Polska – wierna córa Kościoła

2013/07/3
Artur Stelmasiak

W ponad 1000-letniej historii Polski trudno znaleźć takie momenty, w których Kościół katolicki opowiedziałby się przeciwko państwu i narodowi. Kościół asystował przy tworzeniu się naszej państwowości, wiernie przechowywał ideę Polski, gdy nie mieliśmy swojej państwowości oraz bronił Polaków przed „Polakami” w czasach komunizmu. Gdy Rzeczpospolita dryfowała na mieliznę, lub zbliżała się do niebezpiecznej rafy, to właśnie przywódcy duchowi najgłośniej alarmowali o niebezpieczeństwie dla ojczyzny. Jednak były też okres w historii Rzeczypospolitej, gdy zarówno elity państwowe, jak i kościelne nie stanęły na wysokości zadania.

 

Niezależność państwa i Kościoła

Niemal wszyscy historycy są zgodni, że przyjęcie chrztu przez Mieszka I, może nie było aktem wielkiej wiary, ale na pewno był to przemyślany krok polityczny. Dzięki temu przeszedł on do historii, jako pierwszy władca Polski, który wprowadził swój kraj na europejskie salony, a państwo pod piastowskim panowaniem zyskało względne bezpieczeństwo.

Nie było wówczas innej drogi, by wykonać tak wielki postęp kulturowy i naukowy. Jednak najważniejszą przemianą państwowotwórczą okazała się przemiana społeczna. O ile przed 966 rokiem istniały na ziemiach piastowskich zalążki państwa, to raczej nie przetrwałoby ono zbyt długo, gdyby nie zdecydowano się na sojusz z Czechami i Kościołem. Chrześcijaństwo dawało niespotykaną wcześniej możliwość unifikacji ideologicznej wszystkich ziem pod panowaniem Mieszka I. Dłuższe trwanie w pogańskich obyczajach było po prostu niebezpieczne i nie dawało możliwości rozwoju struktur państwowych.

Dziś nie wiemy, czy wszystkie działania Mieszka I i Bolesława Chrobrego, były zaplanowane i w pełni celowe. Jednak z perspektywy historycznej widzimy geniusz obydwu tych władców. Po pierwsze książę Polan gotów był na małżeństwo z nie najmłodszą już księżniczką czeską, tylko dlatego by nie żenić się Niemką. W ten sposób uniezależnił swoje państwo od Cesarstwa Niemieckiego, a utworzone w 968 roku biskupstwo misyjne w Poznaniu, było niezależne od Rzeszy i podlegało bezpośrednio pod Stolicę Apostolską. Kolejny ruch uniezależniający polski Kościół od Niemiec, to wynegocjowanie w 1000 roku metropolii gnieźnieńskiej, której podlegały wszystkie tereny należące do Bolesława Chrobrego.

Dalekowzroczność ówczesnych władców okazała się zbawcza w późniejszej historii Polski. Niezależność duchowieństwa spowodowała, że Kościół w Polsce był stosunkowo odporny na wpływy obcych państw. Tego samego o swoim Kościele nie mogli powiedzieć starsi w wierze Czesi, których biskupstwo w Pradze podległe było Ratyzbonie, a co za tym idzie bawarskim wpływom. W późniejszych wiekach Kościół w Czechach stał się jedną z instytucji rozszerzania germańskich wpływów. Za panowania Habsburgów duchowieństwo katolickie było traktowane jako część obcego aparatu władzy – instrument zaborcy. Natomiast w Polsce sytuacja była dokładnie odwrotna.

Skok cywilizacyjny

Chrzest oznaczał również wielki skok cywilizacyjny. Do Polski przyjechało duchowieństwo oraz zgromadzenia zakonne. Byli to ludzie wykształceni, znający łacinę, zasady administrowania i dyplomacji. To oni stanowili trzon hierarchii kościelnej, a także kadrę urzędniczą aparatu władzy. Dzięki duchowieństwu Polska mogła stać się nowoczesnym i silnym państwem ówczesnej Europy.

