Mateusz Gmiterek |
Polska wygląda inaczej po Smoleńsku. Polska wygląda inaczej z roku na rok, z miesiąca na miesiąc
Ten rok, a szczególnie ostatni jego kwartał, był jednak wyjątkowo obfity w wydarzenia mające wpływ na nas wszystkich. Dodajmy, wpływ negatywny.
A mury rosną, rosną…
Coraz częściej słychać głosy o tym, że co się rozpadło, to się już nie sklei. Co takiego stało się w ostatnim roku z ludźmi, że już nie można się zwyczajnie dogadać. Po obu stronach coraz mocniej zaciskają się pięści. Z jednej strony nie trafiają żadne argumenty. Mówiąc niewygodne rzeczy, zawszę będziemy „oszołomami”, „moherami”, „pisowcami”. Z drugiej zaś coraz częściej słychać, że pewnym osobom ręki się już nigdy nie poda. Czasem trudno się dziwić, bo jak jednak rozmawiać z kimś, kto twierdzi, że rodziny smoleńskie powinny same zapłacić za ekshumacje, bo to ich wymysł. Jak rozmawiać, kiedy ktoś mówi, że ofiary powinny być pochowane razem, a ekshumacje to kosztowna zabawa? Czy na pewno warto z nimi rozmawiać? Wszyscy się w ten sposób radykalizujemy. A mury z pieśni Kaczmarskiego rosną coraz wyżej.
Pamiętamy pełne hipokryzji wezwania mediów do spokoju po 10 kwietnia? Do zgody. Do ciszy nad trumnami. Do powstrzymania się od pochopnego ferowania wyroków. Teraz te same osoby z okładek kolejnych wydań „Newsweeka” i „Wprost”, o ile akurat nie zajmują się licznymi tematami zastępczymi, straszą opozycją. Macierewicz jako Talib, Kaczyński jako Joker, pomijając poziom artystyczny tych fotomontaży, którym daleko do ilustracji propagandowych z ZSRS-owskich gazet czy plakatów NSDAP, to wymowę mają podobną. Jeśli nie odstraszy czytelnika wprost wskazanym wrogiem, to przynajmniej go ośmieszy. Rodziny ofiar smoleńskiej tragedii można odrzeć ich z godności, można nie uszanować cierpienia, które nie kończy się wraz z żałobą narodową. Herbertowska „chłosta śmiechu” potrafi być niejednokrotnie okrutniejsza niż ból fizyczny. Michał Łuczewski w artykule „Wszyscy jesteśmy Ryszardem C.” (Magazyn „44” nr 3) wskazuje wręcz, że śmiech w nowoczesnych wspólnotach przejął rolę przemocy fizycznej – i jak kiedyś eliminowano fizycznie, tak dzisiaj eliminuje się symbolicznie. Śmiech czy też raczej rechot potrafi być bronią.
Czy warto w ogóle podejmować kontakt w wypadkach, kiedy w rozmowie nie możemy się doprosić szacunku dla podstawowych wartości, takich, które nie mają barw politycznych, i same z siebie nie chodzą na żadnych marszach. A może ktoś wątpi, że jest aż tak źle i potrzebuje przykładów? Proszę bardzo…
Elity – media – naród
Rady Lecha Wałęsy o potrzebie chowania ofiar we wspólnej mogile czy nazywaniu ekshumacji kosztowną zabawą, czy też słowa Stefana Niesiołowskiego o tym, że to rodziny powinny płacić za ekshumacje, godzą nie tyle w interes zmarłych czy też ich rodzin. Takie wypowiedzi stoją w sprzeczności z etyką i moralnością, powodują też przesuwanie granicy znieczulenia wciąż dalej. Zastanawia też wspólny mianownik, jakim jest odwoływanie się do kryterium finansowego. Czyżby w ten prymitywny sposób próbowano zjednać sobie ludzi?
