Adam Wątróbski |
Wielu Polaków nie widzi dziś możliwości budowania przyszłości bez Kościoła
Wiek XX można określić jako czas licznych paradoksów. Z jednej strony przez świat przetoczyła się nawałnica dziejowego zniszczenia, z drugiej wypracowano rozmaite strategie naprawcze wypływające z troski o człowieka.
Strategia nazistów
Nie ulega wątpliwości, że II wojna światowa i następujący po niej okres reżimu sowieckiego odcisnęły niezatarte piętno na Polsce i Polakach. Jednym z kluczowych elementów nazistowskiej strategii, mającej na celu zniszczenie narodu polskiego, była eksterminacja jego elity intelektualnej, w tym także duchowieństwa. Realizacja tego zamierzenia miała odciąć społeczeństwo od żywotnej podpory, jaką stanowią kultura i życie duchowe, a następnie wytworzenie klasy nieświadomych, bezideowych niewolników pracujących dla III Rzeszy. Naziści znakomicie zdawali sobie sprawę ze związku, jaki łączy naród polski i Kościół, dlatego konsekwentnie wprowadzali plan zniszczenia, likwidując blisko 30 proc. duchownych na terenie całego kraju. Niektórzy z zamordowanych weszli do grupy 108 męczenników II wojny światowej beatyfikowanych przez Jana Pawła II w 1999 r. W czasie okupacji niemieccy naziści pozamykali także ok. 1300 kościołów i kaplic, liczne przekształcili na magazyny, inne zdewastowali. Naziści usunęli także wiele z tradycyjnie ustawianych w Polsce krzyży przydrożnych. Problem z dokładnym, precyzyjnym określeniem zbrodni wynika między innymi z faktu, że nieprzychylność władzy powojennej utrudniała przeprowadzenie badań historycznych. Dlatego nadal istnieją rozbieżności w opiniach historyków.
Władza-Kościół
Czas następującego po wojnie reżimu postawił Kościół w innej sytuacji. Co prawda prześladowania nie miały już tak drastycznego charakteru, lecz były one równie systematyczne. Władza stosowała środki prawne, administracyjne, represyjne i propagandowe, aby utrudnić rozwój życia religijnego w Polsce. Konflikt w relacjach państwo– Kościół w pierwszych latach powojennych uległ zaostrzeniu. W kwietniu 1950 r. doszło do podpisania porozumienia z władzami, na mocy którego duchowieństwo zobowiązało się do poszanowania prawa państwowego, nieutrudniania kolektywizacji rolnictwa oraz „potępienia działalności podziemia”. Episkopat w porozumieniu ze Stolicą Apostolską miał również uregulować sprawę diecezji na obszarze wcielonym do Polski w 1945 r. Strona rządowa zobowiązała się w zamian do poszanowania władzy papieskiej w Kościele polskim w zakresie moralności i wiary, zapewniała swobodę praktyk religijnych oraz opiekę kapelanów szpitalnych i więziennych. Ponadto gwarantowała swobodę działalności wydawnictw katolickich, zezwalała na prowadzenie szkół i seminariów. Kolejne lata pokazały jednak, że władza oparta na kłamliwej ideologii społecznej, wyrosłej na błędzie antropologicznym i nienawiści do Boga i Kościoła, traktowała porozumienie jednostronnie. Owszem, Kościół miał się podporządkować nałożonym na niego ograniczeniom, ale władza nie była równie konsekwentna w wywiązywaniu się ze swoich obietnic. Promowała kulturę świecką, poprzez zakładanie organizacji młodzieżowych: ZMP, ZMS, ZMSP, mających stanowić alternatywę dla katolickiego wychowania młodzieży. Wielokrotnie zdarzało się, że organizowała spotkania, wyjazdy i inne atrakcje dla młodego pokolenia w taki sposób, aby zakłócić praktyki religijne. Represje dotknęły duchowieństwo, czego dobitnym przykładem są losy zamordowanego ks. Popiełuszki i bezprawnie więzionego Prymasa Tysiąclecia.
Walka władzy z Kościołem przed 1989 r. miała charakter otwarty. Zdecydowanie łatwiej niż dziś można było określić, kto i do którego obozu należy. Owszem, zdarzały się wyjątki od tej reguły, lecz jak pokazują badania ks. Isakowicza-Zalewskiego, znakomita większość duchownych pozostała wierna Kościołowi i Chrystusowi.
Kraj wolności
Po upadku komunizmu ideologia nie tyle zniknęła, co uległo znacznym przeobrażeniom. Program realizowany przez prosowiecki reżim, przypominający w zarysie literacką wizję Orwella, zaczął gwałtownie ewoluować w kierunku tendencji zarysowanych w antyutopii Huxleya. Jeszcze nie tak dawno mówiło się o tak zwanym „zamordyzmie”. Etymologia tego niezbyt eleganckiego terminu, określającego realia społeczne jest bardzo prosta – władza usiłowała trzymać społeczeństwo „za mordę”, które w mniejszym lub większym stopniu posłusznie dawało się prowadzić.
Od czasu do czasu wybuchały kolejne fale niezadowolenia (czerwiec 1956, marzec 1968, czerwiec 1976, sierpień 1980, stan wojenny i wreszcie rok 1989), które doprowadziły do zmiany. Niemałą rolę odegrał tutaj Kościół stojący po stronie walczących o wolną Polskę. Dziś żyjemy w kraju, w którym część społeczeństwa połknęła ostry haczyk, na który nabita została umiejętnie propaganda nowoczesnej, nieskrępowanej wolności. Środowiska feministyczne, genderowe, propagują (anty)kulturę gejowską, dążą do wytworzenia społecznej akceptacji dla aborcji i eutanazji, domagają się legalizacji narkotyków. Co prawda, prawa moralne wpisane w ludzką naturę są niezmienne i wciąż aktualne są słowa św. Pawła skierowane do Rzymian „zapłatą za grzech jest śmierć” (Rz 6,23), lecz zanim „złe drzewo wyda złe owoce”, musi upłynąć trochę czasu.
Milenijny ołtarz w kaplicy kościoła św. Kazimierza w Pruszkowie symbolizuje związek dziejów Narodu i Kościoła
Fot. Dominik Różański
Oficjalny, główno-nurtowy przekaz medialny jest jasny: żyjemy w kraju uczącym się tolerancji, postępu i integracji z Unią Europejską, przechodzącą chwilowe trudności, które dzięki dalszemu zacieśnieniu więzi między narodami zostaną skutecznie przezwyciężone. Jeśli więc jest tak dobrze, to dlaczego podziały społeczne wynikające z różnic światopoglądowych są tak wyraźne?