Z Kościołem przyszło do Polski również wiele gałęzi ówczesnego rzemiosła oraz nowoczesne rolnictwo. Najbardziej widomym znakiem chrystianizacji, który do dziś jest widoczny, to pierwsze budowle wznoszone z kamienia. Początkowo były to niewielkie sakralne rotundy i małe jednonawowe kościółki. Dziś może to zabrzmieć dziwnie, ale to właśnie fakt, że pierwsze świątynie i przylegające do nich palatia, były murowane miało znaczenie misyjne. Aby Kościół został przyjęty przez pogański lud, musiał kojarzyć się z czymś, czego jeszcze w Polsce nie widziano. Prestiż, autorytet, wzór do naśladowania łączył się bowiem z bogactwem. Gdy np. w Wolinie pobożny i świetnie wykształcony hiszpański mnich Bernard, zaczął głosić Dobrą Nowinę w duchu ewangelicznego ubóstwa – boso i w obdartym habicie, ludzie uznali go za niespełna rozumu, gdyż nie mogli uwierzyć w moc objawionego im Boga, widząc nędzę jego przedstawiciela. Ówczesna perspektywa skutecznej ewangelizacji wyglądać musiała zupełnie inaczej. Wysłanie zbrojnych rycerzy i budowanie nieznanych wcześniej budowli, przynosiło o wiele lepsze rezultaty. Budowanie nowej wiary i kamiennych świątyń, było jednocześnie budowaniem autorytetu władzy. Chrześcijaństwo w pierwszych dekadach skierowane było do przywódców i wyższych warstw społeczeństwa, a dopiero później schodziło w dół drabiny społecznej. Proces ten trwał przez kilka wieków.


Trwanie w pogaństwie nie dawało możliwości rozwoju cywilizacyjnego
| Obraz Jana Matejki, Zaprowadzenie chrześcijaństwa

Na służbie Polsce

Rezultatem chrystianizacji było bardzo dobrze przystosowane i ułożone społeczeństwo o feudalnej strukturze. Panowie mieli dbać o bezpieczeństwo królestwa, a niższe warstwy społeczne musiały utrzymywać ich dwory. Choć z dzisiejszej perspektywy system ten wydaje nam się niesprawiedliwy, to wówczas był jedynym z możliwych do utrzymania. Średniowieczny feudalizm pomógł przeobrazić proste plemienne społeczeństwa w zwarte organizmy państwowe, które potrzebowało przywódców.

Kościół stał się w pewien sposób recenzentem władzy świeckiej. Od czasu śmierci św. Stanisława, królowie Polski nie odważyli się już tak otwarcie podnosić ręki na władzę duchową. Kościół stał się więc sprzymierzeńcem Polski w budowaniu administracji, ładu społecznego i moralnego, ale też – jeżeli zaszła taka potrzeba – stawał się wewnętrzną opozycją, z którą każdy pomazaniec boży musiał się liczyć.

Przez wieki Kościół służył zarówno umacnianiu administracji publicznej, jak i rozwijaniu polskiej kultury i nauki. Duchowni prowadzili szkoły przykatedralne, gdzie najpierw kształcili się kandydaci na księży, a później także szlachta i mieszczaństwo. To oni byli również głównymi twórcami sukcesu Akademii Krakowskiej.

Kościół stał też na straży moralności oraz interesów Rzeczypospolitej. Gdy tylko coś w kraju zaczynało szwankować, alarmowali i przestrzegali przed zgubą. Takie zagrożenie pojawiło się m. in. wraz z reformacją. Uśpiony katolicyzm w Polsce został zmuszony do działania – podnoszenia edukacji, rozwijania sztuki sakralnej oraz literatury religijnej w języku ojczystym.

Kryzys Kościoła i państwa

Wielokulturowość oraz niejednorodność wyznaniowa i religijna Rzeczpospolitej, była jej siłą i jednocześnie słabością. Brak jedności wyznaniowej dał o sobie znać szczególnie podczas potopu szwedzkiego, kiedy to protestanci masowo opowiadali się po stronie wroga. Zresztą ten konflikt miał pewne znamiona wojny religijnej. Szwedzi opierali swoją taktykę na tych, którym nie na rękę wówczas była katolicka Polska – Moskwa, Kozacy i Turcy. A przypomnieć wystarczy, że wszyscy nasi sąsiedzi (oprócz Austrii) byli wyznawcami innych odłamów chrześcijaństwa i religii. Również sama Rzeczypospolita była najbardziej zróżnicowanym wyznaniowo krajem Europy.

Od tego czasu zaczął wyrastać mit Polski jako przedmurza chrześcijaństwa, a precyzyjniej katolicyzmu. Odtąd w narodowej świadomości coraz silniej zakorzeniało sie przekonanie, że to co polskie, jest zarazem katolickie, a to, co obce, walczy zarówno z państwem, jak i z katolicyzmem. Rosło więc przekonanie, że Polska jest katolicką twierdzą otoczoną zewsząd przez wrogów, którzy czyhającą na jej zgubę. Zwycięstwo nad Szwedami i cudowna obrony Jasnej Góry jeszcze bardziej utwierdziło Polaków w przekonaniu, że są wyjątkowym narodem, którego misją jest obrona Kościoła.

Przyczyną schyłku wolnej Polski, była zarówno głęboka choroba władzy oraz dbającej jedynie o swoje interesy magnaterii, jak i moralny upadek wśród dostojników kościelnych. Zbytnia wyniosłość polskich biskupów oraz „przyspawanie” tronu do ołtarza zaszkodziło zarówno państwu, jak i Kościołowi. Ks. Hugo Kołłątaj, mówił wówczas, że biskupi za bardzo kochają zbytek, a za mało zajmowali się posługą duszpasterską.

O ile współpraca Kościoła i tronu była konieczna na początku naszej państwowości, to jednak w dobie oświecenia, zupełnie się nie sprawdziła. Od czasów św. Stanisława biskupi powinni wiedzieć, że są po to by służyć państwu i narodowi, ale także po to by tę władzę nadzorować. Hierarchowie jednak przestali pełnić funkcję kontrolną względem państwa. Stali się stronnikami, intrygantami, a piastowane przez nich stanowiska były jedynie instrumentami gry politycznej, a nie służby duszpasterskiej.

Od zdrady po bohaterstwo

Król własnoręcznie wpływał na obsadę stolic biskupich, a do obowiązków duchownych należało wypełnianie zadań publiczno-politycznych. Powstał więc układ powiązań, który przynosił coraz więcej zagrożeń. Choć w episkopacie byli także biskupi, którzy swoją powinność duszpasterską traktowali z oddaniem, to niestety większość traktowała Kościół, jako trampolinę do robienia kariery politycznej i gromadzenia dóbr materialnych dla swoich rodów. Biskupi nie słuchali wówczas napomnień Papieża, a nuncjusza apostolskiego traktowali często z lekceważącą wyniosłością. Efektem choroby, która trawiła duchowieństwo, a wraz z nią całe polskie społeczeństwo, była powierzchowna pobożność, upadek oświaty i działalności charytatywnej. Najgorsze było to, że biskupi nie tylko biernie się przyglądali się rozkładowi państwa, ale to iż niektórzy z nich sami maczali w tym ręce.

Przedrozbiorowy Kościół nie był skory do reform. Konstytucja 3 maja podzieliła polskie społeczeństwo i duchowieństwo niemal po połowie. Biskupi oraz część zgromadzeń zakonnych obawiała się nowego ustroju sporządzonego na fali oświeceniowego racjonalizmu. Nie chcieli też, podobnie jak magnateria, stracić licznych przywilejów. Wszechwładną anarchię społeczną, podziały wśród polskich elit oraz Kościoła, doskonale potrafiły wykorzystać obce mocarstwa. Inspirowana przez carycę Katarzynę II, konfederacja targowicka była najlepszym dowodem na to, że nie da się już obronić zarówno starego, jak i nowego ustroju Rzeczpospolitej.

Ten sam podział na Kościół oświecony i tradycyjny, pokutował również w trakcie Insurekcji Kościuszkowskiej. Ostrożność duchownych była powodowana ideami powstańczymi, które żywo nawiązywały do rewolucji francuskiej. Choć w kościuszkowskich szeregach, nie brakowało kapelanów oraz księży, którzy zagrzewali do walki, to jednak całe powstanie nie spotkało się z powszechną akceptacją wyższych dostojników Kościoła. Ówczesna magnateria oraz niektórzy biskupi woleli zachować swoje przywileje, niż bronić suwerenności Rzeczypospolitej. Dla targowiczan powstanie kościuszkowskie oznaczało więzienie lub śmierć, która nie ominęła także duchownych. Choć było to zjawisko niespotykane od czasów św. Stanisława, to jednak kara wydawała zasadna, bo niektórzy z nich spiskowali z dworem rosyjskim nawet za pieniądze, a pod pierwszym rozbiorem Polski podpisało się także kilku biskupów.

Sytuacja w Kościele diametralnie zmieniała się pod zaborami – zwłaszcza w zaborze Pruskim i Rosyjskim. Na tych dawnych ternach Rzeczypospolitej Kościół podzieli bowiem losy prześladowanego narodu. Znów zaczęła ożywać idea Polski, jako bastionu katolicyzmu. W romantyzmie ten niepodległościowy nurt uzyskał mesjanistyczne przesłanie – Polska Chrystusem Narodów, czyli narodu, który cierpi, ale kiedyś zmartwychwstanie. Wystarczyło niespełna 40 lat życia w niewoli, aby naród i Kościół połączył się w monolit. Już bowiem podczas Powstania Listopadowego wszyscy hierarchowie Królestwa Polskiego (oprócz biskupa Podlaskiego) poparli zryw niepodległościowy. Angażowali księży, wspierali finansowo powstańców, a nawet nie zgłaszali sprzeciwu, gdy na uzbrojenie przetapiano dzwony kościelne. Co więcej, biskupi senatorowie wykazali się wielką odwagą podpisując akt detronizacji Mikołaja I.

Budowa II RP

W 1918 roku, to dzięki Kościołowi mieliśmy rozwiniętą i zachowaną kulturę, tradycję narodową oraz wystarczająco dobrze wykształcone elity społeczne, które mogłyby przejąć władzę. Dlatego właśnie katolicyzm stał się spoiwem całego narodu. Był filarem, na którym oparła się budowa naszej niepodległości.

Choć i tym razem duchowni angażowali się w politykę, to jednak polityka nie miała już tak dużego wpływu na Kościół. Władze były już pozbawione własnoręcznego obsadzania stolic biskupich, dzięki czemu hierarchowie mogli być bardziej autonomiczni w swych decyzjach. Kościół znów zajął miejsce moralnego recenzenta życia społecznego i państwowego. Po okresie zaborów niemal wszyscy zdawali sobie sprawę, że Polska jest swoistym dłużnikiem Kościoła katolickiego.

Historycy są też zgodni, że tak naprawdę aktem założycielskim niepodległej Polski było zwycięstwo w wojnie polsko-bolszewickiej. Wiosną i latem 1920 roku zarówno polskie społeczeństwo, jak i Kościół wyłożył wszystkie ręce na stół, by bronić świeżo zdobytej suwerenności. W odpowiedzi na wezwania z ambony Polacy w masowo zaciągali się do wojska, a biskupi wraz z nuncjuszem apostolskim odprawiali Msze św. w okopach na przedmieściach stolicy.

Wraz z rozwojem II RP rozwijał się również duchowy Kościół. Seminaria i zakony byłe pełne kandydatów. Milowego kroku dokonano również w formacji i edukacji teologicznej duchowieństwa. Pomimo, że wielu księży angażowało się po prawej stronie sceny politycznej, to jednak zachowywali w tym umiar, a Kościół zachował wrażliwość społeczną. Praktycznie nie było już mowy o nadmiernym bogaceniu się kleru, a przede wszystkim zwracano uwagę na pilnowanie ładu moralnego, podtrzymywaniu patriotyzmu i budowaniu ojczyzny.

