Wojciech Piotr Kwiatek |
Monumentalizm tej ośmiusetstronicowej książki w pełni odpowiada jej zawartości: to praca monumentalna… w sensie poznawczym, w sensie rangi. Tyle treści wypełniło życie jednej zdeterminowanej, bezkompromisowej i do szpiku kości uczciwej kobiety – Anny Walentynowicz.
Trudno o lepszy moment: 30. rocznica Sierpnia 80 to dobry czas na obrachunek z tym zrywem i jego jakże dalekosiężnymi – błogosławionymi i przeklętymi! – konsekwencjami. Trudno wprawdzie uwierzyć, by praca Cenckiewicza spowodowała „oczyszczenie” czy „przetarcie horyzontu”. Dalece dziś na to – bolesna to prawda – za późno. „Ludzie Sierpnia” albo tworzą dziś polski establishment polityczny i są untouchables albo – jak Bohaterka książki – są marginalizowani. Jednak po ukazaniu się pracy Anna Solidarność nikt już nie będzie mógł się tłumaczyć niewiedzą.
Oczywiście pozostaje otwarta kwestia zasadnicza, sformułowana przez Andrzeja Gwiazdę w rozmowie z Walentynowicz tuż po podpisaniu Porozumień Sierpniowych: „Czy myśmy dobrze zrobili, podpisując to porozumienie? Może trzeba było walczyć o więcej?”. I kwestia następna – kto miał rację: Wałęsa i jego akolici, wchodząc w zgniłe kompromisy z Jaruzelskim i Kiszczakiem, ale w końcu doprowadzając do wolnych wyborów, usunięcia z Polski „bratniej Armii Radzieckiej”, likwidacji cenzury i inicjacji demokratycznych przemian politycznych, czy niepokorni radykałowie, widzący do dziś inne skutki tamtych gier politycznych: zakłamanie życia publicznego, polityczną korupcję i nepotyzm, terror medialny wobec myślących inaczej, wyprzedaż Polski, zrujnowanie polskiej gospodarki, ponowną pauperyzację społeczeństwa, chocholi taniec „reform” i gigantyczne zadłużenie kraju?
To zupełnie niezwykłe – życiorys jednej kobiety jak w soczewce skupił najważniejsze polskie problemy II połowy XX wieku…
Zawsze z tymi, którym trudniej
Urodzona w 1929 roku Anna Lubczyk zakosztowała dzieciństwa gorzkiego: osierocona w 10. roku życia niemal całą wojnę była… niewolnicą, wykorzystywaną bezlitośnie przez „dobrodziejów”, którzy ją przygarnęli. Za kąt i pożywienie harowała od świtu do nocy, bita nawet za wymówienie słowa „wakacje”. Owym „dobrodziejom” zawdzięczała tak naprawdę tylko to, że znalazła się w 1947 roku na Wybrzeżu.
Ale że wiedziała, co to jest krzywda, co to znaczy: być w potrzebie – jak tylko mogła, wspierała tych, którzy potrzebowali pomocy i wsparcia.
W 1950 roku Stocznia Gdańska zatrudniła Annę Lubczyk jako spawaczkę. Wielekrotnie wspominała, jak przemodliła całą noc, żeby jej się udało. A gdy weszła na stanowisko pracy, obiecała sobie, że nikt nigdy nie będzie miał do jej pracy zastrzeżeń, że nikt jej nigdy z pracy nie wyrzuci…
Z czasem w ów idealizm wdziera się rzeczywistość: stalinowski reżim, wyzysk pracujących kobiet, statystyki dotyczące stanu zatrudnienia, poziomu wynagrodzeń, „przodownicki” dryl, szaleństwo przekraczania planów (czyli jeszcze większy wyzysk!). Anna szybko to rozumie – zostaje członkinią komunistycznej Ligi Kobiet, żeby upominać się w imieniu innych o urlopy macierzyńskie, zasiłki, ochronę pracy kobiet i jej godność. Dlatego już w 1953 roku ma pierwszy „kontakt” z UB – zostaje pobita i poszarpana za włosy podczas „rozmowy” w stoczniowej komórce Urzędu Bezpieczeństwa za krytykę sekretarza PZPR. Nie ustaje jednak w dążeniu, by być potrzebną, użyteczną dla innych: wózkiem rozwozi mleko na najcięższe stanowiska pracy, by stoczniowcy nie stali w tasiemcowych kolejkach, urządza klomby kwiatowe, by przestrzeń pracy była bardziej ludzka… Spotyka się tylko z podejrzliwością (że się podlizuje ludziom), wreszcie z represjami (bo wykazuje złą organizację pracy w stoczni). Jednak pracuje doskonale, zbiera pochwały, wyróżnienia, odznaczenia. Ale do działalności „społecznej” już się nie garnie. Coraz szerzej otwierają jej się oczy. Stanowczo odrzuca możliwości „zaangażowania się” (oferta wstąpienia do partii), choć to wydatnie zmieniłoby jej położenie pod każdym względem. A ono jest ciężkie: z początku nie ma własnego kąta, ale za to ma… nieślubne dziecko, owoc niedojrzałej, młodzieńczej miłości. Do tego dopada ją choroba nowotworowa; rokowania nie są za dobre, ale Anna mówi sobie: „Muszę żyć”. I żyje. Zmienia tylko pracę – zostaje suwnicową na wydziale W-2. Traci finansowo, więc znów interwencje, skargi, list do samego Bieruta. Po jakimś czasie dostaje w wyniku takiej interwencji mieszkanie (w którym przemieszka całe życie!), sama wychowuje syna. Już wtedy jej bezinteresowność z jednej, a odwaga z drugiej strony powodują, że cieszy się powszechnym szacunkiem i zaufaniem załogi.
I runda
W 1968 roku Annie (już Walentynowicz, w 1964 roku wychodzi za mąż za Kazimierza Walentynowicza, który niestety wcześnie umiera na raka) po raz pierwszy grozi wyrzucenie z pracy – za ujawnienie przestępstwa sekretarza Rady Oddziałowej (zdefraudował publiczne pieniądze i przegrał je w Totolotka!). Wtedy po raz pierwszy też stoczniowcy stają w jej obronie – 65 z nich podpisuje petycję protestacyjną. Jest skuteczna.
Nadchodzi grudzień 70. Anna nie opuszcza stoczni – gotuje zupę dla 17 tys. strajkujących. Ale wiadomości o masakrze i ofiarach dochodzą i do niej. Walentynowicz jest w składzie delegacji, która przyjmuje partyjnych „wysłanników Warszawy”, jest też na słynnym spotkaniu z Gierkiem. Ale nie jest entuzjastką hasła „Pomożemy!”. Wie, że ma ono tylko przykryć dramat. Do podziem nego „Robotnika” pisze słynny już tekst Szczera dyskusja nad antrykotem – relację z wizyty Gierka, Jaroszewicza i Babiucha w stołówce Stoczni Gdańskiej w sierpniu 1979 roku. Obsługę zapewniało 50 kucharzy z najlepszych zakładów, 32 kelnerów i 14 kelnerek. Serwowano: 1. kotlet rycerski (schab nadziewany pasztetem i pieczarkami); 2. antrykot z kurczaka; 3. schab pieczony; 4. jajko z kawiorem; 5. łosoś wędzony; 6. węgorz wędzony; 7. zupy i kremy (2 rodzaje); 8. lody cassate z bitą śmietaną i szlachetnymi owocami; 9. koniaki, winiaki, żytnia, ajerkoniak. Wszystko przywieziono w specjalnym kontenerze, do którego też po uroczystości zapakowano niezjedzone potrawy. Koszt imprezy – ok. 1. mln zł…
Już zimą 1971 roku w stoczniach wybuchają kolejne strajki, bo rząd nie wypełnia postulatów z Grudnia. A wypadki radomsko-ursuskie 1976 roku rozwiewają resztki złudzeń.
Dla Anny Walentynowicz nadchodzą lata najważniejsze: w 1978 roku trafia do środowiska Wolnych Związków Zawodowych, powstałych niemal jednocześnie na Śląsku i Wybrzeżu
Wałęsa, czyli oko cyklonu
Od tego momentu książkę Cenckiewicza czyta się z jeszcze większym zainteresowaniem, bo Bohaterka aktywnie wchodzi w centrum wydarzeń najważniejszych, jak sprawa walki o władzę, przyszłą władzę w Polsce, między „grupą Wałęsy” a „grupą Komitetu Obrony Robotników” (z której częścią ostatecznie Wałęsa się połączył!). Obserwujemy też, jak z upływem czasu Anna Walentynowicz, Gwiazdowie, Pienkowska, czyli „niepokorni”, „radykałowie” są przez Wałęsę z premedytacją coraz wyraźniej marginalizowani; w efekcie Anna pozostała, jak wiemy, jednym z nielicznych już obrońców ostatnich szańców prawdy. Choć po SB zostało w sumie dość dużo dokumentów, ilustrujących strategię komunistycznej policji politycznej w PRL, dokumentów, bez których nasza wiedza byłaby ubożuchna. I spaczona.
Anna Walentynowicz nigdy nie przestała się upierać, że prawda o tym, „jak to było naprawdę”, jest ważna, może najważniejsza. Sekundowało jej niewielu, grupka niezawodnych od zawsze przyjaciół. Stąd waga spotkania w mieszkaniu Gwiazdów, gdzie Wałęsa przyznał się, że w styczniu 1971 r. był wzywany na przesłuchanie, aby – jako „prowodyr” strajku – rozpoznać na filmie znane sobie twarze uczestników zajść ulicznych. Na słowa Joanny Gwiazdowej: „Aha, to już wiemy, skąd tyle aresztowań w 1971 r. (…) odpowiedział: „Głupia jesteś! To też są ludzie, z którymi trzeba pracować” (podkr. – WPK). Chciał nam chyba wmówić, że wśród przesłuchujących go milicjantów prowadził agitację polityczną. Dalej tak wspominała Joanna Duda-Gwiazda: (…) opowiedział, jak – już po spaleniu Komitetu (KW PZPR – WPK) na komendzie SB przy ul. Okopowej na zdjęciach i taśmach filmowych rozpoznawał kolegów. Wszystkich uczestników spotkania po prostu zamurowało. Zareagowałam bardzo gwałtownie i Wałęsa zaczął się tłumaczyć i wycofywać.W tym miejscu pojawia się sprawa taśmy, na której rozmowa była nagrywana. I interesującej roli w całej tej sprawie Bogdana Borusewicza. Posłuchajmy Dudy-Gwiazdy: Niestety Borusewicz nie był obecny na tym spotkaniu i nie uwierzył nam. Sprawa była prosta. Borusewicz dostał taśmę i mieliśmy wrócić do sprawy, kiedy jej odsłucha, ale wciąż nie mogliśmy wrócić do tematu. Borusewicz miał niesamowitą zdolność uchylania się od odpowiedzi. Zwlekał, a gdy sytuacja stawała się niewygodna, znikał na dłuższy czas, potem popadał w amnezję i przedstawiał jakąś swoją wersję. W ten sposób pozbyliśmy się jedynego dowodu. Nigdy nie doszliśmy, gdzie ta taśma w końcu trafiła.
Anna Walentynowicz urosła do roli symbolu oporu wobec komunizmu i jego postkomunistycznej mutacji Fot. Dominik Różański
„Wyoutowani”
Walentynowicz, Gwiazdowie, Pinkowska mieli za sobą tylko swoją uczciwość, Wałęsa miał resztę: do ewentualnej dyspozycji materiały z podsłuchów i inwigilacji esbeckich, poparcie reżimowych mediów, Kościoła (przykre, ale prawdziwe…), wreszcie – udręczonej stanem wojennym i terrorem części społeczeństwa. Anna Walentynowicz setkę razy rzucała mu w twarz oskarżenia – nie tylko o współpracę z SB, także o lekceważenie ludzi, zapędy dyktatorskie, defraudację pieniędzy związkowych… To wszystko były fakty, ich świadkami były tysiące osób. Ale widać miało być tak, że jeśli fakty tak mówią, tym gorzej dla… faktów.
Probierz, czyli diament
W postawie Anny Walentynowicz można poznać najwyższej próby rys moralny. To w zderzeniu z jej bezkompromisowością i jednoznacznością kruszą się monolity pozorne. Można mówić, że to wszystko nieżyciowe, że to fanatyzm, upór maniaka. Ale pomyślmy, ilu rzeczy nie wiedzielibyśmy o naszej najnowszej historii bez jej „maniakalnego” uporu, bez dążenia do prawdy za wszelką cenę i dosłownie do ostatnich chwil życia? Przecież dopiero w zetknięciu ze świętością jaśniej widać grzech, zło, nieprawość.
A jak jest teraz? W 2009 roku (sic!) na jednym z portali internetowych Wałęsa napisał o Annie Walentynowicz: Służyła bezpiece na podrzuconych materiałach (…). Robiła więcej złego dla „Solidarności” niż SB i władze komunistyczne razem.
I na koniec oddajmy bezpośrednio głos Autorowi: Anna Walentynowicz pozostaje dla jemu podobnych znakiem sprzeciwu. Niestety, sprzeciwu strywializowanego przez media, zredukowanego do sporu z Wałęsą. Dopiero znajomość jej całej biografii pozwala na postawienie pytania – jakiego sprzeciwu symbolem jest Walentynowicz? Czyż nie jest ona symbolem oporu wobec komunizmu i jego postkomunistycznej mutacji, którego niesprawiedliwość również dzisiaj wyklucza tysiące Polaków poza nawias społeczny?
Pytanie – retoryczne. A więc – no comments.