Okazany w ostatnim okresie brak szacunku i zrozumienia dla dramatu rodzin Anny Walentynowicz, Ryszarda Kaczorowskiego, a także innych rodzin ofiar smoleńskich dowodzi, że część Polaków postradała rozum gdzieś między „Szkłem kontaktowym” a „Tańcem z gwiazdami”.
O ile wytłumaczenie zachowania Wałęsy czy Niesiołowskiego, osobom jako tako śledzącym polityczne wydarzenia i osobliwości ostatnich 20 lat, nasuwa się samo, to trudniejsze do zrozumienia jest to, co się dzieje z resztą społeczeństwa. Poza, o czym wspomniałem wyżej, mediami nadającymi ton rechotu, to czas też zdaje się działać na niekorzyść jedności społeczeństwa. Im bardziej oddalamy się w czasie od smoleńskich wydarzeń, tym silniej działa system wyparcia. Część społeczeństwa nie dopuszcza do siebie myśli, że od lat jest oszukiwana na korzyść tzw. elit w zamian za święty spokój, a oczywiście kosztem prawdy. Im dłużej jest oszukiwana, tym bardziej nie chce przyjąć tego do wiadomości. Boją się uznać pewne fakty, choćby były nagie jak przysłowiowy święty turecki. A gdy już nawet jakiś uznają, to broń Boże nie kojarzą go z innym. Bo jeszcze krok, a mogą zostać wysunięte wnioski i pieczołowicie przez lata konstruowana iluzja runie, powodując frustrację, żal i gniew – co jeszcze bywa oczyszczające, choć nikt nie chce się denerwować. Święty Spokój, jak to ktoś kiedyś humorystycznie wymyślił, to najważniejszy polski święty, a dysonans poznawczy to największy wróg Spokoju i największa przyczyna frustracji jego wiernych.
Jednakże nawet wtedy, gdy pewne prawdy wyjdą na jaw, co jest nieuniknione, a kto wie może i czasem zamierzone, to jeszcze nie jest koniec świata. Wystarczy zadbać, by efektem była nie mobilizacja i chęć zmian, lecz uczucie bezsilności i ogólna niechęć do polityki, o czym za chwilę.
I tak poprzez bębny medialnych szamanów modlitwa do Świętego Spokoju przenosi się z plemiennych wodzów na barbarzyńską tłuszczę, która w strachu podejmuje okrzyk zagłuszający głos pradawnych zasad, tych, które nie pozwoliłby ze śmierci robić mrocznego cynicznego show w odcinkach, vide przypadek Madzi z Sosnowca. Ten okrzyk zagłusza sumienie. Pozwala na dehumanizację wroga czy też kogoś, kto jako wróg został im wskazany. Bo czy ratując demokrację, nie trzeba przedsięwziąć wszelkich środków? A czy faszyści organizujący marsze z pochodniami nie są takim zagrożeniem? Kiedy w podobny sposób odczłowiecza się nie tyle jedną partię, co w zasadzie osoby wybierające pewne wartości, to czyn Ryszarda C. nie będzie już bezwzględnie karygodny. Białe nie będzie już białym, a czarne czarnym, granice tolerancji na barbarzyństwo przesuwają się dalej i dalej, metodą stopy w drzwi, która, jak się okazuje, sprawdza się nie tylko w sprzedaży akwizytorskiej.
Państwo kontra naród
Postawa części polityków zaważa na tym, jak społeczeństwo postrzega całości polityki. Wypowiedzi, na przykład o dożynaniu watahy, w zdrowym państwie złamałby karierę takiego polityka. Niepoważne byłoby jego cytowanie. Idiotyzmem byłoby proszenie go o wypowiedź w jakiejkolwiek sprawie. W końcu, dla dobra wspólnoty, zapomniano by o nim. U nas jednak dzieje się odwrotnie. Im bardziej ktoś nie nadaje się do pokazywania na wizji, tym częściej można usłyszeć, co ma do powiedzenia. Przez to poważne wypowiedzi nikną w gąszczu infantylnych banałów, czasem wręcz szkodliwych.
Celem jest obrzydzenie polityki. W starożytnej Grecji ludzi nieinteresujących się polityką nazywano idiotami. Teraz czynne zajmowanie się polityką dla pospolitego człowieka zbliżone jest do prostytucji. Interesowanie się nią nie należy zaś do dobrego tonu, a rozmawianie o tym jest na pewno konfliktogenne. To, że ludzie nie ufają politykom, nie jest w tym wszystkim najgorsze – na zaufanie trzeba sobie zasłużyć. Gorsze jest to, że nie lubią i nie ufają polityce, że tracą wiarę, iż mają na cokolwiek wpływ.
Byłoby to wszystko po prostu przykre, gdyby nie fakt, że w polityce nic się nie dzieje przez przypadek. Państwo polskie, jeśli chodzi o części jego elit, ciągle jeszcze mentalnie tkwi w PRL. Jakiekolwiek oddolne organizowanie się społeczeństwa w dłuższej perspektywie może grozić zachwianiem obecnego status quo. W najlepszym wypadku oznacza to konieczność podzielenia się przy nowym „okrągłym stole”, a w najgorszym będzie zaś całkowitym „oddzieleniem się na nowo”, jak głoszą hasła na transparentach protestujących przed Pałacem Prezydenckim. Ani jedna, ani druga opcja nie jest na rękę estabilishmentowi III RP. Elity kontra naród. Państwo kontra naród.
Wydaje się, że celem wielu działań rządu jest obrzydzenie polityki
Fot. Dominik Różański
„Podeślijcie im nierządnice, żeby dokończyły dzieła zniszczenia”
Jurij Bezmienow, dawny oficer KGB, który w 1970 r. zbiegł do Kanady, proces, jaki obecnie toczy się w Polsce, określał jako przewrót ideologiczny. Jego główną cechą, a jednocześnie największą trudnością w jego powstrzymaniu, jest legalność. Państwa cywilizacji zachodnich pozwalają, inaczej niż w ZSRS, a nawet w obecnej Rosji, na działalność ludzi godzących w interesy ich państw albo deprawujących ich społeczeństwo. Według Bezmienowa, a zgodnie ze sztuką wojenną Sun-Tzu, dywersantem w naszych realiach nie będzie ktoś, kto wysadza mosty. Dziś będzie nim dziennikarz, artysta, reżyser filmowy, student wymiany zagranicznej. W ten sposób nigdy przestępstwem nie będzie to, że jeden czy drugi reżyser/literat odbierze nagrodę w Moskwie za film/książkę godzące w interes Polski lub na przykład siejące w Polsce ferment, z którego poza kolejnymi podziałami nic nie wynika.
Każdy z nich na swój sposób będzie realizował, świadomie bądź nie, to, do czego został zainspirowany, przez ludzi, którym zależy na demoralizacji, później destabilizacji kraju, a w perspektywie kilku dziesiątek lat narzucenia swojego porządku i protektoratu.
Według Bezmienowa podboju najłatwiej dokonać, rozkładając system wartości, niszcząc kulturę wroga, burząc tradycyjny porządek. Stąd swoją siłę brało pospólstwo w czasie rewolucji francuskiej, które nie tyle unicestwiło tyrana, co dokonało gwałtu na swojej monarchii, tradycji, wreszcie samym Kościele, gdyż król był nie tyle władcą, co pomazańcem Bożym. Tego samego dokonała rewolucja bolszewicka. Z takich też idei czerpie palikociarstwo podnoszące rękę na tradycję i Kościół.
Jeśli wierzyć Bezmienowowi, to w naszym kraju od lat dokonuje się przewrót ideologiczny. Jesteśmy właśnie na końcu około dwudziestoletniego procesu demoralizacji. Kolejne pokolenia, jeśli nie oprą się na czymś stałym, mogą ulec zupełnej deprawacji. Polska będzie dla nich tylko pustym sloganem, nazwą geograficzną, na dodatek wstydliwą.