Ksiądz Józef Baka (1707–1780), pochodził z zamożnej rodziny kresowej, był dziedzicem niemałego majątku, jednak już w 16. roku życia wstąpił do zakonu jezuitów. Studiował w Akademii Wileńskiej, a potem przez ponad dwadzieścia lat pracował wśród ludu na Litwie i Białorusi. Wreszcie sprzedał odziedziczone dobra i ufundował misję w Błoniu, nazwaną Missio Bakana.
Zasłynął jako żarliwy kaznodzieja, najczęściej mówiący o „rzeczach ostatecznych”. Jeden z najbardziej oryginalnych twórców epoki, świadomy siły słowa poetyckiego, potrafił – wzorem średniowiecznych mistrzów – doskonale je wykorzystać w swojej pracy duszpasterskiej. To właśnie oraz niebywały humor sprawiło, że współczesny kapłan- poeta, ks. Jan Twardowski, widział w nim swego antenata.
Jak to wszystko pogodzić z niemal zupełną nieobecnością jego dokonań w kanonie polskiej poezji czy sytuacją, że nawet ci, którzy słyszeli o ks. Bace, rzadko sięgają po jego twórczość, zapomnianą i… wyśmianą jednocześnie. To pierwszy, ale nie jedyny paradoks związany z tym poetą, od pewnego czasu – na szczęście – powracającym do naszej literatury po ponad dwu wiekach banicji. Ks. Twardowski nie jest bowiem odosobniony w swoich zainteresowaniach wierszami Józefa Baki. Już wcześniej upominała się o ich autora znakomita poetka, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.
Ks. Józef Baka jest jednym z kilku naszych pisarzy wyjątkowo niesprawiedliwie potraktowanych nie tylko przez wszelkiej maści zoilów (co można byłoby jeszcze jakoś wytłumaczyć), ale i uznanych badaczy literatury, od autora zasłużonej dla wielu pokoleń Historii literatury niepodległej Polski, Ignacego Chrzanowskiego, począwszy.
Zanim przejdę do omówienia wybranych utworów ks. Józefa Baki, przytoczę fragment utworu, Uwaga wieczorna:
Ilustracja z książki „Baka odrodzony…”, Wilno 1855
Dobranoc o Jezu! O miłości moja! Niech w Twych ręku usnę ja lepianka Twoja. Niechaj mi się śni zawsze o Tobie, Niechaj rozmawiam z Tobą dziś sobie. O Jezu me kochanie! (…)
Wszystko o tej modlitwie można powiedzieć, tylko nie to, że jest przykładem „głupich wierszy”. Przeciwnie, należy z pewnością do piękniejszych przykładów gatunku, łącząc w sobie lirykę na wskroś osobistą z tradycją psalmiczną. Jednoznacznie też wskazuje na źródło, z jakiego czerpie autor – poezję mistyczną, u nas reprezentowaną w tamtym czasie głównie przez lirykę hiszpańską, zwłaszcza dzieła św. Jana od Krzyża. Nieustanne określanie Jezusa jako największej miłości człowieka wspólne było całemu nurtowi mistycznemu. „Szczególnie charakterystyczne dla całego tego wielkiego dzieła piśmiennictwa religijnego – pisał prof. Wacław Borowy – jest traktowanie miłości ku Bogu jako najwyższego dobra, wobec którego maleją wszystkie inne, nawet nadzieja zbawienia i obawa kary wiecznej. U większości sławnych mistyków hiszpańskich spotykamy się z tą koncepcją. Rozwija ją np. Alonso de Orozco w głośnym Rachunku sumienia, wywodząc, że skrucha powinna wynikać nie z poczucia hańby grzechu ani z obawy kary doczesnej i grozy piekła, ale z samej miłości dla obrażonego Stwórcy; a Juan de Avila w traktacie ascetycznym Audi filia pisze: ťGdyby nawet nie było piekła, które grozi, ani raju, który zaprasza, ani przykazania, które zobowiązuje, przecież sprawiedliwy i tak by czynił to, co czyni z samej tylko miłości do BogaŤ”.
Miłośnicy poezji przywoływanego już ks. Jana Twardowskiego odnajdą tu tony tak bliskie, refleksje tak znane, jakby dotyczyły autora jedynych w swoim rodzaju wierszymodlitw, powstających właśnie z miłości do Jezusa, w którym – jak zawsze powtarzał – zakochał się jeszcze w dzieciństwie i nigdy się na tej miłości nie zawiódł. Pisząc o swoich przeżyciach, gdy po raz pierwszy przyjął Komunię św., zamknął je w najpiękniejszej bodaj metaforze: „miłość była tak czysta, że karmiła Boga…”.
Niemal każdy wers cytowanego tu wiersza ks. Baki nie tylko przywołuje Jezusa, ale i powtarza zapewnienia o najgłębszej miłości, jaką bohater darzy Syna Bożego. Doprawdy wzruszające jest to określenie: „ja lepianka Twoja”. Człowiek jest Boży od początku, stąd nie ustaje w potwierdzaniu tej przynależności. To zaś decyduje o wszystkim: doczesności i wieczności, każdym dniu i każdej sytuacji. Jakże blisko stąd do przekonania, które nieustannie powtarzał Ojciec Święty Jan Paweł II, że człowieka można zrozumieć jedynie w Bogu. Pragnienie bycia z Bogiem jest u ks. Baki tak wielkie, że człowiek prosi, aby jego serce było „drugim niebem”, bo wówczas Bóg będzie mógł w nim na zawsze mieszkać.
Warto też zwrócić uwagę, że słowa te wypowiadane są „na dobranoc”, na czas odpoczynku. Nawet wówczas człowiek pragnie być ze swoją największą miłością, jak w każdej czynności dnia wypełnionego różnorodną aktywnością. I właśnie o autorze tych strof wypowiadano się nie tylko lekceważąco, ale z wyraźną dezaprobatą! Trudno jednak nie zauważyć, że i w tych „rymach” znajdują się całe fragmenty niezwykle wyraziste, poruszające wyobraźnię, świadczące o niezwykłej inwencji artystycznej autora, jak w wierszu zatytułowanym Uwaga damom:
Świetne damy, świat was w ramy Jeszcze w życiu, w dobrym byciu Wprawuje, szacuje Tak wzięte jak święte. (…)
Odnajdujemy tu atmosferę średniowiecznych dialogów o śmierci, która była ukazywana z całą otwartością, jako „szkarada” (Rozmowa Mistrza Polikarpa…), bez peryfraz i łagodzących metafor, oraz czytelne nawiązania do „tańca śmierci”, podkreślającego jej wszechobecność i nieuniknioność.
Dzięki temu jednak poeta, obserwując świat, który jawił mu się jako „bied, plag, płaczów (…) skrzynia”, nie ulegał rozpaczy, przeciwnie, pisał:
Ej, do nieba nam potrzeba! Tam pokoje, słodkie zdroje, Obłoki w potoki Obfite, zakryte.
Być może właśnie otwartość, z jaką ks. Józef Baka pisał o śmierci, sprawiła, że w następnych epokach odrzucono jego poezję. Człowiek coraz bardziej dążył do zapewnienia sobie szczęścia na ziemi. Najbardziej „przeszkadzały” w tym… choroby, starość i śmierć. Starano się więc jak najskuteczniej je omijać.
Zupełnie inaczej było w czasach baroku, gdy powstawały bractwa Dobrej Śmierci, rozpamiętujące tę najważniejszą z rzeczy ostatecznych, przygotowujące człowieka do niej. Całe życie było takim właśnie przygotowaniem, a dzięki rytmowi roku liturgicznego, zamkniętego w dorocznym kręgu, człowiek wraz z upływem kolejnych lat pogłębiał swoją świadomość i dojrzewał duchowo do spotkania z Panem.
Dziś rano w dzień popielcowy Na włosy siwej mej głowy Gdy kapłan sypał popioły Martwemu prawie na poły, Rzekł nie słowa lecz pioruny Przypominając do truny: „Pomni człecze, że twe plemię Z ziemi wzięte pójdzie w ziemię. Umrzesz i już się nie wrócisz, Proch jesteś i w proch się obrócisz”. (…)
Oto człowiek doświadcza dorocznego obrzędu posypania głowy popiołem na rozpoczęcie Wielkiego Postu. Nie jest już młodzieńcem, chyli przed kapłanem siwą głowę. I zapewne dlatego jest bardziej świadomy śmierci, która może być już w pobliżu. Wywołuje to w nim zrozumiały lęk – jest martwy „prawie na poły”, gdy kapłan powtarza, „przypominając do truny”. W tej parafrazie znanych słów zwraca uwagę zdanie o niebywałej sile: „Umrzesz i już się nie wrócisz…”. Ta właśnie nieodwracalność towarzysząca śmierci jest przyczyną lęku, skłania też do refleksji nad życiem.
Mimo owych siwych włosów człowiek nie potrafi uwolnić się od myśli, że przecież dopiero niedawno przyszedł na świat, pamięta doskonale czasy, gdy był dzieckiem, nie mówiąc już o młodości czy najlepszych latach „w samym życia kwiecie”. Wszystko to jakby było „wczora”, może minęło najwyżej dwadzieścia lat, gdy w rzeczywistości – sześćdziesiąt! Następujący po owej refleksji fragment powtarza w zasadzie wypowiedziane już myśli, ale w jakże przyspieszonym rytmie!
Nie marnuje czasu, jaki mu pozostał. Stwierdziwszy, że „Jak tylko świat był stworzony,/ Tym smutkiem człek jest gryziony”, odwołuje się do poznanych myślicieli, którzy próbowali przeniknąć tajemnicę życia i śmierci, wymyślić jakąś radę, „By pamięć na śmierć tak była,/ Iżby człeka nie trapiła?”. Gdy zaś nie znajduje w ich dziełach pocieszenia, sam szuka „folgi”, ale słowa „Tam […], gdzie [jej] nie ma”, mówią wszystko.
I wówczas, gdy zawiodły wszelkie ludzkie nadzieje, zwraca się do Boga. Ale w jaki sposób! Powraca do modlitwy, jakiej nauczyła go matka:
(…) Gdym był jeszcze w dziecka stanie: Wierzę w ciała zmartwychwstanie! Tą myślą byłem wzmocniony Nad Seneki, Cycerony! (…)
Raz jeszcze potwierdziły się słowa zapisane w Ewangelii, tak pięknie sparafrazowane przez Adama Mickiewicza: „Pan maluczkim objawia, czego wielkim odmawia”.
Śmierć, pokonana na Golgocie, nie ma dawnej siły, musi ustąpić. Dlatego, chociaż spotkanie z nią pozostaje nieuchronne, wyznawca Chrystusa może powiedzieć z prawdziwą prostotą: „Ani się z tego już smucę,/ Że wkrótce w proch się obrócę”.
Waldemar Smaszcz
Artykuł ukazał się w numerze 02/2008.