Polska – Atlantyda wartości?

2013/07/1
Piotr Hołyś

Patrząc na wydarzenia ostatnich kilku lat, zwłaszcza miesięcy (od Okrągłego Stołu, poprzez „sprawę krzyża”, aż po dopalacze), rodzi się pytanie, czy Polska nie stała się czymś na wzór mitologicznej Atlantydy – z „wierzchu” traktowana jako samotna wyspa na oceanie obłudy, kultu ciała, pieniądza, pełna gościnności, dobroduszności, a w rzeczywistości jednak pochłonięta przez owy ocean?

 

Atlantyda miała być krainą szczęścia. Otoczona górami zasłaniającymi od mroźnych wiatrów stanowiła według Platona (dialogi Timaios, Kritias) oazę harmonii, spokoju i prawa, gdzie mieszkającym tam ludziom żyło się dostatnio pod panowaniem sprawiedliwego króla. Z owej „krainy miodem i mlekiem płynącej” nic jednak nie zostało. Atlantydę zatopiły morskie fale i ostatecznie dziś funkcjonuje w sferze legend. Jest miejscem, którego w zasadzie nie ma (albo inaczej jest utopią, od greckiego u-topos – „nie miejsce”).

Dzisiejsza Polska zaczyna przypominać tę mityczną krainę. Z jednej strony Polska dąży do nowoczesnej, rozwiniętej pod każdym względem Europy, nawiązując ciągle do romantycznego etosu patrioty, dobrego katolika, ceniącego takie wartości jak rodzina, wspólnota lokalna, kościół, naród, ojczyzna, życie ludzkie, a z drugiej wskazuje na dostosowanie się do ideału indywidualizmu, pogoni za wartościami materialistycznymi, niejednokrotnie krótkotrwałymi. W takim wypadku daje się zauważyć, że wcześniej wspomniane trwałe w kulturze polskiej wartości istnieją na uboczu, będąc tylko już jednymi z kilku „do wyboru”, w skrajnych przypadkach zaś są wartościami ze społeczeństwa usuwanymi, spychanymi na margines jako wiążące się z zacofaniem, ciemnotą, zaściankowością, nieadekwatnością do zmieniających się warunków życia społecznego, gospodarczego, rozwoju technologii informatycznej.

Dobrzy i źli Polacy

Casus Polski – europejskiego państwa „środka” – jest jednak tym trudniejszy do „ogarnięcia”, iż ścierający się powszechny w świadomości potocznej obraz „dobrego Polaka” istnieje jakby „na równi” z obrazem „tego złego”, a poza tym tego, co mogłoby łagodzić, a więc „złotego środka”, zdaje się brakować. Owa dwubiegunowość, określana także ostatnio w dość kolokwialny sposób jako Polska A i Polska B, mogłaby być oczywiście do zaakceptowania, gdyby nie fakt, że oba bieguny bardzo często występują jednocześnie. Naukowcy zajmujący się logiką taką sytuację mogą nazwać sprzecznością, a więc „złem koniecznym”. Sprzeczność wyraża się chociażby w zdaniu mówiącym, że „coś jest długopisem i nie jest długopisem”. Ten przykład jest kuriozalny, jednak w przypadku polskiego rozumienia wartości jak najbardziej realny. Czy można być dobrym Polakiem i złym Polakiem jednocześnie? Definiując „dobro” i „zło”, „dobrego Polaka” i „złego Polaka”, wydaje się, że nie. Czy można być jednak katolikiem i nie wierzyć chociażby w diabła? Czy można szanować życie i dopuszczać możliwość jego usuwania (aborcja, eutanazja, morderstwo)? Niestety wydaje się, że można…

Smutną odpowiedź na te pytania potwierdzają badania naukowe sporządzone przed socjologów często wywodzących się ze środowiska kościelnego bądź bezpośrednio powiązanych z działalnością duszpasterską. Potwierdzają je także badania przeprowadzone przez duże ośrodki naukowe, na przykład CBOS. Część z nich (jak choćby wielkie badanie European Values Study, przeprowadzane w szesnastu krajach Europy) pokazuje, iż na tle innych państw Polska razem chociażby z Maltą, Węgrami czy krajami nadbałtyckimi (Litwa, Łotwa, Estonia), występuje w roli obrońcy trwałych wartości, jednoznacznych kryteriów oddzielających dobro od zła czy niskim stopniem przyzwolenia na naruszanie norm moralności osobistej (sprawy prywatne, związane z prokreacją, seksualnością), społecznej (współżycie społeczne – używanie „miękkich” narkotyków, jazda po pijanemu, śmiecenie itp.) oraz obywatelskiej (dotykającej szerszej aniżeli lokalna społeczności i jej obowiązków – płacenie podatków). Gorzej sytuacja przedstawia się w badaniach ogólnopolskich pochodzących z ostatnich kilku lat (wcześniejsze badania EVS przeprowadzane zostały w 1980, 1990, 2000 roku). Rodzinie – wartości nr 1 po 1989 roku – „towarzyszy” 56 tysięcy rozwodów w 2004 roku do 73 tysięcy w 2006 roku; przywiązaniu do państwa, suwerenności odpowiada przynależność do stowarzyszeń w skali 3–5%, partii politycznych (a więc czynnika bezpośrednio wpływającego na kształt naszej polskiej rzeczywistości) – 0,5%; lepiej wygląda zaś uczestnictwo w związkach zawodowych (z teorii przynajmniej zapewniających pracownikom godne warunki pracy) z progiem punktowym… 2%. Kościół i ojczyzna są dla Polaków ważne, mimo że Bóg jest obcy w tworzeniu życia codziennego. Innymi słowy Boga lokuje się jedynie w obrębie murów kościoła, a wszystko, co inne, staje się kwestią wyboru człowieka. Bóg ponadto nie warunkuje norm naszego postępowania, a według badań taką instancją jest sumienie. Nawiązując do ostatniej kwestii, można by ironicznie stwierdzić, że złe moralnie (nie tyle prawnie) jest to, co my sami uznajemy za złe, nie zaś to, co Bóg nam oznajmia. Jeszcze gorzej jest w przypadku wartości ludzkiego życia – życie się ceni, o ile można je poprawić. Dlatego na uznanie zasługują wszelkiego rodzaju zabiegi służące poprawie naszej zdrowotności i kondycji. Chodzi tutaj chociażby o transplantacje promowane w mediach lub in vitro. Co natomiast w przypadku życia narażonego na pewną śmierć? Otóż spory odsetek Polaków, a dokładniej 63% dopuszcza aborcję, gdy płód ma wady nie do wyleczenia, 54% nie chce podtrzymywania życia wcześniaka o poważnych wadach, 44% jest za bezbolesnym zakończeniem życia noworodka z wadami. Sama aborcja w tym wypadku staje się przerwaniem ciąży, nie zaś życia człowieka.

Również z innymi wartościami nie jest najlepiej. Korupcja może współgrać z uczciwością, gdy dotyczy spraw „mało ważnych”. Można wręczać drobne prezenty, maskując niejako sumienie, przy jednoczesnym wskazywaniu tych złych – lekarzy, którzy „biorą”, czy pracowników służb instytucji wymiaru sprawiedliwości, w równej mierze „biorących”.

Gdyby jednak odejść od słupków, wykresów, procentów i innych danych, da się zauważyć, że z Polakami i ich wyczuciem wartości „coś jest nie tak”. Ogólna, potoczna wizja gościnnych krajan w zetknięciu z obiegową opinią panującą wśród Polaków wyjeżdżających za granicę jest niczym innym jak z sentencji „Człowiek człowiekowi wilkiem” (Homo homini lupus est), gdzie w roli „człowieka” występuje Polak. Także obraz Polaka w granicach naszego kraju nie przedstawia się sielankowo. Wręcz przeciwnie, jest on odzwierciedleniem rozszerzenia wpisu w Googlach ukazującego, że „Polacy to…” (w tym miejscu wystąpią trzy kropki z powodu wulgarności stwierdzeń). Skąd owa opinia się bierze, jak nie od nas samych?


Dzisiejsi Polacy dążąc do nowoczesności coraz bardziej gonią za wartościami materialnymi

Dwubiegunowi Polacy

Jak pokazują powyższe, bardzo pesymistyczne rozważania, Polacy są dwubiegunowi. Taka sytuacja musi mieć jednak jakieś usprawiedliwienie, czyli przyczynę. Dlaczego nie ma sielanki? Otóż wydaje się, że Polacy nie wiedzą, gdzie się umiejscowić. Historia i doświadczenia z nią związane zamiast jednoczyć, dzieli. Z jednej strony leżymy po stronie zachodu, rozumianego jako „kapitalistyczne dobrodziejstwo”, od którego po 1989 roku możemy zapożyczać wzorce techniczne, ale i popkulturowe, dobre i złe. Po odejściu socjalizmu nastała analogiczna sytuacja jak w przypadku wielkiej tamy wodnej, która pod naporem wody zaczyna pękać, a woda wszystkimi możliwymi ścieżkami i całą siłą napierać. Po 1989 roku otworzyły się granice, natomiast rozszalałe potrzeby, których PZPR nie mógł (nie chciał) zapewnić, pozwoliły na łapanie „czego popadnie”, byle ładne, byle modne, byle nowe, byle przed sąsiadem. Jednocześnie dalej tkwimy we wschodnich partiach rubieży europejskich z ciągle obecną kontemplacją (rozumianą z naciskiem na religijność, emocjonalność, przywiązanie do wartości, tradycję, polskość), jak. i pozostałościami myślenia socjalistycznego (socjalizm jako wspólnota i socjalizm jako system polityczny). Wszystko to sprawia, że Polacy ciągle stają przed wyborami. Wybory te dotyczą nie tylko spraw nowych, lecz i pozostających w związku z naszą tożsamością. Motywowani kolorowym światem Zachodu, łatwym i przyjemnym, który ciągle się zmienia, dostarczając nowych bodźców, kanonów piękna, rezygnujemy z tego, co stałe, bez względu na to, czy jest prawdziwe, czy stereotypowe – Polak katolik, Polak patriota. Obrona stałych wartości staje się po prostu nudna, a same wartości uchodzą za przeszkadzające w realizowaniu samego siebie (wystarczy podać przykład środków antykoncepcyjnych, które są zakazane przez Kościół, i ich zgubnego wpływu na rodzinę, wartość czystej miłości partnerów, a które to w opinii młodzieży zdają się być narzędziem służącym do cieszenia się w pełni kontaktami fizycznymi, bez względu na ich charakter). Na tej zasadzie odpowiedź na pytanie zadane w tytule artykułu zbliża się bardziej do „tak”. Poddanie się temu, co tak naprawdę nie zagwarantuje nam tożsamości i przywiązania, sprawia, że nie tylko w oczach osób z zewnątrz, ale także w naszych jesteśmy bliżej sytuacji Atlantydy. Kraj Maryi, w którym gość w domu oznacza Boga w domu, zaczyna być (o ile nie został) zalewany oceanem, a ratunkiem mogą się stać jednostki, które wbrew trendom dalej będą nawiązywać do Platona, lecz już nie do opowieści o Atlantydzie, a do hierarchii trzech wartości: prawdy, dobra i piękna.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej