Łukasz Kudlicki |
Mimo upływu blisko 70 lat od końca wojny, Polska wciąż ponosi konsekwencje zimnowojennego podziału Europy
Liczne złe doświadczenia braku lojalności naszych zachodnich partnerów w sytuacjach krytycznych dla naszej niepodległości nie storpedowały prozachodniego kursu Warszawy jako bezalternatywnego.
Kurs na Zachód nigdy nie był kontestowany przez myśl niepodległościową nad Wisłą i na emigracji. To polityka wschodnia Rzeczypospolitej jest polem realnego sporu Polaków, a jej kształt faktycznie wyznacza jakość naszej niepodległości. Tragedia smoleńska i jej konsekwencje w postaci ostrej korekty polskiej polityki to nowe dowody w tej sprawie.
Poziom lojalności naszych zachodnich aliantów poznaliśmy po 1 września 1939 r. Kolejny cios nadziejom na odbudowę zaufania przyniosło ujawnienie zbrodni katyńskiej i bierność zachodnich sojuszników wobec sowieckiej propagandy. Porozumienia „Wielkiej Trójki” w Teheranie, Jałcie i Poczdamie przypieczętowały tragiczne skutki wojny dla Polski: utratę niepodległości i nadziei na samodzielny byt. Polaków, którzy formalnie znaleźli się w gronie zwycięzców z grona koalicji antyhitlerowskiej, faktycznie spotkał los pokonanych. Dodatkowym, choć symbolicznym dowodem upokorzenia był zakaz udziału polskich oddziałów wojskowych w defiladzie zwycięstwa w Londynie.
Polska jako wojenny łup
Dramat osamotnienia Polski zaatakowanej we wrześniu 1939 r. przez dwóch potężnych sąsiadów: Niemcy i Sowiety, skutkował okupacją, wyniszczeniem polskich elit, eksploatacją i wyniszczeniem narodu. Postanowienia „Wielkiej Trójki” przesądziły z kolei o utracie przez Polskę znacznej części terytorium państwa i przymusowej, wielkiej wędrówce Kresowian ze wschodu na zachód. Mimo akcji przesiedleńczej na niespotykaną wcześniej skalę, poza granicami Polski i tak pozostało co najmniej milion naszych rodaków poddanych przymusowemu wynarodowieniu i sowietyzacji.
Wobec nastania narzuconej siłą przez Moskwę i przez nią w całości kontrolowanej władzy komunistycznej setki tysięcy Polaków wybrało emigrację na Zachód, a ci, których wojenny los rzucił na Zachód, często decydowali się na rezygnację z powrotu do kraju, gdzie groziło im co najmniej prześladowanie i długoletnie więzienie. Nad Wisłą u steru władzy znaleźli się ludzie, którzy swoją karierę zawdzięczali protekcji sowieckiej, często niemający wiele wspólnego z Polską. Siłą ustanowiona nad Wisłą przez Armię Czerwoną wespół z NKWD nowa „elita” przyszłość Polski widziała wyłącznie w komunistycznym obozie państw podbitych lub zdominowanych przez Moskwę, wykonywała dyspozycje Stalina i przysłanych z ZSRS doradców. Nowo kreowana armia zerwała z wielowiekową tradycją Wojska Polskiego, które symbolicznie zostało złożone w dołach śmierci w lesie katyńskim i wielu innych miejsc na obszarze imperium zła. Ludowe wojsko budowane pod nadzorem sowieckich dowódców i oficerów politycznych zostało wprzęgnięte jako kluczowy element machiny terroru i zniewolenia narodu polskiego. Od 1944 r. żołnierze z orłem pozbawionym korony na czapkach byli wykorzystywani najpierw do wsparcia oddziałów NKWD zwalczających niesłuszną ideologicznie, podporządkowaną legalnym władzom Rzeczypospolitej na uchodźstwie Armię Krajową. Z czasem, gdy sytuacja wydawała się już opanowana, a siły niepodległościowe osłabione, ciężar utrzymywania komunistycznego „ładu” przeszedł w całości na siły krajowe, choć do połowy lat 50. sowieccy oficerowie i doradcy wojskowi sprawowali kluczowe funkcje w LWP.
W takiej sytuacji politycznej Warszawa przestała odgrywać rolę kreatora polityki zagranicznej państwa polskiego, bo samo państwo komunistyczne, choć uznane za pełnoprawny byt przez świat zewnętrzny i przyjęte do nowo kreowanej Organizacji Narodów Zjednoczonych, było faktycznie w całości podległe – ściśle podporządkowane dyspozycjom płynącym z Kremla i włączone do obozu sowieckiego.
W ciągu kolejnych dekad istnienia PRL zasadniczy rys państwowości polskiej, mimo zmian przywództwa w Moskwie, nie zmienił się w sposób istotny. Warszawa była podporządkowana dyktatowi moskiewskiemu, tak jak pozostałe państwa Europy Wschodniej. O tym, jak może się skończyć próba uzyskania względnej niezależności, pokazał rok 1956 na Węgrzech i 1968 w Czechosłowacji. Na gruncie polskim do początku lat 90. XX w. faktycznie nie istniała realna siła społeczna, nie mówiąc o politycznej, która sformułowałaby koncepcję suwerennej, polskiej polityki zagranicznej. Jedynie w okresie karnawału „Solidarności”, a ściślej od końca lat 70., wraz z powstaniem Konfederacji Polski Niepodległej, można było mówić o takim ośrodku.
Odrębną, ważną rolę w kwestii budowania koncepcji polskiej polityki zagranicznej, odegrały środowiska emigracyjne, szczególnie skupione wokół władz RP na uchodźstwie – w Londynie. Mimo utraty uznania międzynarodowego do 1989 r. zdołały one przechować depozyt polskiej państwowości i niepodległości. Trudno przecenić znaczenie ceremonii przekazania insygniów władzy Rzeczypospolitej Polskiej przez ostatniego prezydenta na uchodźstwie Ryszarda Kaczorowskiego wybranemu w wolnych wyborach w Polsce prezydentowi RP Lechowi Wałęsie. Uroczystość, która odbyła się w Zamku Królewskim w Warszawie, siedzibie prezydenta II Rzeczypospolitej do 1939 r., stanowiła klamrę spinającą ponad 50 lat walki Polaków o odrodzenie niepodległego bytu państwowego.
Polska prometejska
Nie mniej ważną rolę, a z czasem może istotniejszą od emigracji londyńskiej, gdy chodzi o myślenie koncepcyjne, odegrało środowisko paryskiego Instytutu Literackiego wydającego „Kulturę”, skupione wokół Jerzego Giedroycia.
Gospodarz Maisons-Laffitte, redaktor periodyku poświęconego głównie literaturze, był, co dostrzegli i docenili jego sympatycy, krytycy, a zwłaszcza wrogowie, przede wszystkim politykiem, który jako jeden z nielicznych myślał o tym, jak powinny wyglądać pierwsze decyzje suwerennych władz Rzeczypospolitej, zaraz po odzyskaniu niepodległości. Giedroyc uważał się za spadkobiercę i twórczego kontynuatora myślenia o Polsce, która pomna swojej historii, zasadniczą wagę przykłada do relacji z państwami swojego wschodniego sąsiedztwa. Redaktor był bowiem przekonany, że w interesie Polski jest, aby po upadku Związku Sowieckiego niepodległość odzyskały państwa bałtyckie, a narody białoruski i ukraiński zdobyły się na utworzenie własnych państw otwartych na współpracę z Polską. W 1974 r. na łamach „Kultury” Jerzy Giedroyc wraz z Juliuszem Mieroszewskim sformułowali koncepcję, iż suwerenność Ukrainy, Litwy i Białorusi jest czynnikiem sprzyjającym niepodległości Rzeczypospolitej, natomiast zdominowanie tych krajów przez Moskwę otwiera drogę do zniewolenia także Polski.
Wraz z odzyskaniem niepodległości po wydarzeniach 1989 r., wobec powszechnej zgody co do kursu na integrację z UE, NATO i sojusz ze Stanami Zjednoczonymi, właśnie tezy Giedroycia i Mieroszewskiego w kwestii polityki wschodniej stanowiły oś realnego sporu wśród ludzi decydujących o polskiej polityce zagranicznej. Trzeba dodać, że deklaratywni zwolennicy umacniania niepodległości naszych wschodnich sąsiadów, w myśl tez Giedroycia i Mieroszewskiego, w praktyce nie zawsze się nimi okazywali.
Jerzy Giedroyć podkreślał ważność relacji ze wschodnimi sąsiadami
W tej kwestii sporo wnosi obszerna książka Joanny Strzelczyk „Ucieczka ze Wschodu”. Szansy na przełom upatrywano wraz z wybuchem Pomarańczowej Rewolucji na Ukrainie. Wówczas to polscy politycy, od postkomunistów do prawicowców, osobiście wspierali niepodległościowe dążenia Ukraińców.
Kolejnym punktem przełomowym stało się objęcie urzędu prezydenta RPO przez Lecha Kaczyńskiego, który wprost odwoływał się do koncepcji wypracowanych i przedstawionych w Maisons-Laffitte. Kurs na ocieplenie i odbudowę relacji z państwami i narodami litewskim i ukraińskim, wspieranie niepodległościowych dążeń Białorusinów, stały się wizytówką działań Lecha Kaczyńskiego, ale też przedmiotem rzeczowej krytyki przeciwników umacniania niepodległości Litwy i Ukrainy kosztem polskich interesów. Ten nurt, silnie obecny w polskiej myśli politycznej Drugiej Rzeczypospolitej, stał się żywotny również jako opozycja dla koncepcji Giedroycia i Mieroszewskiego, a w ostatnich latach krytycznie odnosił się do polityki Lecha Kaczyńskiego, wskazując realne straty w postaci prześladowań Polaków na Litwie i odbudowy antypolskiego nacjonalizmu na Ukrainie i wypominając brak realnych korzyści dla Polski.
Polska – ubogi krewny
Alternatywą dla naiwnej, zdaniem krytyków, polityki prometejskiej, skierowanej ku wschodnim sąsiadom, ma być, według jej krytyków, rezygnacja z ambicji na Wschodzie, które drażnią Rosję. Ta koncepcja przyjmuje bowiem do wiadomości, że Moskwa nigdy nie zrezygnuje z uzyskanej w Jałcie wyłącznej strefy wpływów, w której znalazła się również Polska.
Problem w tym, że uznanie dominacji Rosji w jej strefie oznacza, że związek Polski ze światem zachodnim, którego formalną ilustracją jest członkostwo w UE i NATO, jest wyłącznie zaklinaniem rzeczywistości. Zresztą brak istotnych instalacji i obecności żołnierzy natowskich w Polsce 13 lat po akcesie do Sojuszu Północnoatlantyckiego wskazuje, że Zachód ogląda Europę Środkową i Polskę przez jałtańskie okulary. Ta sytuacja powinna być powodem do alarmu w Polsce. Tymczasem nasze władze przekonują, że Polska nigdy nie miała się tak dobrze jak dziś.