Propaństwowy kapitał Kościoła – choć z inaczej rozłożonymi akcentami – dostrzegała niemal cała scena polityczna II RP. Trzeba jednak przypomnieć, że przed wojną nasz kraj nie był tak jednorodny wyznaniowo jak dziś. Katolików było tylko ok. 60 proc. Oprócz nich żyli też prawosławni, protestanci oraz Żydzi. O ile endecja dążyła do maksymalnego uprzywilejowania katolików, to obóz marszałka Józefa Piłsudskiego stawiał na zrównoważenie w prawach wszystkich religii i narodów. Dziś można powiedzieć, że nawiązanie do chlubnej historii Rzeczypospolitej Obojga narodów, było decyzją jak najbardziej właściwą. Na froncie II wojny światowej swej ojczyzny bronili bowiem zarówno katolicy, jak i wielu protestantów oraz prawosławnych. A świadkiem wielowyznaniowości żołnierzy polskich i ich kapelanów można znaleźć m. in. na liście ofiar w Katyniu.

Represjonowana wiara

Postawa duchownych podczas II wojny światowej oraz w trakcie Powstania Warszawskiego udowodniła, że Kościół cały czas stoi po stronie narodu oraz niepodległego państwa polskiego. A dowodem niezłomności i krystalicznej moralności w obliczu totalitaryzmu może być św. Maksymilian Kolbe oraz zastęp aż 108. Błogosławionych Męczenników.

Niestety koniec wojny przyniósł nam to, przed czym skutecznie obroniliśmy się w 1920 roku. Wojujący ateizm i jawne prześladowanie religijne stały się rzeczywistością. Ojczyzna znów straciła suwerenność, a Kościół, który mógł jej bronić stał się najgroźniejszym przeciwnikiem władz komunistycznych. Sytuacja była o wiele bardzie skomplikowana, niż zdarzało się to w dotychczasowej historii. Po raz pierwszy system zniewolenia Polaków, był kierowany przez samych Polaków. Choć wszyscy wiedzieli, że głównym mózgiem jest Moskwa, to jednak władzy udawało się zachować pozory niezależnej państwowości.

Komuniści w naszym kraju nie mogli sobie pozwolić na tak otwartą walkę z Kościołem, jaką zastosowali w innych krajach bloku wschodniego. Mimo usilnych starań i represji Polska wciąż była bastionem katolicyzmu, a wszystkie represje tylko utrwalały naszą religijność. Silny Kościół w żaden sposób nie dał się też zastraszyć, a przykładne aresztowanie niepokornego Prymasa Wyszyńskiego, jeszcze bardziej wzmocniły jego autorytet moralny. Początkowo ideą socjalizmu udało się uwieść spore kręgi inteligencji, ale wraz z upływem lat liczba rozczarowanych PRL-em ciągle rosła. Część elit zaczęła dryfować w kierunku Kościół, który był wówczas jedyną wyspą wolności.

Największym ciosem w komunistyczną wizję społeczeństwa było wprowadzenie nowenny przed obchodami 1000-lecia Chrztu Polski. Te wielkie narodowe rekolekcje były bowiem skierowane nie do elit i inteligencji, ale przede wszystkim do masy zwykłych ludzi, z którymi Kościół zawsze miał żywy kontakt. W tym intensywnym programie odnowy duchowej wzięło udział miliony Polaków. Biskupi i księża nie musieli nawet mówić o polityce, ale wystarczyło, by przypomnieli im o wolności i godności każdego człowieka.

W ostatniej fazie PRL-u siła głosu polskiego Kościoła został zwielokrotniona poprzez Jan Pawła II. Budzącego się narodu, już nikt nie był wstanie zatrzymać. Rozpoczął się bunt mas, który po raz pierwszy w polskiej historii nie był inicjatywą elit, ale zwykłych, prostych ludzi. Największym przeciwnikiem komunistów stały się „dzieci” socjalistycznego ustroju. Faworyzowani robotnicy wzięli w swoje ręce dalsze losy i obrócili się przeciwko „swojej” robotniczej partii. Choć stan wojenny zgasił na chwilę entuzjazm, to jednak okazał się jedynie agonalną fazą chorego ustroju.

Naród bez wartości?

Mogłoby się wydawać, że po odzyskaniu niepodległości, Polacy będą wdzięczni Kościołowi za powtórne uratowanie ojczyzny. Wprowadzono religię do szkół, a księża pojawili się na państwowych uroczystościach i w wojsku. Wiele osób spodziewało się, że nikt już nie będzie wybierał tych samych osób, które do tej pory prześladowały swój naród. Gdyby sytuację z początku lat 90. potraktować tak jak niegdyś kościuszkowscy, to na Krakowskim Przedmieściu powinni zawisnąć zdrajcy, którzy wsparcia dla swoich prywatnych interesów szukali w Moskwie. Czym różni postawa targowiczan od komunistów, którzy prosili o interwencję militarną przeciwko własnemu narodowi? Tylko tym, że pod koniec XVIII wieku do Warszawy przybyły oddziały carskie, a w 1981 roku Moskwa nie chciały tego zrobić. Dlatego też przeciwko Polakom, zamiast rosyjskiego wojska, na ulice wyszło Wojsko Polskie.

Czasy III RP są okresem ogólnonarodowej amnezji w imię enigmatycznego postępu i zbliżania się do standardów zachodnich. Zupełnie pomieszały się pojęcia oprawców i ich ofiar. Nikt nie jest, za nic odpowiedzialny, a więc nie ma powodu by szukać winnych. A ci, którzy za Kościołem powtarzają, że „tylko prawda nas wyzwoli”, są traktowani jak najgorsi wandale burzący demokratyczny porządek.

Bardzo szybko okazało się, że dawni wrogowie Kościoła wciąż mają silny wpływ na Polską scenę polityczną, a czasem sterują opinią publiczną. Choć zmieniły się reguły gry, to metody walki z religią pozostały podobne. Co więcej, dziś entuzjaści zwalczania konserwatywnych wartości, maja sprzymierzeńców nie tylko na wschodzie, ale także na zachodzie Europy. Podczas gdy Polska został solidnie zaimpregnowana prze antyreligijną agitację PRL-u, na Zachodzie lewactwo zdobywało coraz większą popularność wśród elit odpowiedzialnych za ogólnoświatowe trendy w kulturze. A te wszystkie wypróbowane w demokracjach metody zwalczania Kościoła, próbuje się żywcem przekalkować na nasze podwórko. Jego zwolennicy doskonale wiedzą, że aby zniszczyć Kościół trzeba wynarodowić Polaków, ale także, by wynarodowić Polaków trzeba zniszczyć Kościół. Czy o to właśnie chodzi?

Jeszcze kilka lat temu mogłoby się wydawać, że oprzemy się światowej laicyzacji. Jednak dziś nie jest to już tak oczywiste. Wartości chrześcijańskie i Kościół katolicki jest bowiem sukcesywnie szczypany, kopany po kostkach oraz wyśmiewany. Obrzucane jest błotem zarówno chrześcijaństwo, jak i cała polska tradycja patriotyczna. Ostatnie wybory do parlamentu wyraźnie pokazują, że partie „sikania na znicze”, „wycierania kału w biało-czerwoną flagę” oraz „krzyża z puszek po piwie”, mają coraz więcej zwolenników. Co więcej głosowało na nich „pokolenie kolumbów” III RP. Pytanie, czy tacy „kolumbowie” stanęliby do Powstania, tak jak ich rówieśnicy z II RP.

Jeżeli Polacy dalej będą niszczyć swoją tradycję patriotyczną i Kościół, w końcu zniszczą samych siebie. Jest on bowiem jedynym stałym i twardym filarem, na którym wsparta był nasza przeszłość, i na której można budować przyszłość. Co proponuje nam się w zamian?

Naród, bez narodowości, bezwartościowe wartości i bezideowe idee. Nie będzie już dobra i zła, ani prawdy i sensu…. W takim świecie bez żadnych odniesień będzie można wcisnąć ludziom dosłownie wszystko.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej