Podwójna porażka rządu

2013/07/1

Dla Donalda Tuska to musiało być bolesne doświadczenie. Nie dość, że Rosjanie całą winę za katastrofę pod Smoleńskiem zwalili na Polaków, to dodatkowo okazało się, że odmiennie pojmują podstawy prawne, na których odbywało się dotychczasowe śledztwo, i nie ma mowy o odwołaniu się od końcowego raportu Międzypaństwowego Komitetu Lotniczego (MAK). Gdyby chociaż głównym winowajcą okazał sam śp. prezydent albo ktoś z jego otoczenia. A tu winą obarczyli generała Błasika, u którego wykryto po 11 dniach całe 0,6 promila alkoholu i który na nieszczęście znajdował się w jurysdykcji rządu, a nie prezydenta.

 

Fot. Artur Stelmasiak

Reakcja musiała być ostra. I była, bo rzadko się zdarza, aby Putinowi ktoś ośmielił się powiedzieć, że jego stanowisko „jest nie do przyjęcia”. Sam Tusk zorientował się, że przesadził, i już po opublikowaniu raportu najpierw zamilkł na pewien czas – za co został skrytykowany nawet w szeregach własnej partii – a potem stwierdził, że dokument ten jest tylko „niekompletny”. Obawiając się z kolei reakcji w kraju na takie ustępstwo, nakazał dla zrównoważenia opublikować stenogramy rozmów z wieży kontroli lotów na smoleńskim lotnisku. I tym zaszkodził sobie chyba jeszcze bardziej.

Z rozmów tych bowiem wynika, że nie tylko nie może być mowy o żadnych naciskach, ale problematyczna staje się wina samych pilotów, którzy wcale nie zamierzali lądować za wszelką cenę. Wykonali tylko próbne podejście, podczas którego zostali wprowadzeni w błąd przez rosyjskich kontrolerów. Dotychczas ujawnione fakty nie wyjaśniają, dlaczego po decyzji o odstąpieniu od lądowania T- 154 nie wzbił się w powietrze, ale zaczął ścinać okoliczne drzewa. 14 sekund ciszy w kabinie polskiego samolotu to największa zagadka w całej smoleńskiej tragedii.

Tym samym runął mit, który od dnia katastrofy konsekwentnie podtrzymywała „Gazeta Wyborcza”, że przyczyną tragedii były naciski prezydenta i błędy polskich pilotów lekceważących obowiązujące procedury. W świetle ujawnionych stenogramów ciężar odpowiedzialności coraz bardziej przesuwa się w stronę rosyjskiej załogi wieży kontrolnej i polskich organizatorów lotu, a jeśli może być mowa o jakichkolwiek naciskach, to raczej ze strony „Głównej Centrali” i to bynajmniej nie na załogę polskiego samolotu.

W dalszym ciągu za wcześnie na wydawanie definitywnych sądów, ale powoli staje się jasne, że tragedia na Siewiernym nie była skutkiem jakiegoś nagłego, trudnego do przewidzenia zdarzenia, ale konsekwencją nagromadzenia całej masy zaniedbań, niedociągnięć, niefrasobliwości i lekceważenia przepisów przez wiele osób bezpośrednio i pośrednio odpowiadających za bezpieczeństwo tej misji. Nie trzeba chyba dodawać, w czyjej gestii było zapewnienie tego bezpieczeństwa.

Na miejscu wielu komentatorów – także sympatyzujących z prawicą – nie reagowałbym z takim oburzeniem na słowa podejrzeń o zamachu. Granica między sprawstwem bezpośrednim, a nagromadzeniem wielkiej liczby sprzyjających okoliczności jest bardzo cienka. A co do motywu, to w Rosji Putina na porządku dziennym jest mordowanie nieposłusznych dziennikarzy za „przewinienia” daleko mniejsze, aniżeli to, którego się dopuścił prezydent Lech Kaczyński, organizując front w obronie Gruzji.

Trudno nie zadać pytania, dlaczego Rosjanie, zdając sobie sprawę, ,że nie są w stanie ukryć wszystkich okoliczności katastrofy, zdecydowali się ostatecznie na tak kontrowersyjne posunięcie, jak ostateczny kształt raportu MAK-u. Czy Polska jest dla nich tak mało liczącym się partnerem, że nie próbują nawet zachować pozorów przyzwoitości? A może wszystko to jest tylko testem dla przyjaznego nastawienie obecnej polskiej ekipy rządowej? Ciekawe, czy Tusk zdał w Moskwie ten egzamin, bo w Polsce wydaje się, że raczej nie.

Dla polskiego premiera raport MAK-u to podwójna porażka. Z jednej strony musi uznać, że przyjaźń i zaufanie w stosunkach z Rosją Putina to sprawa szalenie trudna, a może nawet niemożliwa. Zwłaszcza w świetle najnowszych doniesień o ostatecznej odmowie przez Sąd Najwyższy FR ujawnienia powodów, dla których zostało umorzone śledztwo katyńskie, oraz szykanowania polskich ciężarówek przez służby graniczne Rosji. Z drugiej zaś – w innym świetle spojrzeć na swoją decyzję sprzed dziewięciu miesięcy o rezygnacji z umiędzynarodowienia śledztwa w sprawie smoleńskiej katastrofy (tylko wtedy była na to szansa) i dosyć irracjonalnym zaufaniu do Rosjan. Do tego nieszczęsny wyjazd w Dolomity akurat w czasie, gdy generał Anodina ogłaszała całemu światu, że katastrofa smoleńska to skutek pijaństwa polskiego generała.

Wszystko to nie sprzyja popularności premiera i jego partii. Nawet zdeklarowani wrogowie PiS-u zaczynają powątpiewać w zdolności przywódcze premiera. W tej chwili jeszcze nie wiadomo, czy wyraźny spadek notowań PO to nowa tendencja, czy tylko chwilowe zachwianie nastrojów. Nie wykluczone jednak, że raport MAK-u odegra taką rolę, jak kiedyś afera Rywina w upadku SLD. Bez względu na to, czy PO sobie tego życzy, czy nie, kwestia smoleńska będzie ważnym elementem tegorocznej kampanii wyborczej.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej