Polskość – wszystkie prawa zastrzeżone

2013/07/1
Łukasz Kudlicki

Jeśli zaufać wieszczowi, w polskie losy wpisane jest pielgrzymowanie, nie tułaczka, powodowane własnym wyborem, nie wyrokiem wygnania. Polacy zaludniają wszystkie zakątki świata i pozostają Polakami, czy to pod Jasną Górą, czy w amerykańskiej Częstochowie w Doylestown, w stanie Pensylwania. Decyduje o tym nasza tożsamość, kształtowana przez tysiąc lat historii państwowości, od zarania związana z chrześcijaństwem, którego głównym przesłaniem jest nadzieja.

 

Zacznę od osobistej refleksji. Przywołam wspomnienie jednego z największych moich przeżyć związanych z poczuciem związku z polskością. Niemal dokładnie w 174. rocznicę wybuchu powstania listopadowego przemierzałem alejki dwóch cmentarzy: paryskiego Montmartre i położonego na przedmieściach stolicy Francji Montmorency. Uświadomiłem sobie wtedy, co to jest patriotyzm bez perspektywy powrotu do ojczyzny, co to jest miłość do matki bez możliwości spotkania z nią. Wzrokiem ogarniałem dziesiątki, setki polskich grobów, miejsca ostatniego spoczynku przedstawicieli Wielkiej Emigracji, wielotysięcznej rzeszy rodaków, którzy wybrali tułaczkę po upadku listopadowego zrywu z 1830 roku i wojny polsko-rosyjskiej 1831 roku. Leżą tam arystokraci i mieszczanie, generałowie i prości oficerowie. Ne brak też kobiet, które podążyły na obczyznę za swoimi mężami i ojcami.

Znak niezłomnej wierności

Na cmentarzu Montmartre jest zbiorowy grobowiec powstańców listopadowych przyozdobiony wizerunkiem Gwiazdy Wytrwałości – odznaczenia ustanowionego przez Sejm Narodowy we wrześniu 1831 roku, u kresu powstania listopadowego, z inicjatywy Joachima Lelewela, którego grób znajduje się na tym samym paryskim cmentarzu. Odznaczenie „dla tych, co za sprawę narodową do ostatniej kropli krwi walczyli i do końca wytrwali pod jej sztandarami – Usque ad finem” zostało pomyślane jako wyróżnik wytrwałej polskości poniesionej daleko poza ziemie ojczyste. Odznakę mogli otrzymać: „każdy bądź wojskowy, bądź cywilny, który poświęciwszy się usłudze krajowej i wspierając czynnie powstanie narodowe, wytrwa w szlachetnym postępowaniu aż do stanowczego losów Ojczyzny rozstrzygnięcia” oraz „ci, którzy oddawszy rzetelne zasługi powstaniu od dalszych w tym celu działań, jedynie przez przyczyny od ich woli niezawiśle wstrzymani zostali”.


Stefan Melak, prezes Kręgu Pamięci Narodowej składa kwiaty przy grobowcu Powstańców Listopadowych ozdobionym Gwiazdą Wytrwałości, odznaczeniem dla tych, co sprawie narodowej byli wierni do końca, cmentarz Montmartre, listopad 2009
| Fot. Łukasz Kudlicki

To zapomniane współcześnie odznaczenie symbolizuje miłość Polaków do ojczyzny. Opuściwszy na zawsze swoje domy i strony rodzinne, nasi rodacy ponieśli Gwiazdę Wytrwałości jako wyraz oddania niezłomnej miłości i nadziei – nadziei aż po grób.

Nowa wielka emigracja

Przed czterema laty na łamach kwartalnika „Bezpieczeństwo Narodowe” miałem już okazję bliżej przyjrzeć się tematowi, jakim jest współczesna polska emigracja. Szeroko dyskutowano wówczas o setkach tysięcy, a może i milionie rodaków wyruszających do pracy na Zachodzie, głównie do Wielkiej Brytanii i Irlandii, które po 1 maja 2004 roku jako pierwsze kraje członkowskie Unii Europejskiej otworzyły swoje rynki dla obywateli z „nowych” państw członkowskich.

Z badań prowadzonych wtedy przez socjologów wynikało, że większość Polaków wybierających „zmywak” w londyńskim barze zamiast krępującej klatki bezrobocia i braku jakichkolwiek perspektyw w kraju planowała tylko czasowy pobyt za granicą. Tęgie głowy wyciągnęły z tego wniosek, że zmuszeni do emigracji zarobkowej Polacy wiążą swoją przyszłość z ojczyzną, chociaż ta ich „wypchnęła”. Bieg zdarzeń potwierdził teorię. Większość pracujących na Zachodzie już wróciła, część po to, aby wkrótce ponownie poszukać szczęścia za granicą. Z badań przeprowadzonych na tej grupie rodaków jednoznacznie wynikało, że będą oni do skutku szukać możliwości zakotwiczenia swojej życiowej łodzi w kraju, choć dążą do poprawy kondycji ekonomicznej za granicą, aby zwiększyć swoje szanse na przeżycie w Polsce. Solidną pracę badawczą w tym zakresie prowadzi zespół pod kierunkiem profesora Marka Okólskiego, dyrektora Ośrodka Badań nad Migracjami, międzywydziałowej jednostki Uniwersytetu Warszawskiego. Szkoda, że nie widać żadnego przełożenia badań naukowych na politykę.

A jednak tułactwo?

Współcześnie wyrażane pragnienie czy przekonanie o ostatecznym związaniu swoich losów z krajem jest cechą odróżniającą wcześniejsze wielkie odpływy rodaków z ojczyzny. Jakkolwiek nie nazywał tego autor Ksiąg…, emigranci popowstaniowi byli wygnańcami i tułaczami. Większość z nich nie potrafiła odnaleźć się w nowych warunkach, na obcej ziemi. Żyli zwykle w nędzy, bez perspektyw na poprawę losu na emigracji, a już tym bardziej bez nadziei na powrót do domu rodzinnego. Wymownym symbolem takiego losu był tułaczy żywot i ziemski kres Cypriana Kamila Norwida w przytułku Świetego Kazimierza w podparyskim Ivry. Podobny los spotkał przecież tysiące naszych rodaków. Podobnie bez perspektyw i nadziei na powrót było z kolejnymi wielkimi falami polskiej emigracji w XIX wieku, na początku XX wieku, w latach 20. i 30. czy w związku z określonym politycznie zakończeniem II wojny światowej. Nawet emigracja lat 70. czy solidarnościowa po stanie wojennym nie przewidywała powrotu do kraju. Mimo zmian po 1989 roku tylko nieliczni z emigrantów politycznych zdecydowali się na repatriację.

Sytuacja dzisiejszej emigracji jest inna, chociaż część powodów skłaniających niegdyś Polaków do opuszczenia ziemi ojczystej pozostała aktualna.

Fenomenem nowej emigracji są jej żywotność i społeczny dynamizm. Jak grzyby po deszczu na Wyspach Brytyjskich wyrosły przecież stowarzyszenia społeczne, lokalne pisma i rozgłośnie radiowe, organizacje kulturalne i pomocowe stworzone przez Polaków i dla Polaków. Ten potencjał dostrzegają miejscowe władze i organizacje pozarządowe, oferując wsparcie i współpracę.

Trudno jednak nie wskazać również ciemnej strony współczesnej emigracji. Nastąpiła erozja więzi rodzinnych, prowadząca do sieroctwa dzieci, zderzenie aspiracji materialnych z brutalną rzeczywistością skutkujące dramatem wykorzenienia i wejściem w pułapkę materializmu. Nieprzypadkowo w ostatnich miesiącach dowiadujemy się o czarnej serii morderstw dokonanych na młodych Polkach i Polakach w Wielkiej Brytanii. W sytuacji krańcowej, jaką jest wyzwanie emigracyjne, eksponującej indywidualizm jako wartość absolutną, przedkładającej osobiste dorobienie się i konsumpcję ponad więzi rodzinne, daje o sobie znak brak oparcia w wartościach, negatywnie odzywa się wyobcowanie, rozluźnienie więzi rodzinnych, autoredukcja potrzeb i praktyk religijnych. Zastanawia mnie poziom głębszego zainteresowania naszego państwa młodymi emigrantami. Nie wystarczy myślenie w kategoriach jednego konsulatu więcej czy składanie przed wyborami pustych deklaracji i obietnic o stworzeniu warunków do powrotu do Polski. Mówiąc brutalnie, władze korzystają z tego, że młodzież szuka szczęścia za granicą, poprawiając statystyki bezrobocia w kraju. Refleksja nad poważnymi stratami społecznymi czy choćby fiskalnymi z powodu pracy opodatkowanej przez inne państwa przychodzi spóźniona. Skutki kroczące dla kraju i kondycji narodu nie są poważnie analizowane.

Wielkie polskie zaniedbanie

Jest to dogodne miejsce, aby wskazać najgorsze zaniedbanie Trzeciej RP, największą niesprawiedliwość dziejącą się na naszych oczach. Myślę o zaniechaniu tematu repatriacji Polaków ze Wschodu po 1990 roku. Nie może przecież tego problemu zasłonić zaangażowanie samorządu, który na własną rękę, często wbrew machinie urzędniczej na szczeblu centralnym, symbolicznie wyciagnął rękę do naszych rodaków, zesłańców i ich potomków albo osób, których przodków zastała rewolucja bolszewicka w bezkresach Rosji, i nie zdołali z różnych przyczyn, zwykle od nich niezależnych, znaleźć się w Polsce, czy to po 1918, czy po 1945 roku.

Z ubolewaniem trzeba stwierdzić, że żaden z rządów minionego dwudziestolecia Trzeciej RP nie zdobył się na stworzenie spójnej propozycji, będącej historycznym zadośćuczynieniem dla tysięcy Polaków, którzy przeważnie siłą byli wywożeni na Wschód, głownie do Kazachstanu. Jakiekolwiek dywagacje w tej sprawie były na wstępie kwitowane biadoleniem o bezrobociu w Polsce, o tym, że kraj jest wyniszczony po komunizmie i na dorobku. Rządzący zasłaniają się problemami budżetowymi i katalogiem innych ważnych przeszkód. Wymownym znakiem klęski polskiego państwa w tej kwestii była likwidacja Urzędu ds. Repatriacji i Cudzoziemców, a powołanie w jego miejsce Urzędu do Spraw Cudzoziemców w 2007 roku. Stawiam tezę, że symboliczna epoka postkomunizmu z Polsce zakończy się dopiero wtedy, gdy władze RP podejmą poważnie temat powrotu do ojczyzny tych Polaków, którzy nie z własnej woli znaleźli się na nieludzkiej ziemi.

Przed niemal dziesięciu laty na łamach „Rzeczpospolitej” ukazał się wymowny tekst poświęcony kwestii repatriacji. We fragmencie czytamy „Jeśli tylko chcecie, wracajcie – apelowała do rodaków marszałek Alicja Grześkowiak podczas pożegnania w Senacie świątecznej pielgrzymki Polaków z Kazachstanu. – Przyjeżdżajcie, jak możecie – zachęcał prymas Glemp. – Macie prawo starać się o przyjazd do Polski – zapewniał premier Buzek. Te trzy wypowiedzi doskonale pokazują subtelną różnicę, jaka dzieli polityczne deklaracje od realiów”.

Przez dekadę nic się nie zmieniło, chyba że na gorsze, jak wspomniana wyżej „wycinka repatriacji” z nazwy urzędu centralnego, który powinien zajmować się tą kwestią.

Aby Polska była matką Tym problemem zajmował się w ostatnich latach były marszałek Sejmu, poseł Maciej Płażyński, kierując Stowarzyszeniem Wspólnota Polska. Z jego inicjatywy powstał obywatelski projekt ustawy repatriacyjnej. Gdy Płażyński zginął w katastrofie smoleńskiej 10 kwietnia 2010 roku, dokończenia misji podjął się jego syn Jakub. Dzięki wyjątkowej determinacji i mobilizacji Polaków 15 września Jakub Płażyński pzredłożył marszałkowi Sejmu Grzegorzowi Schetynie projekt poparty 215 tysiącami podpisów. Wyrażam nadzieję, że projekt obywatelski zostanie z należną powagą podjęty przez parlament.

Aleksandra Ślusarek, prezes Związku Repatriantów RP, powiedziała w Sejmie, że jedynym politykiem, który chciał się zająć propozycjami dotyczącymi nowelizacji ustawy repatriacyjnej, był właśnie Maciej Płażyński. „Wzięliśmy sprawę w swoje ręce i doprowadziliśmy do szczęśliwego końca, a teraz oczekujemy na wolę polityczną parlamentarzystów. Na tę wolę, której nie było dwadzieścia lat temu. Aby Polska była matką, a nie macochą, jak do tej pory. Przywróćmy im ojczyznę” – powiedziała.

