Artur Stelmasiak |
Rok 1054, w którym nastąpiła Wielka Schizma Wschodnia, zapisał się czarnymi zgłoskami w historii Kościoła i naszej cywilizacji. Gdyby nie doszło do podziału chrześcijaństwa, współczesny świat wyglądałby inaczej. Rozpad jedności nastąpił w czasach, gdy na Europę napierał islam, a wyznawcy Allacha coraz bardziej ochoczo zajmowali apostolskie stolice starożytnego świata. Najgorsze, co chrześcijanie wówczas mogli zrobić, to się pokłócić.
Podczas gdy Wschód stał jeszcze na straży świata starożytnego, z początkiem drugiego milenium na Zachodzie rodzi się średniowieczna, chrześcijańska i wielopaństwowa Europa. Przyjrzyjmy się zatem genezie, przebiegowi i skutkom prawdziwego sporu o władzę, do którego za pretekst posłużyła teoretyczna herezja o pochodzeniu Ducha Świętego oraz konflikt wokół kwaśności chleba eucharystycznego. Dziś śmieszne może się okazać, że możni ówczesnego świata kłócili się nawet o dopuszczalną długość męskiego zarostu.
Ta chwila zmieniała historię Był gorący sobotni ranek 16 lipca 1054 roku. Do kościoła Hagia Sofia w Konstantynopolu, najwspanialszej świątyni starożytnego świata, wchodzi papieska delegacja. Na jej czele stoi kardynał Humbert. W świątyni za chwilę miała się rozpocząć liturgia. Jednak rzymski hierarcha podchodzi do ołtarza i na nim składa dokument – ekskomunikę wykluczającą patriarchę Konstantynopola Michała z Kościoła. Zarzuty, jakie padły w dokumencie, obecnie dla Kościoła katolickiego nie stanowią już żadnego problemu. Było to pomijanie filioque (sformułowania o pochodzeniu Ducha Świętego) w Symbolu Wiary, sprawowanie Liturgii przy użyciu chleba robionego na zakwasie, wyświęcanie żonatych mężczyzn na prezbiterów, noszenie brody i podobne.
Sytuację, która zaważy na losach świata, widzi bizantyjski diakon przygotowujący nabożeństwo. Prosi kardynała Humberta, by zabrał swoje pismo. Ten jednak wraz z pozostałymi legatami postanawia opuścić Konstantynopol, aby po powrocie do Rzymu obwieścić swoje zwycięstwo. Wychodząc ze świątyni, ostentacyjnie strząsa pył ze stóp. Był to starożytny gest mający oczyścić go z nieprawości miejsca, w którym przebywa.
Niech Bóg patrzy i sądzi – dodał na odchodne legat papieski. Nikt wówczas nie przypuszczał, że ten dyplomatyczny skandal będzie jednocześnie największym skandalem i grzechem w historii chrześcijaństwa.
Najważniejszy z nieważnych dokumentów
Należy pamiętać, że delegacja papieża Leona IX przebywała w Bizancjum z misją pokojową już od stycznia 1054 roku. Jej celem było zażegnanie grecko-łacińskich sporów. Początkowo łacińscy dyplomaci byli witani z honorami przez cesarza Konstantyna IX z dynastii macedońskiej. Co się stało, że ta misja zakończyła się tak wielką porażką? Dziś już naprawdę nie można jednoznacznie stwierdzić, kto kogo i czym pierwszy obraził. Czy legaci swoją postawą wobec patriarchy, gdy w czasie audiencji nie odpowiadają na zwyczajowe pozdrowienia, rzucają w niego listem papieskim, który tak naprawdę nie był napisany przez papieża, ale w mało dyplomatyczny sposób przez samego kardynała Humberta? On sam był uważany za upartego, hardego i nieprzejednanego w swoich poglądach człowieka. Jego protagonista, patriarcha Michał również nie był wzorem łagodności. Dumni papiescy dyplomaci musieli czekać całymi tygodniami w przedpokojach rezydencji patriarchy. Zakazywał im odprawiać na swoim terytorium nabożeństw w rycie rzymskim. Zapewne też nie najmilej słuchało się kazań Michała Cerulariusza, w których wyzywał łacinników od heretyków.
