Aleksandra Kozieł |
Zbigniew Herbert uważał, że ojczyzna jest sprawą wyboru. Jego rodzina pochodziła z Anglii. Pradziadek, uczący języka angielskiego, w ogóle nie mówił po polsku. Brat dziadka był generałem austriackim, który przeszedł do polskiej armii. A sam poeta, podczas II wojny światowej uczęszczał na tajne komplety i do tajnej szkoły podchorążych. Zdał maturę w 1943 roku. Następnie studiował m.in. polonistykę na konspiracyjnym Uniwersytecie im. Jana Kazimierza.
Dzieciństwo we Lwowie wywarło duży wpływ na jego życie. Lwów jako miasto wielonarodowościowe wśród swoich mieszkańców, oprócz Polaków, miało: Austriaków, Ukraińców, Ormian, Żydów, Bułgarów, Włochów i Greków. Rozmaitość narodowości, życie w duchu tolerancji otworzyły niepowtarzalne bogactwo, za którym Herbert później tęsknił.
Był pewny, że mniejszości intelektualne czy rasowe są absolutnie potrzebne w państwie. Szczerze go martwiło, jak się wyraził: „czysty naród, czysty etnicznie, czysty idiota”.
Herbert podkreślał swój bardzo aktywny stosunek do tradycji – tej europejskiej, ale również, a może przede wszystkim, do polskiej. Zaznaczał konieczność uznania tego, że „jesteśmy ogniwem w wielkim łańcuchu pokoleń”. Taka pozycja nas zobowiązuje do troski o przeszłość. Pytany o chęć ucieczki przed teraźniejszością w odmęty przeszłości, stanowczo się temu sprzeciwiał, mówiąc, że bez naszego aktywnego wkładu w kraj, kulturę, one zmarnieją i umrą. „Każde pokolenie pod groźbą zawiśnięcia w próżni musi zdobyć się na dialog z przeszłością, na wyszukanie związków i pokrewieństw z tym, co było. Jest błędem sądzić, że wszystko, co było, jest martwe i bezużyteczne”.
Przez całe życie utrzymywał, że ojczyzna jest sprawą wyboru, ale jednocześnie podkreślał, że ojczyznę ma się tylko jedną. Należał do narodu polskiego i nie chciał należeć do innego. Do Polski zawsze chętnie wracał. Często skracał swoje wyjazdy zagraniczne, choćby w 1980 roku, tylko dlatego, że nie wytrzymywał braku informacji o tym, co się działo w Polsce. Mawiał, że sprawy polskie były dla niego najważniejsze. Zawsze uważał się za patriotę, choć definiował to pojęcie negatywnie. Nie wiedział do końca, jaka ma być Polska. Jednak każde głupstwo, każda zbrodnia, która się działa w Polsce, każda niesprawiedliwość doprowadzały go do gniewu. Dodawał, że jeśli to samo dzieje się w innym kraju, był oburzony, ale nie miał zaciśniętych pięści czy też łez w oczach.
Herbert urodził się w II Rzeczypospolitej, zatem wszelkie wzorce – nie tylko honoru, były dla niego czymś oczywistym, czego nie wyzbył się do końca życia. W jego odczuciu narodu polskiego nie kocha się miłością żałobną, lecz takim, jakim on jest, dlatego że Polacy udowodnili, iż bez istnienia państwa polskiego można być nadal narodem, utrzymać ideały, wartości, za które każdy gotów był ponieść śmierć.
Przytoczmy jedną z wypowiedzi samego poety: „Nie można zrezygnować z tego, że ten naród jest inny od innych narodów, że ma prawo do istnienia, własnej suwerenności, własnego języka, tradycji i kultury. One trwają tysiąc lat. Może niedługo w porównaniu z innymi kulturami, ale przynajmniej dla mnie zasługują na szacunek i miłość”.
Czy częste jego wyjazdy z kraju można nazwać emigracją? Sam poeta powtarzał wielokrotnie, że „psychicznie nigdy z Polski nie wyjechał”. Nie chciał być emigrantem. Nie chciał być do końca życia bezdomnym. Uważał, że emigrant jest pozbawiony swojego domu – ojczyzny – i nigdy, w żadnym innym miejscu, choćby warunki materialne były o wiele lepsze od tych w rodzimym kraju – nie będzie odczuwał „bycia u siebie”.
Dlaczego zatem wyjeżdżał, skoro tutaj była jego ojczyzna? Uważał, że Polska należy do obszaru kultury śródziemnomorskiej i chciał jak najlepiej się zapoznać z historią i kulturą przodków naszych ojców. Pragnął nieustannie pogłębiać wiedzę, studiować, podtrzymywał to, co dała Polsce tradycja judeo-grecko-rzymska.
Herbert miał ogromny szacunek do wiary chrześcijańskiej rozumianej nie jako religia pełna ufności i pogody, lecz dramat nadający godność ludzkości. Wrażliwość religijną zawdzięczał babci – kobiecie doskonałej w wierze, potrafiącej całkowicie zaufać Bogu, szczęśliwej w zmaganiach z trudnościami. Jednocześnie nie ukrywał swoich wątpliwości związanych z samym pojęciem wiary. W rozmowie z ks. Januszem Pasierbem mówił o rzadkim uczęszczaniu do kościoła. Jeżeli już się modlił, najchętniej czynił to w lesie, gdzie jest cisza, spokój i nie ma tłoku. Nie chodził również do spowiedzi, gdyż nie chciał łatwego przebaczenia. Twierdził, że nie ma zdolności przyjmowania problemów i akceptacji trudności – tego, co miała jego babcia.
Dwanaście lat po śmierci Zbigniewa Herberta jego słowa o Polsce, rozumieniu sensu bycia Polakiem, nadziei wobec przyszłości naszego państwa nadal żyją i oby żyły jak najdłużej.