Powróćmy do zdrowego rozsądku

2013/07/2
Jerzy Biernacki

Żyjemy niejako w dwóch światach, w dwu rzeczywistościach. W tej naszej codziennej, zwykłej, oglądanej własnymi oczami i ocenianej własnym rozumem, prawdziwej, i w tej telewizyjnej, medialnej, w rzeczywistości życia publicznego, politycznego, która niezwykle silnie na nas oddziałuje. Ale nie może być dwu rzeczywistości prawdziwych naraz, więc jedna z nich, wiadomo, która, jest nieprawdziwa, jest nierzeczywistością, matriksem, składającym się z kłamstw, pomówień, oszczerstw, półprawd, niedomówień. A poza tym z różnych „niedocieczonych wątków”, tajemnic, a także manipulacji mających zapewnić wysokie słupki poparcia dla rządzących, wykorzystujących sytuację po narodowej katastrofie, po której wzięli „wszystko”, całą dostępną władzę, nie wyłączając mediów publicznych.

 

A wzięli ją nie po to, by zmieniać Polskę, by wzbogacać jej rzeczywistość materialną i duchową, lecz najwyraźniej dla niej samej, dla władzy, która jest jednym z najsilniejszych narkotyków, działających zwłaszcza na umysły słabe, niesformowane, na charaktery dalekie od cnót kanonicznych, na ludzi moralnie niedojrzałych, Piotrusiów Panów, traktujących życie jak dobrą rozrywkę, „tu i teraz”, byle była ciepła woda w kranie (po meczu w piłkę kopaną trzeba się wykąpać) i papu.

Filozofia ciepłej wody w kranie

Nie dajmy się zwariować, nie pozwólmy dać się zawładnąć temu matriksowi, tej nierzeczywistości. Powróćmy do zdrowego rozsądku. Do elementarnej wiedzy, jaką posiadamy i na jakiej możemy się oprzeć, do realistycznej oceny tego, co się nam serwowało i serwuje, oceny opartej na faktach, na umiejętności rozróżniania prawdy od kłamstwa, dobra od zła, zachowań politycznych korzystnych dla Polski od niekorzystnych lub wręcz szkodliwych.

Zdrowy rozsądek jasno pokazuje, że zalewająca się łzami w telewizorze pani Beata Sawicka, dowodząca, że została uwiedziona przez przystojnego agenta CBA i jest niewinna – to hucpa i kiepski teatr, zainscenizowane ad usum Delphini, dla ludzi dziecinnie naiwnych, apelujące do ich dobroci i pobłażliwości dla „uwiedzionej” i zachęcające do surowego potępienia „uwodzicielskich” metod CBA.

Zdrowy rozsądek każe jednak pamiętać, że to pani Sawicka wzięła łapówkę w wysokości 100 tysięcy złotych i że to ona wieszczyła prywatyzację obiektów służby zdrowia (która wkrótce potem, w sensie ogólnym, stała się jawną ideą partii rządzącej), że było to po prostu przestępstwo. A za to zniszczony zostaje przez usłużne rządzącym media nie tylko wyśmienity agent CBA (opisany, zdemaskowany, w trzydziestym którymś roku życia wypchnięty na emeryturę), lecz także – wiarygodność instytucji (powołanej do życia zgodnymi głosami PO i PiS), która na niej, na wiarygodności i rzetelności opierała swoja renomę. Powróćmy do zdrowego rozsądku.

Wszyscy widzieliśmy Janusza Kaczmarka udającego się do wiadomego biznesmena w hotelu Marriott, ale dziś to przecież on jest bohaterem mediów, rozdającym razy byłym pisowskim ministrom i premierowi i powoli staje się „autorytetem moralnym”. Zmarły tragicznie Andrzej Lepper prawdopodobnie nie był taki głupi, żeby wziąć udział w tzw. aferze gruntowej i czerpać z niej „korzyści majątkowe”, ale niewątpliwie został uprzedzony o zastawionej na niego pułapce. Ale przecież dwaj panowie zostali przyłapani na gorącym uczynku brania łapówki czy może dopiero jej części.

Afery, których ma nie być

Powróćmy do zdrowego rozsądku. Afera hazardowa… Mirosław Sekuła przemawiający do pustych krzeseł (to już blisko do… konia cesarza Kaliguli w Senacie rzymskim) i orzekający, jako szef komisji śledczej, że afery nie było. A potem to samo prokuratura… Owszem, nikt nie przyłapał „Mira” i „Zbycha” na tym, jak biorą łapówkę od „Rycha” i Koska, ale stało się tak dlatego, że był ewidentny przeciek (o czym „Rycho” jasno poinformował w jednej z rozmów) i działaniu antykorupcyjnemu ukręcono łeb, także dosłownie, gdy premier zdymisjonował bezprawnie szefa CBA. Ale pamiętamy te dialogi na cmentarzu i na stacji benzynowej, nie pozostawiające wątpliwości co do intencji rozmówców. A „Miro” podpisał pismo znoszące dopłaty do gier hazardowych i wiedział, co podpisuje, tak jak wiedział, co robi młody adept korupcyjnych umiejętności, jego asystent… A więc afera była. Było działanie mające zapobiec wpływowi do kasy państwa blisko pół miliarda złotych, które stałoby się łupem panów „przedsiębiorców” od hazardu, a „Zbycho” i „Miro” też otrzymaliby swoją dolę.

Powróćmy do zdrowego rozsądku. Barbara Blida popełniła samobójstwo, ponieważ miała coś za uszami, nie zrobiłaby tego, gdyby była niewinna. Pozostają błędy ekipy ABW, de facto wypływające z elegancji i uprzejmości wobec kobiety. Gdyby ją rzucono na podłogę i skuto, tak jak to się robi z podejrzanymi o przestępstwa mężczyznami – albo przynajmniej z miejsca założono kajdanki – samobójstwa bynie było. Ale byłby prawdopodobnie jeszcze większy wrzask obrońców przestępców i obrońców kobiet, których skąd inąd los przestępców i kobiet w gruncie rzeczy mało obchodzi. Trzy lata prac komisji śledczej nic ponadto nie przyniosły, ale mimo to jej przewodniczący, Ryszard Kalisz żąda Trybunału Stanu dla Zbigniewa Ziobry i Jarosława Kaczyńskiego, a przedstawiciele partii rządzącej to popierają. Z drugiej zaś strony – niespodzianka: przewodniczący tzw. komisji „naciskowej”, Andrzej Czuma, po ponad trzech latach jej pracy, napisał projekt raportu, w którym zostało powiedziane, że żadnych nacisków ze strony rządu Jarosława Kaczyńskiego na wymiar sprawiedliwości nie stwierdzono. Logicznie rzecz biorąc raport Czumy nie jest zgodny z zamówieniem politycznym, podważy skandaliczne skądinąd dezyderaty Kalisza.

A teraz o tym, co najboleśniejsze. Przebieg śledztwa rosyjskiego w sprawie katastrofy smoleńskiej i jego wyniki (zawarte w raporcie MAK, ale nie tylko) w postaci winy polskich (podobno niedoszkolonych!) pilotów, podpitego śp. Generała i być może śp. Prezydenta – wbrew faktom ustalonym ponad wszelką wątpliwość przez polskich śledczych – wskazują, że… Rosjanie mają wiele do ukrycia. Nikt nie może orzec o bezpośredniej przyczynie czy przyczynach tej straszliwej katastrofy, ani wykluczyć jakiejkolwiek z nich na obecnym etapie dochodzenia. Mimo to polska prokuratura wykluczyła hipotezę zamachu terrorystycznego, nie mając do tego żadnych podstaw: dostępu do wraku, do czarnych skrzynek, do materiałów z sekcji zwłok.

Można powiedzieć: wszystko jedno, czy Rosjanie chcą ukryć dowody zamachu, czy tylko niebywałego bałaganu na Siewiernym (chociaż to wcale nie jest wszystko jedno), ale na pewno chcą coś ukryć, zamazać, wskazując w ten sposób (bezwiednie?!) na siebie jako winnych. Czego? A chociażby mówienia przez kontrolerów rosyjskich: „jesteście na kursie i na ścieżce”, podczas gdy samolot był to w jedną to w druga stronę ileś metrów od kursu, a ostatecznie spadł daleko na lewo od kursu (czyli od pasa lądowania); na ścieżce też nie był, czego chyba nie wiedziała załoga, bo zaskoczyło ich, że są niżej niż sądzili (tj. poniżej ścieżki), gdy padła komenda: odchodzimy. Wcale nie na wysokości 100 metrów! A więc co się stało, że nie odeszli, tylko runęli w dół?

Amoralni politycy

Wróćmy do zdrowego rozsądku. Już sama zgoda na rozdzielenie wizyt była działaniem niezgodnym z polską racja stanu, ukazywała bowiem wobec nieprzychylnego Polsce od zawsze mocarstwa słabość polskich władz, panujący między rządem a ośrodkiem prezydenckim konflikt, tak skutecznie rozegrany przez Putina, zdającego sobie sprawę, że ma do czynienia z ludźmi, którzy mają kluskę zamiast kręgosłupa moralnego. Ów konflikt został rozpętany przez stronę rządową, na gruncie skrajnie odmiennych opcji w zakresie polityki zagranicznej i sporu o kompetencje, ale ze strony partii rządzącej rozgrywany nie merytorycznie, lecz z użyciem tzw. „przemysłu pogardy i nienawiści”. Choć przecież polityka zagraniczna, jakkolwiek jest prowadzona przez rząd, powinna być uzgadniana, a nawet „ucierana” w kontaktach i dyskusji między obydwoma ośrodkami. A nie była, z winy rządu i ministra spraw zagranicznych, które to ośrodki nawet nie raczyły informować Prezydenta o swoich posunięciach i działaniach.


Czy prawdziwą wersję wydarzeń pod Smoleńskiem przedstawiła komisja Millera…?

Racja stanu

Przy tym opcja polityczna Lecha Kaczyńskiego była autentycznie związana z polską racją stanu, oparta na twardym (co nie znaczy: niedyplomatycznym) stawianiu spraw, na reprezentowaniu polskiego interesu narodowego, podczas gdy polityka rządu na tym kierunku sprowadzała się (i sprowadza nadal) do ulegania żądaniom rosyjskim. Wyszło to na jaw ze szczególną jaskrawością, gdy rząd oddał śledztwo stronie rosyjskiej, zgodził się na konwencję chicagowską i gdy bez sprzeciwu właściwie przyjmował jego wyniki, nie dbając o to, że na oczach świata Polska została upokorzona i skrajnie zlekceważona. Chociaż każdy może dostrzec, że raport MAK napisany został pod tezy, które Rosjanie (oraz minister Sikorski za nimi) sformułowali sobie i puścili w świat już w kilka godzin po katastrofie, zanim w ogóle komisja zebrała się po raz pierwszy.

Nie sposób tutaj spisać wszystkich win, jakich dopuściły się ośrodki rządowe. Zsumowało je kompetentnie i przekonująco pięciu niezależnych ekspertów w artykule na dwie kolumny w „Rzeczpospolitej” („Plus-Minus”) z 9-10 kwietnia 2011 r., zatytułowanym: Dlaczego musiało dojść do katastrofy smoleńskiej. Autorzy to: Marcin Gomoła, prawnik, lider Ruchu Młodego Pokolenia ’89, Przemysław Guła, b. szef Rządowego Centrum Antykryzysowego (zwolniony przez premiera Tuska, wraz z nim odeszło dziesięciu najwybitniejszych ekspertów od zarządzania ryzykiem), gen. Sławomir Petelicki, twórca i były dowódca „Gromu”, prof. dr. hab. Krzysztof Rybiński, b. wiceprezes NBP, rektor uczelni Vistula i gen Waldemar Skrzypczak, b. dowódca wojsk lądowych. Ich wnioski są jednoznaczne: widmo Trybunału Stanu dla Donalda Tuska i kilku jego ministrów nabiera realnych kształtów.

Katastrofa i polityka

Wróćmy do zdrowego rozsądku. Mówi on, że wbrew narzucanemu nam poglądowi, iż katastrofę smoleńską należy postrzegać przez pryzmat bólu i cierpienia rodzin, ale minął rok i trzeba wreszcie skończyć z żałobą (tak nawiasem mówiąc to pachnie sprzecznością), katastrofa ta i kwestia wyjaśnienia wszelkich jej bezpośrednich i pośrednich przyczyn, jest i pozostaje sprawą polityczną. Choćby dlatego, o czym napisałem wyżej, że przyczynili się do niej politycy, a prawdy żądają miliony Polaków i do jej odkrycia dążą również politycy, tylko inni. A żałobę może dopiero na dobre zakończyć odkrycie prawdy i godne, trwałe uczczenie ofiar w tej przestrzeni miasta, w której od niemal półtora roku roku gromadzą się w związku z tą sprawą tysiące Polaków.