Obywatelski projekt przewiduje, że organem odpowiedzialnym (podkreślenie – ŁK) za repatriację ma być Ministerstwo Spraw Wewnętrznych i Administracji, które miałoby zadbać o lokale mieszkalne na okres nie krótszy niż 24 miesiące od momentu otrzymania przyrzeczenia wizy repatriacyjnej. Zgodnie z dotychczasową ustawą repatriacyjną z 2001 roku za zapewnienie repatriantom mieszkań odpowiedzialne są gminy.

Projekt określa, że za osobę pochodzenia polskiego może być uznawany ten, którego co najmniej jeden z rodziców lub dziadków lub dwoje pradziadków mieli obywatelstwo polskie. W projekcie zawarto również m.in. regulacje dotyczące zasad aktywizacji zawodowej repatriantów i udzielania im pomocy przez starostów, m.in. przez utworzenie stanowiska pracy, przeszkolenie repatrianta oraz zwrot części kosztów na podnoszenie kwalifikacji. Przewidziano świadczenia dla repatrianta (1175 zł miesięcznie) na pokrycie kosztów utrzymania w ciągu trzech pierwszych lat po przybyciu do Polski.

Obecnie w bazie danych osób ubiegających się o repatriację RODAK zarejestrowanych jest 2,5 tys. osób, które – mimo obietnicy otrzymania wizy – nie mogą osiedlić się w Polsce, gdyż nie wyznaczono dla nich lokali mieszkalnych (za: Gazetaprawna.pl, 15.09.2010).

Państwo organem partii?

Charakterystyczne dla dzisiejszej narodowej kondycji są reakcje polityków „z głównego nurtu” na projekt podpisany przez 215 tys. Polaków. Dominuje bowiem ton wskazujący na zbyt daleko idące określenie obowiązków państwa i obciążeń budżetowych. Jest to kolejny dowód na to, że dzisiejsza elita postrzega państwo jako wehikuł swoich interesów politycznych, lewarek osobistej czy partyjnej, ale zawsze partykularnej pozycji aktualnie rządzących. Takie państwo jest potrzebne i wykorzystywane przez polityków, bo jego struktury stanowią drabinę osobistej pozycji. Z najwyższych szczebli można wskazać konkurencji jej miejsce. Rzecz się całkowicie zmienia, gdy państwo staje się naturalnym podmiotem roszczeń „poddanych”, jak w przypadku katastrofy smoleńskiej czy kataklizmu powodzi. Wtedy winny jest niemogący się bronić pilot lub przysłowiowy wójt, czyli osoby z dolnych szczebli drabiny. Jakby aura klęski była tworzona przez gaz cięższy od powietrza, który zalega przy powierzchni ziemi, nie sięgając najwyższych piedestałów.

Jeśli jednak się uważnie przyjrzeć, to okazuje się, że państwo AD 2010 nie jest w stanie wypełnić w sposób oczekiwany przez obywateli żadnego ze swoich obowiązków. Kuleje wszystko, co państwowe: wojsko i policja, służba zdrowia i edukacja, narzekamy na poziom kompetencji i obsługi administracji centralnej i lokalnej. Gdy dotykają nas klęski żywiołowe, poszkodowani liczą przede wszystkim na siebie i wsparcie sąsiadów.

10 kwietnia stał się chyba najwymowniejszym symbolem klęski polskiego państwa, które jest współwinne śmierci Prezydenta RP i 95 innych osób na pokładzie rządowego Tu-154M pod Smoleńskiem.

Smoleńskiem. Polskość zbyt wyzywająca?

W sytuacji, gdy znaczna część elit kwestionuje ewidentną porażkę polskiego państwa pod Smoleńskiem, co więcej, mówi o nowym początku, a stojący po drugiej stronie sporu są skłonni nazywać sprawę klęską państwa, nasuwa się podejrzenie, że kolejna generacja Polaków dostaje argument do rozważenia emigracji. Część z pewnością wybiera – wobec rozwoju wypadków – emigrację wewnętrzną. W sytuacji, gdy cztery najważniejsze osoby w państwie: prezydent i premier oraz marszałkowie Sejmu i Senatu mają za sobą studia historyczne, a nawet epizod dydaktyki w tej dziedzinie, z polskich szkół systematycznie usuwa się nauczanie historii, która jest zastępowana przez politycznie poprawne, histeryczne gender studies, trudno o uniknięcie refleksji, że za 10 (20?, 50?) lat polskość jako zakorzenienie w historii i kulturze, choć, jak się okazuje, niekoniecznie w terytorium, zredukowana do tradycji kultywowanej w części domów, zacznie się stawać przedmiotem godnym wykopalisk – domeną archeologów i muzealników.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej