Alicja Dołowska |
Bieda dzieci jest najbardziej dotkliwym oskarżeniem stosunków społecznych w Polsce. Proces przemian wyrzucił za burtę dużą grupę rodzin, które w realiach dzikiego kapitalizmu, niemającego nic wspólnego z zapisaną w Konstytucji RP społeczną gospodarką rynkową, nie radzą sobie. Państwo odwróciło się od rodziny, a dzieci są tego ofiarą.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego w skrajnym ubóstwie żyje w Polsce około 2,2 miliona ludzi. W tej grupie ponad 600 tysięcy stanowią dzieci. Liczby są wymowne w sytuacji, gdy jednocześnie media informują, że pensje Polaków mimo kryzysu i bezrobocia rosną. Rosną, ale nielicznym. Bardzo dobrze żyje się władzy. Rząd właśnie przyznał sobie dodatkowo więcej 19 milionów złotych. Samorządowcy otrzymali nagrody, parlamentarzyści – podwyżki, a aż o 25 proc. wzrosło uposażenie wszystkich byłych prezydentów RP, mimo że emerytom przyznano waloryzację świadczeń poniżej stopy inflacji. Tak wygląda sprawiedliwość społeczna w kraju, w którym narodziła się „Solidarność”, której kolejne rocznice również coraz drożej fetujemy. Odnosi się wrażenie, że mądre nauczanie Jana Pawła II o tym, że solidarność znaczy „jeden drugiego brzemiona noście”, część decydentów najchętniej odesłałaby do kremówek. Bo solidarność to dla władzy kłopot.
Nie tylko bezrobocie
„Bezrobocie jest w Polsce głównym czynnikiem biedy – twierdzi minister pracy Jolanta Fedak. – Ubóstwa doświadczają również rodziny wielodzietne, osoby niepełnosprawne i ludzie starsi, zwłaszcza samotni. Również ci niezbyt zasobni, którzy poddali się nałogom i uzależnieniom.
Przed ubóstwem nie chroni w Polsce nawet praca. Aż 13 proc. pracujących z pensji nie jest w stanie utrzymać swoich rodzin. Jak się da, łapią pracę dodatkową, pracują nawet na dwa etaty lub „na czarno”. Jednak nie wszędzie są takie możliwości. Umowa o pracę na czas nieokreślony to dziś luksus.
Ciepłe posiłki uczniów to rzadkość, przede wszystkim na wsi
| Fot. Dominik Różański
Znamienne, że ponad połowa Polaków nie miała za co wyjechać na urlop. 31 proc. spędziło poza domem od jednego do siedmiu dni. Ile dzieci wypoczywało na wakacjach? Te dane nie są jeszcze znane.
W Polsce są regiony, gdzie dramatycznie brakuje miejsc pracy.
Z „Diagnozy społecznej 2011” przygotowanej przez prof. Janusza Czapińskiego wynika, że biedy w Polsce przybywa. Wskaźnik ubóstwa w gospodarstwach utrzymujących się z niezarobkowych źródeł (np. z zasiłków) wzrósł od 2009 r. z 28,5 do 36,4 proc. Wyraźny wzrost wystąpił także w przypadku gospodarstw rencistów (z 6,3 do 10,2 proc.). Znaczne różnice w tym zakresie odnotowano między poszczególnymi regionami kraju. Najwyższy wskaźnik ubóstwa w 2011 r. występuje w województwie lubelskim (12,8 proc.), kujawsko-pomorskim (7,7 proc.) i podkarpackim (6,2 proc.).
Biedniejszym samorządom nie starcza pieniędzy zarówno na utrzymanie szkół, jak i dożywianie dzieci, bo w szkołach z powodu drogiej żywności obiady kosztują więcej. Nie pomaga przekształcanie szkolnych stołówek w ajencyjne czy dowożenie zapakowanych w styropian posiłków przez firmy cateringowe.
Jest drogo. Obiady wydawane są najbardziej potrzebującym dzieciom. Z danych za ubiegły rok ministerstwa pracy wynika, że cały obiad (zupa, drugie danie i kompot) dostało ponad 400 tys. uczniów, jedno gorące danie – blisko 300 tys., a aż co ósme dziecko musiało się zadowolić mlekiem z bułką lub kanapką. Co gorsza, ciepłe posiłki uczniów to rzadkość przede wszystkie na wsi, gdzie nie ma stołówek. Tam serwuje się dzieciom bułkę z wsadem mięsno-warzywnym i owoc, a ciepłe danie tylko raz w tygodniu. W zeszłym roku ciepłego posiłku nie dostało 10 tys. dzieci, bo nie starczyło pieniędzy. Gminy otrzymują od 60 do 80 proc. dofinansowania z rządowej kasy na dożywianie dzieci w szkołach.
Resztę dokładają z własnego budżetu, ale czasem i to za mało, bo jeżeli gmina jest biedna, to nie stać jej na dofinansowanie.
We wszystkich grupach rodzin najuboższych są dzieci. Statystycznie jest ich znacznie więcej w rodzinach biednych niż bogatych, które uważają, że dwójka dzieci wystarczy. Dla utrzymania substancji społeczeństwa nie wystarczy, bo wiele małżeństw wabionych mirażami bogactwa rezygnuje z posiadania dzieci, wybierając „jedwabne życie”.
Profesor Józefina Hrynkiewicz zauważa, że nie zdajemy sobie sprawy, iż według danych GUS, od momentu wejścia do UE z Polski wyemigrowało 2 miliony 210 tys. młodych ludzi!
„Z demograficznego punktu widzenia możemy powiedzieć, że wyjechał wielki potencjał demograficzny” – mówi Hrynkiewicz.
Państwo powinno hołubić wielodzietne rodziny, a te, które są niewydolne finansowo, wspomagać w każdy możliwy sposób. Gdyby nie pomoc Kościoła, gminy, różnego typu organizacji charytatywnych, dzieci z biednych rodzin byłyby głodne. I Tak mimo pomocy wiele z nich niedojada.
„Około dwóch milionów Polaków korzysta z pomocy społecznej. Wraz z członkami rodzin to ponad 3,7 miliona. Ze świadczeń rodzinnych korzystało w 2009 roku 2,3 miliona rodzin. W tym samym roku ponad 17 proc. Polaków doświadczało ubóstwa i wykluczenia społecznego lub było nimi zagrożonych” – informuje dr hab. Ryszard Szarfenberg z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego.
Co i komu ciąć?
„Od ponad sześciu lat mimo wysokiej inflacji nie zmieniono progu dochodowego uprawniającego do ubiegania się o pomoc socjalną. Próg wynosi ponad 504 zł. Jednak nawet gdyby ten „próg” waloryzowano, strefa ubóstwa zmniejszyłaby się umiarkowanie, dlatego że wysokość świadczeń socjalnych jest w Polsce niewielka, tak jak niewielki jest udział wydatków na pomoc społeczną w PKB” – zauważa Szarfenberg.
Jeśli minister finansów Vincent Rostowski zapowiada cięcia niezbędne do ograniczenia deficytu budżetowego, nie wiadomo, z czego chce ciąć. Liberalni ekonomiści, jakby nie dostrzegając problemu bezrobocia, wołają: „Ciąć socjal!”. Nie mówi się o podnoszeniu podatków bogatym, mimo że podatek „solidarnościowy” od dawna płacą Francuzi, a ostatnio zamiar wprowadzenia go ogłosił premier Włoch Silvio Berlusconi, a legendarny miliarder Warren Buffet ogłosił na łamach „New York Timesa”, że trzeba podnieść podatki dla najzamożniejszych Amerykanów, mimo że podatki w USA są progresywne. Sam gotów jest płacić wyższe podatki i twierdzi, że jego koledzy multimilionerzy też się na to zgodzą.
Czy zgodzą się najbogatsi Polacy, którym Platforma Obywatelska obiecywała podatek liniowy? Dobre pytanie. W sytuacji polskiej biedy Jarosław Kaczyński w imieniu PiS oświadczył, że jego partia jest gotowa sięgnąć do „głębszych kieszeni”. Sporo się u nas mówiło o dobrodziejstwie podatku liniowego, podając za wzór kraje świeżo przyjęte do Unii, które go wprowadziły. Jak to się odbiło na budżecie tych krajów, zrobiło się potem cicho, podobnie jak o tym, ile osób z tych krajów wyemigrowało za chlebem. Tak jak absolutnie jest cicho o tym, że w krajach zachodniej Europy i skandynawskich zasadą jest podatek progresywny. Okazuje się, że kryzys uderzył szczególnie mocno w państwa wschodniej Europy posiadające podatek liniowy, takie jak Estonia, Łotwa i Litwa czy Słowacja. Międzynarodowy Fundusz Walutowy już w 2005 r. w swoich analizach zwrócił uwagę, że podatek liniowy na Słowacji nie spełnił swojej funkcji. W lipcu 2009 r. MFW zaproponował Łotwie rezygnację z podatku liniowego na rzecz progresywnego.
Jak kto liczy?
Raport Komisji Europejskiej zawstydza, alarmując, że aż 26 proc. polskich dzieci jest zagrożonych ubóstwem. Tak dramatyczną statystykę ma jeszcze tylko Łotwa. Polskie społeczeństwo ulega coraz większemu rozwarstwieniu. Różnice dochodowe wykopują niebezpiecznie głęboki rów. Socjolodzy mówią o Polsce, że „jest cienka w pasie”, bo klasa średnia ciągle nie może się u nas stabilnie rozwinąć. Rozwiązaniem nie jest grodzenie i obejmowaniem monitoringiem bogatych osiedli pilnowanych przez firmy ochroniarskie. Rozwiązaniem jest wyrównywanie szans i bardziej solidarna polityka społeczna.
Gdy prezydent Lech Kaczyński głosił potrzebę „umowy społecznej”, ideę Polski solidarnej, ze strony liberałów leciały na niego gromy. Gdy wetował liberalne ustawy zdrowotne i oświatowe, to w przekonaniu, że akurat ochrona zdrowia i edukacja to dziedziny, które najmniej powinny podlegać prawom rynkowym.
„Nie jest winą dziecka, że urodzi się w biednej rodzinie, w mieście czy na wsi. Szkoła powinna stworzyć mu edukacyjną szansę na wyrównywanie szans” – twierdził Lech Kaczyński.
Ale ubóstwo to temat mało interesujący dla obecnego rządu. Ten rząd lubi igrzyska. To, że wraz z bezrobociem rośnie i obszar biedy, pozostaje na dalszym planie. O 4 miliardy złotych obcięto w budżecie środki na aktywizację bezrobotnych, choć w Polsce wskaźnik osób zatrudnionych nie przekracza 60 proc. ludzi w wieku produkcyjnym. Główny Urząd Statystyczny informuje, że w sferze ubóstwa żyje około 7 proc. mieszkańców miast i 17 proc. mieszkańców wsi.
Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) opublikowała niedawno raport, z którego wynika, że nie 600 tys., a prawie 2 miliony dzieci w Polsce żyje na skraju nędzy. I że Polacy wydają na dzieci najmniej spośród wszystkich 32 krajów należących do tej organizacji. Sytuacja materialna dzieci w Polsce została oceniona jako najgorsza spośród 21 krajów europejskich również przez UNICEF. O braku rozwiązań systemowych mówią już wszyscy: naukowcy, społecznicy, nauczyciele i rodzice. Ale rozwiązań nadal nie ma. Doraźne akcje typu „szklanka” mleka lub „owoce w szkole” czy nawet realizowany w niektórych szkołach bank kanapek przynoszonych przez bogatszych uczniów dla biedniejszych kolegów i wkładanych dyskretnie do lodówek nie rozwiążą problemu głodnych dzieci. Nie rozwiąże ich również „Caritas” i pomocni sąsiedzi.
„Jeśli chodzi o politykę prorodzinną, to Polska nie ma powodów do wstydu ani do kompleksów; w kilku sprawach jesteśmy awangardą i wzorem do naśladowania dla wielu innych” – stwierdził premier Donald Tusk.
Panie premierze, to wstyd. Trzeba bardziej sprawiedliwie kroić ten nasz wspólny polski tort.