Długo oczekiwany raport komisji ministra Jerzego Millera, wbrew wyrażanemu publicznie jego przekonaniu, i to wyrażanemu z pewności siebie – nie dotarł do prawdy, powtórzył w zasadzie oburzające tezy MAK, marginalizując błędy rosyjskiej obsługi lotniska Siewiernyj, choć niby chce na nie zwrócić uwagę (czego nie czynił MAK), a poza tym kładąc nacisk na analizę skrajnie złej sytuacji w specpułku. Ale imiennie żadnych winnych nie wskazuje, ani tam, ani w kancelarii premiera czy w MSZ. Nie mówiąc o BOR, bo przecież minister Miller po części występuje jako sędzia we własnej sprawie, ale w raporcie tego wątku po prostu nie ma, a generał Janicki już od dawna cieszy się nową gwiazdką, przyznaną zapewne za zasługi związane z katastrofą 10 kwietnia 2010 r.… Natomiast dymisja Bogdana Klicha, niesamowicie pochwalonego przez premiera za szybkie przeprowadzenie profesjonalizacji armii, pozostaje jak gdyby bez związku z tym, co stało się półtora roku temu na Siewiernym. Podobnego przekonania i pewności siebie nie wykazują autorzy „Białej księgi” w sprawie katastrofy smoleńskiej, czyli zespół parlamentarny pod kierownictwem Antoniego Macierewicza, choć jej treść dominują analizy eksperckie; podważają oni zasadnie tezy „raportu” komisji Millera, przyznają jednak, że jeszcze nie dotarli do prawdy, nie mając dostępu do wraku, kokpitu, czarnych skrzynek i pozostałej dokumentacji pozostającej w rękach Rosjan.

Ale przecież nie tylko o to chodzi. „Tu chodzi o Polskę”, napisała Alina Czerniakowska, wyśmienita dokumentalistka najnowszej historii naszego kraju, opisując walkę o krzyż i walkę z krzyżem na Krakowskim Przedmieściu. A o jaką Polskę? Czy o tę tylko z ciepłą wodą w kranie i z piłką nożną w sobotę i niedzielę, klientkę sąsiednich mocarstw, kraj bez znaczenia – w Europie i w świecie, biernego członka Unii Europejskiej i NATO, z milionami najbardziej przedsiębiorczych obywateli na emigracji zarobkowej u bogatszych etc.?

Czy o Polskę mającą mocną państwowość, władze, z którymi liczą się nawet najsilniejsi partnerzy, suwerenną i niepodległą na tyle, na ile to tylko jest możliwe w obecnych warunkach, stawiającą na nowoczesność i modernizację, ale bez utraty narodowego i katolickiego charakteru (jest to ze wszech miar możliwe!), kraj zrównoważonego rozwoju, którego energię i mądrość zapewnią młodzi Polacy i który młodym Polakom i następnym pokoleniom zapewni przyszłość. Polskę solidarną, czyli dbającą o wszystkich swoich obywateli, także tych słabszych, nie wyposażonych w cechy przedsiębiorczości i inicjatywy, mniej zdolnych, a także niepełnosprawnych i starszych, zasłużonych czyli emerytów, którzy mają prawo do godnego życia. Kraj, w którym oświacie przywróci się jej właściwe zadania: edukacji nie tylko przysposabiającej do zawodu, lecz także zapewniającej młodzieży wiedzę ogólną o świecie i ojczyźnie i rozwój umysłowy, a poza tym wychowanie wedle zasad chrześcijańskiej moralności i w duchu mądrego patriotyzmu, który nie jest żadnym przejawem zaściankowości, lecz fenomenem uniwersalnym. Polskę bezpieczną, wewnętrznie i zewnętrznie, z przywróconym do właściwego ładu wymiarem sprawiedliwości i z suwerenną, opartą na racji stanu, zdecydowaną polityką zagraniczną, opartą na budowaniu bliskich i podtrzymywaniu dalekich sojuszy. Z armią, która będzie zdolna obronić całe terytorium kraju, a nie tylko jego wycinek. Wreszcie z budżetem zadaniowym, zapobiegającym marnotrawstwu pieniędzy i z deficytem zgodnym z panującymi wymogami. I z rzeczywistą polityką prorodzinną, mającą przeciwdziałać katastrofie demograficznej, która jest faktem. Idealizm? Mrzonki? Nie. Istnieje taki program, którego dalece niekompletny zarys tutaj przedstawiam, i rośnie wola jego urzeczywistnienia. A także wola rzeczywistego wyjaśnienia przyczyn katastrofy smoleńskiej, czyli dojścia do prawdy o niej. W tym przypadku – za wszelką cenę.

Tylko powróćmy do zdrowego rozsądku, do cnoty roztropności. A jesienią skorzystajmy ze swego obywatelskiego prawa, podejmując zgodną z nimi decyzję.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej