Waldemar Smaszcz |
Zygmunt Krasiński, najmłodszy z trójcy naszych wieszczów, którego dwustulecie urodzin będziemy obchodzić w 2012 r., był bodaj najgłębszy w swoich sądach o uprawianej sztuce słowa. On, któremu – jak sam napisał – „Bóg […] odmówił tej anielskiej miary,/ Bez której ludziom nie zda się poeta…”, o poezji wiedział wszystko.
Krasiński nigdy nie ukrywał, ile w tej materii zawdzięczał Mickiewiczowi („my z niego wszyscy…”), którego rozumiał jak mało kto ze współczesnych. Od pierwszego spotkania w Szwajcarii pozostawał pod urokiem twórcy naszego romantyzmu; w liście do ojca pisał:
„Rozległej on jest nauki, umie po polsku, po francusku, po włosku, po niemiecku, po angielsku, po łacinie i po grecku. Doskonale zna politykę europejską, historię, filozofię, matematykę, chemię i fizykę. W literaturze nikt może w Polsce tyle nie ma znajomości. Słysząc go mówiącym, zdaje się, że każdą książkę czytał. Sądy ma bardzo rozsądne, poważne o rzeczach. […] Zawsze spokojny, cichy, ale znać we wzroku, że rzucona iskra zapali śpiący płomień w piersiach. Wydał mi się być ideałem człowieka i uczonego. […]
Rozmowy z nim miane oświeciły mnie w wielu względach co do literatury i filozofii. […] Jest to człowiek najoświeceńszy, którego dotąd widziałem, człowiek zupełnie w równi z europejską cywilizacją, umiejący dziwnie dobrze godzić realność suchą życia z pomysłami poezji i filozofii idealnej […].
Zupełnie mi wyperswadował, że szumność jest głupstwem tak w działaniu, jak w mowach, jak w pisaniu, że prawda i prawda tylko może być piękną i ponętną w naszym wieku, że wszystkie ozdóbki, kwiaty stylu są niczym, kiedy myśli nie ma” [podkreśl. – W.S.].
Poeta o europejskich horyzontach
Krasiński był znakomicie przygotowany do rozmów z Mickiewiczem. Należał do najbardziej przenikliwych umysłów epoki, o na wskroś europejskich horyzontach. Oczytany w literaturze, interesujący się filozofią, historią i polityką, nie zamykał się jedynie w kręgu spraw polskich, chociaż wielokrotnie powtarzał, że „nie na wyrazach kończył miłość Polski”. Nie rozstawał się z dziełami ulubionego poety, czego ślady odnajdujemy w listach. W jednym z nich napisał: „Przeczytawszy kilka wierszy Mickiewicza, położyłem się spać…”; w innym miejscu cytował „autora Sonetów”, w jeszcze innym pytał Gaszyńskiego, czy chce, aby mu „Mickiewicza posłał”.
Obcując z lirycznym arcydziełem, jakim są Sonety krymskie, nie mógł przeoczyć tego najważniejszego, jeśli idzie o istotę poezji, Droga nad przepaścią w Czufut-Kale:
Mirzo, a ja spojrzałem! Przez świata szczeliny
Tam widziałem – com widział, opowiem – po śmierci,
Bo w żyjących języku nie ma na to głosu.
Wyrażał niewyrażalne
Znakomicie uchwycił tu autor sytuację człowieka, który sięgnął poza zasłonę rzeczywistości i ujrzał świat przekraczający możliwości językowego wyrazu. Zarazem jednak, mając przeczucie wieczności i blasku otaczającego Stwórcę, nie ustawał w wysiłkach, by sięgnąć nieznanego, odkryć iście boską tajemnicę łączenia słów w wielkie metafory, poruszające obrazy, przybliżające trudne prawdy przypowieści. Był przekonany, że jedynie język poetycki jest w stanie wyrazić niewyrażalne. Mickiewicz osiągnął to z pewnością w lirykach lozańskich, swoim niemal ostatnim słowie poety, choć i wówczas nie dla każdej wizji potrafił znaleźć kształt artystyczny, by przytoczyć niewielki, ale jakże tajemniczy fragment z tego okresu:
Uciec z duszą na liście i jak motyl szukać
Tam domku i gniazdeczka –
Zawiesił pióro, gdyż zapewne nie znalazł – powtórzmy . – „w żyjących języku […] na to głosu”. Krasiński – jestem przekonany – wprawdzie nie byłby w stanie dopełnić poetycko tego liryku („Bóg mu – przypomnijmy – domówił tej anielskiej miary…”), ale z całą pewnością mógłby rozwinąć zawartą w nim wizję w języku dyskursywnym.
Poezja i transcendencja
To prawdziwy dramat zwłaszcza poety epoki romantyzmu, który „dniem i nocą słyszał serce swoje”, mając świadomość, że nie jest w stanie wypowiedzieć ich w owym języku jedynym w swoim rodzaju. Warto wszakże zwrócić uwagę na rozumienie serca przez Krasińskiego, bliskie biblijnemu, które w tej księdze ksiąg nie oznacza bynajmniej siedliska uczuć, lecz miejsce spotkania Boga z człowiekiem. W liście do Konstantego Gaszyńskiego wyznał: „Nauczyłem się daleko częściej o niebie myśleć niż o ziemi”. Niemal od początku jego myślenie o poezji sięgało transcendencji:
„Nad religię naszą – pisał do przyjaciela młodości – nic wznioślejszego i poetyczniejszego. […] ta myśl Cię połączy z światem – nie z owym znikomym, małym, który przesuwa się przed oczyma naszymi i w każdej chwili może spod nóg naszych się usunąć, ale z owym wielkim, jedynym, obejmującym cały porządek stworzenia, duchów, ludzi i Stwórcę samego, a wtedy uczujesz, że ku nieśmiertelności dążysz…”.
Wiele jego wypowiedzi na temat poezji zdumiewa swoją odkrywczością i ponadczasowością. Odpowiadając Gaszyńskiemu na jego uwagi dotyczące miejsca poezji we współczesnym świecie, wyraził zdecydowany sprzeciw wobec upraszczania i zawężania tej kwestii. Powstał wówczas mały traktat, z całą pewnością zasługujący na to, by wydobyć go z wielotomowej korespondencji autora Nie-Boskiej komedii:
„A co się tyczy poezji i tu wbrew Ci zaprzeczę Twojego zdania. Co Ty mnie chcesz stosować poezją do ducha czasu. Alboż poezja jest nałożnicą marnych okoliczności? Literatura romansu, dzisiejsza francuska literatura, oto mi nałożnica za pieniądze, oto mi małpiarstwo niezrozumianego Byrona, bo Ci mówię, że oni go nie rozumieją, servile imitatorum pecus. Ale poezja tyczy się rodu człowieczego całego, a nie jednego kraju, jednego łachmana czasu i przestrzeni. Ona wieczność i nieskończoność garnie pod skrzydła swoje i dlatego właśnie była zawsze i być musi religijną, to jest mówić o zagadce wielkiej, którą Bóg zadał ludzkości: o przeczuciach innego życia, o wspomnieniach tego, co poprzedziło nasze przybycie na ziemię, o nadziejach i bojaźniach, o tym wszystkim, co się zowie uczuciem istoty żyjącej w granicach, a przeznaczonej kiedyś do życia bez granic. Inszym słowem, zowie się to wszystko religijnością – a to, co Ty przeznaczasz poezji, zowie się po ludzku: polityką, filozofią, prawodawstwem itd., ale nigdy nie poezją! Zapewne, że poezja zmienia formy swoje podług czasów i okoliczności, ale jej wszystko jedno czy z piramid Egiptu, czy z świątyń Grecji, czy z katedr niemieckich wyciskać tajemnicę stworzenia, upadku, śmierci i dalszego życia; a że religia chrześcijańska jest ostatnią, dopełnieniem wszystkich innych, poezja chrześcijańską być nie przestanie.
Poeci a poezja to dwie rzeczy często bardzo różne. Poeta to śpiewak śpiewający sobie i kołu swojemu; poezja to pieśń odwieczna ludzkości! Dlatego poeta może być chemikiem, adwokatem, ale poezja nie może być ani chemią, ani polityką etc. Nie lękaj się o nią; ona potrafi żyć wśród statków parowych i machin do młócenia, wśród morderstw i zawiłych rachub. Ona ludziom zostawi wszystkie dżdże ich burzy, a sobie weźmie błyskawice – i z chmury na chmurę, z odmian w odmiany, ze zwalisk na zwaliska przelatując będzie mówiła o Bogu, o potępieniu wiecznym i wybranych – kiedy pod spodem toczyć się będą walki o budżet, o wolność lub ucisk, o kolonie lub interwencją.
Potem uważaj, że historia, jak tylko weźmiesz dość znaczną jej przestrzeń, poetyczną się staje: to jest, że budżet, interwencja, handel etc. nikną a zostaje się tylko ich synteza, to jest główny postęp rodu ludzkiego w tym czasie ku Bogu, rozwinięcie jego władzy przeczuciowej, jego nadziei w nieśmiertelność; i dlatego w końcu historia jest najdoskonalszym, najrytmiczniejszym poematem”.
Zygmunt Krasiński: Nad religię naszą nic wznioślejszego i poetyczniejszego
Prawie każde przytoczone zdanie zasługuje nie tylko na zapamiętanie, ale i pogłębioną refleksję. Uderza zwłaszcza niebywała przestrzeń poezji zarysowana przez autora: od egipskich piramid poprzez greckie świątynie po katedry gotyckie! Możemy tu mówić o daleko wybiegającym w przyszłość rozumieniu religijności, nieograniczającym się – mimo określenia chrześcijaństwa jako religii „będącej dopełnieniem wszystkich innych” – do jednego wyznania. Najbliższe tak rozumianej religijności byłoby chyba określenie „poezja metafizyczna” przekraczająca próg transcendencji. Zygmunt Krasiński – jeśli sięgnąć do terminologii matematycznej – wskazał na „wspólny mianownik” poezji wszystkich epok i narodów. Człowieka, który pojawił się na ziemi z zamysłu Stwórcy i do Niego odchodzi, nie można zamknąć w doczesności.
Przywiązanie do rzeczywistości
Jakże charakterystyczne są przy tym żarliwe zapewnienia o przywiązaniu do rzeczywistości. Poeta powtarzał, że „by dobrze pisać, trzeba żyć wprzódy. […] Materia nie jest tak podłą rzeczą, jak sądziłem dotąd, my przez wieczność całą będziemy w materialnych ciałach. Nie ma ducha bez materii, tak jak nie ma myśli bez słowa, jak nie ma ciała bez formy. Są rozkosze i jest poezja materialna. Tę należy harmonijnie pomieszać z poezją ducha, a wtedy stanie na nogi człowiek upoetyzowany, wtedy każdy go pozna i pokłon mu odda”.
Nietrudno zauważyć, jak blisko jesteśmy w tym miejscu myśli Norwida! Właśnie twórczość Krasińskiego należy uznać za wielkie spoiwo naszej poezji XIX stulecia między Mickiewiczem a Norwidem, który wcale nie jest tak odległy od swoich wielkich poprzedników, jak to się powszechnie sądzi. Zwróćmy uwagę, jak często ów zadeklarowany samotnik – na różne sposoby – wciąż się do nich odwoływał. Nie ma bowiem literatury bez ciągłości tradycji, tak jak nie ma myśli bez sensownego układu słów, a tych bez właściwego zestawienia liter. Zawsze wtedy, gdy o tym zapominano lub ostentacyjnie zrywano z tradycją (choćby przykład dwudziestowiecznych awangard artystycznych), wkraczano na drogę donikąd. Warto o tym pamiętać w przededniu dwusetnej rocznicy urodzin Zygmunta Krasińskiego, coraz bardziej spychanego w zapomnienie genialnego pisarza i myśliciela, bez którego jakakolwiek synteza naszej literatury byłaby po prostu kaleka.