Trzeba tu wyjaśnić kilka spraw. Wraz ze zmianą narzędzi służących do urabiania społeczeństwa zamieniły się, a raczej uległy zatarciu linie podziału społecznego. W bardzo dużym uproszeniu z jednej strony mamy środowiska lekceważące sprawę Polski i wrogo nastawione do Kościoła,* z drugiej Polaków- katolików. Przy bliższym spojrzeniu jednak widać, że pod względem postaw społecznych nasze społeczeństwo jest bardzo wewnętrznie niejednorodne i można w nim zaobserwować szerokie spektrum postaw. Niektórzy katolicy głosowali przecież na PO, w zlaicyzowanych środowiskach znajdą się zwolennicy liberalizmu gospodarczego, a nawet ludzie o odchyleniu nacjonalistycznym. Oprócz tego wyrosła nam liga, jak to kiedyś określił Rafał Ziemkiewicz, „trampkarzy Palikota”, których trudno jednoznacznie zakwalifikować choćby z tego względu, że ich lider sam do końca nie wie, jakie ma poglądy. Polski pluralizm społeczno-światopoglądowy jest więc daleko posunięty, czego dobrą ilustracją jest obszerny filmowy reportaż Ewy Stankiewicz „Krzyż” pokazujący wydarzenia mające miejsce po 10 kwietnia na warszawskim Krakowskim Przedmieściu: (http://www.youtube. com/watch?v=AyX-5qXx_r8)
Walka o ducha Polaków
Nie sposób przewidzieć w szczegółach, w jakim kierunku poprowadzi nas w tej sytuacji Duch Święty, przecież wyroki Boskie są niezbadane. Jednak w opozycji do laicyzującego się społeczeństwa widać bardzo wyraźnie oddolne akcje organizowane przez lokalne społeczności ludzi związanych z Kościołem. Katolickie stowarzyszenia niepełnosprawnych, fundacja dla młodzieży, bale charytatywne, akcje dożywiania biednych dzieci, organizowanie kolonii, marsze w obronie wolności mediów to nieliczne przykłady inicjatyw podejmowanych z trudem przez ludzi chcących godnie żyć i wychowywać dzieci.
Mimo medialnej nagonki na Kościół, układów utrudniających katolikom dostęp do szanujących chrześcijańskie wartości mediów, niekończącego się sporu o finanse kościelne, wciąż można znaleźć liczne ślady działania ludzi kierowanych duchem miłości i troski o wspólne dobro.
Ewangelista mówi bardzo wyraźnie: „Królestwo Boże podobne jest do zakwasu, który pewna kobieta wzięła i wymieszała z trzema miarami mąki, a wszystko się zakwasiło” (Mt 13,33). Odnosząc te słowa do naszej rzeczywistości społecznej, można zapytać, czy owego zakwasu wystarczy, aby przemienić polskie społeczeństwo?
Co prawda o mesjańskim zakwaszeniu całej Europy jakoś ostatnio nie słychać, jednak walka o ducha Polaków mimo kruszącego się optymizmu jeszcze trwa. Historia Kościoła od czasów pierwszych męczenników jasno dowodzi, że ucisk prowadzi do odrodzenia ducha. Wielokrotnie przerabialiśmy tę lekcję w XX w. Możemy martwić się Palikotem, ale przecież nie jest tak straszny jak Stalin, możemy zżymać się na bojówki lewackie, ale przecież nikt nam dziś nie strzela w tył głowy.
Dziś wróg Kościoła zdaje się o wiele sprytniej zakamuflowany; nie walczy otwarcie, nie atakuje frontalnie. Nakłada jarzmo na raty, a to każąc dłużej pracować, a to zamykając usta niewygodnym dziennikarzom, czy wprowadzając: „narodowy program eutanazji” sprowadzający się do rezygnacji z refundowania leków, co podobno podyktowane jest koniecznością zaciskania kryzysowego pasa.
Z XX w. nie minęły paradoksy społeczne. O ile, tak jak w poprzedniej epoce, wielu Polaków nie widzi dziś możliwości budowania przyszłości bez Kościoła, to (jeśli oficjalne media nie kłamią) mamy dziś powszechną zgodę na to, że Episkopat nie powinien mieszać się do polityki. Taka opinia jest udziałem nie tylko osób reprezentujących obóz antykatolicki, lecz także wielu osób żywo związanych z Kościołem. Nie słychać dziś głosów domagających się od hierarchii jasnego stanowiska w sprawach politycznych. Postawiony przed leninowskim pytaniem „Co czynić?” Grzegorz Braun na jednym ze spotkań towarzyszących projekcji filmu „Towarzysz generał idzie na wojnę” odpowiedział, posługując się Tolkienowską metaforą, „Budować drużyny pierścienia”. Jeśli ta sugestia jest słuszna, a podejmowane przez Polaków inicjatywy wskazują na to, że tak, to odnowy polskiego ducha możemy spodziewać się w ruchach oddolnych.