To właśnie kontekst pogardy i wzajemnych uprzedzeń skłoniły kardynała Humberta do złożenia ekskomuniki. Patriarcha Michał też nie pozostał zbyt długo w tyle, albowiem już 20 lipca, więc jak na ówczesne warunki w ekspresowym tempie, zwołuje synod, na którym ogłasza edykt wyklinający Humberta. Pierwsza z ekskomunik, czyli ta rzucona przez Humberta na bizantyjskiego patriarchę, była jednak niekanoniczna. Po pierwsze, kardynał przekroczył w niej swoje uprawniania, a po drugie, Ojciec Święty Leon IX w tym czasie już nie żył. Z chwilą jego śmierci (19 kwietnia) wygasł mandat dyplomatyczny całej łacińskiej delegacji. W dokumencie łacińskim nie ma też ani słowa o potępieniu całej greckiej wiary, a jedynie wykluczony miał być patriarcha Michał. Również w bizantyjskiej ekskomunice nie ma tego, co niektórzy późniejsi adwersarze Konstantynopola zarzucili – ani słowa o wyklęciu papieża i Kościoła rzymskiego, ani ogłoszenia się przez Michała „papieżem” Wschodu. Jedno jest pewne, pozostawienie ekskomuniki na ołtarzu kościoła Hagia Sofia nie było zbyt mądrym posunię ciem. Ten niemający mocy prawnej dokument paradoksalnie stał się jednym z najważniejszych dokumentów w historii Kościoła i świata.
Między Grekami a Rzymianami
Pojedyncza kłótnia nawet tak ważnych hierarchów nie powinna radykalnie zmienić losów świata. Obie zwaśnione strony wychowały się przecież na tych samych chrześcijańsko-cesarskich wartościach. Co się stało, że chrześcijański Wschód zaczął odpływać od Zachodu?
Podział Cesarstwa Rzymskiego na dwie części, dokonany przez Teodozjusza w 395 roku, pogłębił i tak już istniejące, szczególnie w dziedzinie kultury, różnice między wschodnimi a zachodnimi częściami imperium. Najbardziej namacalnym przejawem tych różnic był język stosowany na co dzień. Zachód posługiwał się łaciną, a Wschód – greką.
Po upadku Cesarstwa Zachodniorzymskiego w 476 roku Bizancjum uważało się za jedynego kontynuatora tradycji rzymskiej. Konstantynopol stał się centrum świata. Jego obywatele uważali, że granice cesarstwa są jednocześnie granicami rzymskiej cywilizacji. Powszechnie uważano, że prawdziwe chrześcijaństwo może rozwijać się jedynie w ramach tej cywilizacji. Łączność między Rzymem a Konstantynopolem była coraz słabsza. Z biegiem czasu zamierała wymiana na polu kulturowym i językowym. Czasy, kiedy w każdym zakątku imperium można było porozumieć się zarówno w języku łacińskim, jak i w grece, odeszły w zapomnienie.
Papież kontra cezaropapizm
Do pogłębienia podziału przyczyniły się spory obrazoburcze. Papieże zdecydowanie bronili kultu ikon i z tego powodu przez długie dziesięciolecia pozbawili się łączności z ich przeciwnikami – cesarzem i patriarchą Konstantynopola. Wówczas to imiona papieży zniknęły też z bizantyjskich dyptychów czytanych podczas Eucharystii. Odcięty od Bizancjum, a potrzebujący wsparcia papież Stefan zwrócił się ku północy i w 754 roku złożył wizytę władcy Franków, Pepinowi. Następstwem wizyty złożonej Pepinowi przez papieża Stefana było o wiele bardziej szokujące dla Konstantynopola wydarzenie, które miało miejsce pół wieku później. W dzień Bożego Narodzenia 800 roku papież Leon III na głowę króla Franków Karola Wielkiego nałożył diadem Świętego Cesarza Rzymskiego. Karol Wielki zabiegał o uznanie ze strony władcy Bizancjum, ale bezskutecznie. Bizantyńczycy, którzy ciągle trzymali się zasad cesarskiej jedności, uznali Karola Wielkiego za intruza, a papieską koronację za akt schizmy w obrębie Cesarstwa. Zapewne to właśnie za panowania Karola Wielkiego pęknięcie między cywilizacjami po raz pierwszy stało się wyraźnie widoczne. Bizantyńczycy pozostawali zamknięci w swoim świecie pojęć i robili niewiele, aby wyjść naprzeciw Zachodowi.
Trudny dialog Kościoła katolickiego z prawosławnym przynosi efekty, w 1964 roku Paweł VI spotkał się z patriarchą Konstantynopola Atenagorasem, cofnięto wzajemne ekskomuniki z 1054 roku
Zostawmy brody fryzjerom W 800 roku papież jasno dał do zrozumienia europejskim władcom, że to on dysponuje władzą duchową. Na Wschodzie zaś było zupełnie odwrotnie, cesarz decydował zarówno o sprawach państwowych, jak i kościelnych. Patriarcha był często traktowany jako jeden z urzędników. Za przykład tego może posłużyć sytuacja z końca IX wieku, kiedy to patriarchę Ignacego wypędzono z Konstantynopola, po czym cesarz zmusił go do rezygnacji i na jego miejsce powołał świeckiego uczonego Focjusza.
Sprawa się jednak skomplikowała. Przeprowadzony pod przewodnictwem papieża Mikołaja I sobór w 863 roku uznał św. Ignacego za patriarchę, a w odniesieniu do Focjusza ogłosił, że pozbawia go godności kapłańskiej. Na sprawy personalne w Konstantynopolu nałożył się też pierwszy spór o filioque. Focjusz skierował do wszystkich innych patriarchów Wschodu list, w którym szczegółowo opisał filioque, a tych, którzy go używali podczas liturgii, oskarżył o herezję. Następstwem tego listu był zwołany w Konstantynopolu sobór, który obłożył papieża Mikołaja ekskomuniką, nazywając go „heretykiem, który sieje spustoszenie w winnicy Pana”.
W kulminacyjnym momencie sytuacja uległa nagłej zmianie. W 867 roku cesarz usunął Focjusza, a patriarchą ponownie został Ignacy. Łączność eucharystyczna z Rzymem została przywrócona. W latach 869-870 w Konstantynopolu zebrał się kolejny sobór znany jako „sobór antyfocjański”, na którym ekskomunikowano Focjusza i odwołano postanowienia soboru antypapieskiego. Gdy w 877 roku zmarł patriarcha Ignacy, Focjusz ponownie zajął jego miejsce, a w Konstantynopolu zgromadził się kolejny sobór, który odwołał wszystkie rzucone na Focjusza potępienia.
Po tak licznych wcześniejszych zawirowaniach między Wschodem a Zachodem nikt zbytnio nie przejął się wzajemną ekskomuniką z 1054 roku. Patriarcha Antiochii pisze do patriarchy Konstantynopola słynne słowa, w których podsumowuje istotę sporu: „Zostawmy brody fryzjerom, są sprawy ważniejsze”. Bez skutku. Sprawy toczą się ustalonym torem. Jeszcze biskupi Wschodu będą pisać do biskupa Rzym per adelphos (bracie), jeszcze krucjata będzie szła uwolnić „naszych barci w Chrystusie”. Jednak mocne pęknięcie między starą, wschodniorzymską cywilizacją a nową Europą było już faktem.
Jak zaraźliwa choroba
Pieczęcią na podzielonym Kościele były wyprawy krzyżowe. Choć podczas niektórych z nich łacinnicy i grecy współpracowali, a w kościołach wschodnich odprawiano nabożeństwa w rycie zachodnim, to jednak wielkim błędem było m.in. zakładanie równoległych łacińskich patriarchatów. Pokłosiem tego były lokalne schizmy, na przykład w Antiochii i Jerozolimie. Rzym był bardzo daleko i jeśli nawet papieże spierali się z Konstantynopolem, przeciętnemu chrześcijaninowi w Syrii czy Palestynie w praktyce nie sprawiało to żadnej różnicy. Jeśli jednak dwaj rywalizujący ze sobą biskupi wysuwali roszczenia do tego samego tronu i gdy w tym samym mieście istniały dwie wrogo do siebie nastawione wspólnoty, podział stawał się namacalny i dlatego bezpośrednio wciągano w to wiernych. To krucjaty spowodowały, że spór zaczął obejmować chrześcijańskie wspólnoty w innych patriarchatów. Schizma zaczęła się więc rozprzestrzeniać niczym zaraźliwa choroba.
Czara goryczy się przelała, kiedy w 1187 roku mieszkańcy Konstantynopola dokonują pogromu, mordując wszystkich łacinników na terenie miasta. Jednak o wzajemnych relacjach na stałe przesądziło to, co wydarzyło się podczas IV wyprawy krzyżowej. W 1204 roku krzyżowcy dostali propozycję interweniowania w wewnętrzne spory dynastyczne Bizancjum za cenę wyrzeczenia się przez Konstantynopol schizmy wschodniej. W efekcie zbrojnej interwencji rycerzy z Zachodu doszło do likwidacji Cesarstwa Bizantyjskiego, a w jego miejsce powstało Cesarstwo Łacińskie. Nadzieje związane z usunięciem rozłamu nie zostały jednak zrealizowane. Ustanowiono co prawda patriarchę łacińskiego w Konstantynopolu, ale ludność miejscowa w olbrzymiej większości uznawała nadal patriarchę prawosławnego, który znalazł schronienie w Nicei.
Bizancjum już nigdy nie podniosło się ze swojej porażki. W przeddzień ostatecznego upadku Bizancjum zwróciło się po raz kolejny o pomoc do Zachodu w obawie przed napierającymi Turkami. Był to ostatni wysiłek zmierzający do pogodzenia Kościoła bizantyńskiego z papiestwem, ale również ostatnia nadzieja na ocalenie cesarstwa. W takich okolicznościach doszło do podpisania unii na soborze florenckim w 1439 roku. Nie została ona zaakceptowana przez większość mieszkańców Bizancjum. Paradoksem było to, że ważna kanonicznie unia stała się nieważna, bo nie przyjął jej lud. Jednocześnie niemający mocy prawnej dokument z 1054 roku stał się jednym z najważniejszych dokumentów w dziejach świata.
W 1453 roku Konstantynopol zostaje zajęty przez Turków i wkrótce słynny kościół Hagia Sofia staje się meczetem.
Jedność w 2054 roku?
Współcześnie ruch ekumeniczny dąży do zbliżenia Kościoła prawosławnego i katolickiego. W 1965 roku uroczyście zostały unieważnione ekskomuniki nałożone w 1054 roku. Papież Jan Paweł II podczas Eucharystii niekiedy wymawiał wyznanie wiary bez filioque, podkreślając jedność z wiernymi prawosławnymi. Obecnie prowadzonych jest wiele rozmów teologicznych o pojednaniu między Kościołami. Wydaje się, że wszystkie różnice dogmatyczne i teologiczne – przy odrobinie dobrej chęci – można przezwyciężyć. Zapewne żaden sporny argument z 1054 roku już nie jest aktualny, oprócz jednego. Nadal bowiem nie do pogodzenia jest kwestia władzy papieskiej.
Na Wschodzie wszystkie patriarchaty były pod wpływem silnej władzy jednego cesarza. Upadek Bizancjum okazał się zupełnym paraliżem dla całego greckiego Kościoła. Co jakiś czas wybuchają konflikty nie tylko z Rzymem, ale prawosławni kłócą się między sobą. Od czasów schizmy nie zebrał się na Wschodzie żaden sobór wszechprawosławny. Mimo formalnej jedności eucharystycznej między niezależnymi cerkwiami prawosławnymi są spore różnice kulturowe i mentalne.
Argumenty, którymi przerzucali się adwersarze w 1054 roku, były jedynie pozornymi pretekstami. Istotą konfliktu był spór o papieską władzę. Niezależność Kościoła, której gwarantem byłby papież, musiała być źle przyjęta w Konstantynopolu.
Za 43 lata będziemy obchodzić jubileusz wielkiego pęknięcia cywilizacyjnego. Wówczas świat nie wytrzymał zderzenia starego ładu z nowym. Najgorsze jest jednak, że nie wytrzymał również tego Kościół. Pozostaje otwarte pytanie: czy dorośliśmy do tego, aby w 2054 roku stanąć przy jednym stole Naszego Pana? Czy okaże się, że tysiąc lat separacji to za mało?