrzebna. Ona zresztą, oderwana od przyjemnych doświadczeń, może być nawet wartościowsza niż miłość poparta wrodzonymi skłonnościami – a przynajmniej tak uznałby Emanuel Kant, filozof z Królewca.

Współczesne odniesienia patriotyzmu

W obiegowym, polityczno-medialnym jazgocie idee i postawy patriotyczne przewekslowuje się na całkiem inne tory niż tradycyjnie utarte. Zazwyczaj ojczyznę próbuje się zastąpić demokracją (zwłaszcza „liberalną”), humanizmem czy prawami człowieka, przekonując narody, że to powinny być właściwe obiekty ich miłości. Często także mówi się nie o ojczyźnie, lecz o samym państwie, zapominając, że suwerenne państwo czy państwowość narodowa jest tylko jednym z wielu wymiarów ojczyzny (co prawda akurat ten element warto u nas uwydatniać, gdyż Polacy en massenigdy nie wykazywali instynktu państwowego).

Czy więc istnieje dzisiaj w Polsce patriotyzm? Wydaje się, że patriotyzm jako powszechne zjawisko nie istnieje, natomiast zdarzają się patrioci. Próbują oni jakoś się organizować i działać, ale brakuje im kilku cech: przeważnie doświadczenia, umiejętności organizacyjnych i wyczucia politycznego, nade wszystko zaś silnych, autorytatywnych przywódców. Ten ostatni brak okazuje się najbardziej dotkliwy. Doświadczenie bowiem z biegiem czasu można zdobyć, tak samo jak wyrobić sobie kompetencje organizacyjne i lepszy czy gorszy „węch” polityczny, natomiast przywódców samemu się nie wypracuje – oni muszą się urodzić albo, jak to woli, zostać zesłani z nieba. Na tę ostatnią okoliczność jednoznacznie wskazuje Pismo Święte w opisie wielkich postaci, począwszy od Mojżesza.

Tymczasem czy którąkolwiek z obecnych figur życia publicznego w Polsce można z przekonaniem określić jako męża stanu i patriotę? Owszem, zdarzają się wśród nich sprawni administratorzy – „obrotni rządcy”, mówiąc językiem Ewangelii – żarliwi idealiści oraz sprytni manipulanci (tych ostatnich jest chyba najwięcej), lecz próżno szukać takich osobowości jak kardynał Stefan Wyszyński lub marszałek Józef Piłsudski, którzy nadawali ton patriotyczny. Oczywiście trudno kogokolwiek winić za dzisiejszy stan – po prostu taki nastał czas, taki los (a propos: jak informuje badacz polskości Aleksander Brückner, jeszcze . w XVII-wiecznej polszczyźnie los, dolę, oznaczano słowem „wróg”). Podobno jeśli Pan Bóg chce kogoś doprowadzić do zguby, to najpierw odbiera mu rozum. To twierdzenie niewątpliwie odnosi się również do narodów, tyle że w narodzie ów „rozum” uosabiają wybitne postacie i warstwy wyższe, elity. Dzisiaj takich postaci i środowisk dojmująco brakuje. Wysiłki okupantów, które zmierzały do tego, żeby „odciąć Polsce głowę”, nie poszły na marne.

Niektórzy powiadają, że takie osoby u nas są i działają, lecz na poziomie lokalnym: ktoś zorganizuje parafialną zbiórkę odzieży, inny poprowadzi manifestację w słusznej sprawie, jeszcze inny zwoła sąsiadów do uporządkowania drogi gminnej. To wszystko prawda – tyle że nie o tę skalę chodzi, ale o szczebel polityczny, ogólnonarodowy, „wielkoojczyźniany”. Na to znów odpowiadają, że owe drobne strumyczki złączą się kiedyś w ogromną rzekę i że na jej falach „odzyskamy Polskę”. Pobrzmiewa w tym poglądzie marksistowska wiara w prawo „przechodzenia ilości w jakość”. Ale nie zdarzyło się jeszcze, żeby z nagromadzonego stosu jednozłotówek wyłonił się nagle banknot dwudziestodolarowy. Jeszcze przez długi czas – może już ad vitam aeternam – polski patriotyzm będzie miłością trudną, a przynajmniej o tym świadczą liczne znaki na ziemi i niebie.

Czy chrześcijanin może być patriotą?

Skoro o niebie mowa, nasuwa się pytanie o to, co jest właściwą ojczyzną chrześcijanina: owo niebo czy może któryś ze skrawków tej ziemi? Pytanie wydaje się o tyle zasadne, że – jak powiada autor Listu do Hebrajczyków – „nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy przyszłego” (Hbr 13, 14). Czy więc chrześcijanin może angażować się w działalność na rzecz doczesnego „miasta”, którym jest jego ojczyzna?

Filozofowie i teologowie argumentują, że nie tylko może, ale wręcz powinien. Wynikać to ma z dwóch przykazań: obowiązku poszanowania rodziców oraz miłości do Boga. Ojczyzna bowiem jest dla swoich mieszkańców jak gdyby ojcem i matką, a poza tym stanowi ziemskie odbicie stwórczej potęgi Boga. W końcu to najwyraźniej sam Pan Bóg zechciał, żeby ludzie byli Polakami, Litwinami, Chińczykami itd. – a woli Bożej należy się posłuszeństwo. Stąd uzasadnione jest w świetle moralności chrześcijańskiej oddanie życia za ojczyznę na przykład w czasie wojny, jeśli taka powstaje potrzeba (skądinąd „potrzebą” nazywano ongiś wyprawę wojenną). Rzymianie upatrywali w takim czynie nieśmiertelny powód do sławy, dlatego powiadali: Dulce et decorum est pro patria mori – miło i zaszczytnie jest umrzeć za ojczyznę.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej