Prowadził swój naród jak Mojżesz

2013/07/1
Z Anną Rastawicką, świadkiem życia i działalności pasterskiej Prymasa Tysiąclecia, rozmawia Artur Stelmasiak

 

 

Czy kard. Wyszyński jest postacią znaną współczesnemu pokoleniu Polaków?

Sądzę, że mało kto zdaje sobie w pełni sprawę z jego posłannictwa w Kościele i w życiu narodu. Wciąż jeszcze żywe jest przekonanie o jego wielkości i zasługach, ale szczegóły tej wielkości mocno już zatarł czas. A Prymas nie zasługuje na to, aby być zapomnianym. Ojciec Święty Jan Paweł II prosił abyśmy nie zmarnowali tego dziedzictwa, które pozostawił Prymas Tysiąclecia.

Jak można określić jego rolę w czasach komunistycznego zniewolenia?

Niektórzy porównują go do Mojżesza. Mówią, że tak jak prorok przeprowadził swój naród przez Morze Czerwone, tak Prymas, mocą Bożą, przeprowadził Kościół polski i rodaków przez okres komunizmu. Uważał, że straciliśmy już tyle krwi, że nie można sobie pozwolić na kolejne powstania i ciągłą walkę zbrojną. Podkreślał, że dalszy upływ polskiej krwi mógłby być zabójczy dla narodu. Dlatego bezustannie apelował o pokój i dialog społeczny. Mówił, często, że gdyby z jego winy stracił życie choć jeden człowiek, nigdy by sobie tego nie darował. Twierdził, że nawet najsłuszniejsze racje, nie usprawiedliwiają prowokowania do rozlewu krwi. Każdy człowiek i jego życie jest bowiem wielką wartością.

Ale te apele nie były podyktowane strachem?

Najbardziej adekwatna odpowiedzią na to pytanie jest jego życie. Za odwagę obrony prawdy i nienaruszalnych praw Kościoła zapłacił więzieniem. Umiał jednak przebaczyć swoim wrogom i tej postawy uczył naród.

To jemu zawdzięczamy rewolucję bez walki. Dzięki niemu robotnicy ze Stoczni Gdańskiej, zamiast strzelać i wieszać swoich pracodawców, brali do ręki różaniec i zwyciężali mocą ducha. Całym swoim życiem kard. Wyszyński, uczył nas solidarności społecznej. Mówił, że odmienić się musi człowiek, bo kiedy my się będziemy odmieniali, to również politycy, czy będą tego chcieli, czy nie, także w końcu się zmienią. Gdyby jednak wewnętrznie nie odmienił się człowiek, to mogą zmieniać się nazwy, ustrojów politycznych i ekonomicznych, a w istocie nic się nie zmieni.

Prymas na pewno zdawał sobie sprawę z geopolitycznych uwarunkowań, w których Polska znalazła się po 1945 roku…

Miał doskonałą historyczną i polityczną intuicję. Wiedział, że niemożliwe są w Polsce przemiany, do czasu, gdy coś się nie zmieni w Moskwie. Zdawał sobie sprawę, że jesteśmy w kleszczach, z których nikt nas dobrowolnie nie wypuści. Widział przecież na własne oczy, co działo się na Węgrzech i Czechosłowacji. Często, gdy przychodził ze spotkań z przedstawicielami władz PRL, mówił, że w rozmowach z nimi, tylko on jest wolny. Podkreślał, że oni nie wiedzą na ile można sobie pozwolić. Wiedział, że fakt zamknięcia granicy przed Ojcem Świętym Pawłem VI, który chciał przyjechać na Jubileusz 1000 – lecia Chrztu Polski na Jasną Górę, nie było samodzielną decyzją władz. O tym przesądzili „bracia” ze Wschodu.

Jaki sens miało więc zawarte w 1950 roku porozumienie z rządem Polski Ludowej? Niektórzy mogli je potraktować wręcz jako zdradę…

Rzeczywiście było to rozwiązanie precedensowe w krajach bloku wschodniego. Trudne do zrozumienia. Mimo tego czas pokazał, że była to decyzja bardzo dobra. Żaden z krajów komunistycznych nie miał uregulowanych stosunków z Kościołem. Trzeba pamiętać, że Polska nie miała wówczas ani konkordatu, ani konstytucji. Panowała więc duża prawna, a raczej bezprawna dowolność. Prymas potrzebował jakiegokolwiek prawnego oparcia. Znał bowiem wartość prawa i wiedział, że ten dokument będzie ważny dla ładu społecznego, nawet gdy komuniści nie będą go przestrzegać.

Porozumienie to mówiło, że księża nie mogą wypowiadać się na tematy polityczne. Czy nie było to podcięcie skrzydeł?

Ksiądz Prymas uważał, że istotną misją Kościoła jest uobecnianie Boga w świecie, głoszenie Słowa Bożego i sprawowanie sakramentów. Zdawał sobie sprawę, że najważniejsze jest umacnianie wiary w narodzie. Zabiegał więc przede wszystkim o to, aby kościoły były otwarte, a w nich mogli się modlić się ludzie. Wiedział, że jeżeli naród będzie silny wiarą, to Kościół i tak będzie ważnym odniesieniem w życiu społecznym.

Często powtarza się, że kard. Wyszyński był kontynuatorem linii Prymasa Augusta Hlonda…

Bardzo dobrze się znali. Ks. Wyszyński był współpracownikiem kard. Hlonda. To on powołał go, gdy był jeszcze profesorem Seminarium Włocławskiego i duszpasterzem robotników do ówczesnej Prymasowskiej Rady Społecznej. Po wojnie kard. Hlond zwiastował ks. Wyszyńskiemu, że został mianowany przez Stolicę Apostolska na biskupa lubelskiego.

Myślę, że już wtedy kard. Hlond, widział w bp Wyszyńskim doskonałego współpracownika, a później kandydata na swojego następcę. Miał wszystkie predyspozycje, by poprowadzić polski Kościół przez trudne czasy. Dlatego na łożu śmierci kard. Hlond podyktował swojemu sekretarzowi, ks.


Niektórzy porównują kard. Wyszyńskiego do Mojżesza, który przeprowadził swój naród przez Morze Czerwone

Antoniemu Baraniakowi prośbę do Ojca Świętego, aby mianował jego następcą właśnie bpa Wyszyńskiego, chociaż był on wówczas najmłodszym biskupem w gronie Episkopatu Polski. Prośba została spełniona. Od młodych lat pasją ks. Wyszyńskiego było sprawy społeczne, obecność Kościoła w życiu ludzi pracy. Zadanie Kościoła widział nie w wymiarach politycznych, ale moralnych w duchu społecznej nauki Kościoła. Jego mistrzem był ks. Antoni Szymański – prof. KUL.

Tajne służby nie odstępowały go na krok. Czy znaleźli jakiś haczyk?

Kiedyś odbyła się 11-godzinna rozmowa: Ksiądz Prymas, Gomułka i Cyrankiewicz. Gomułka miał przed sobą stos maszynopisów. Były to kazania Księdza Prymasa nagrywane prze UB. Przez długi czas I Sekretarz PZPR wertował teksty i czegoś szukał. Kard. Wyszyński zapytał czego szuka. – Oni mi tu dali – odpowiedział – Ksiądz Prymas mnie napada. Niech Pan nie szuka – odpowiedział kard. Wyszyński – bo ja pana nie napadam, nawet w myślach, a co dopiero w słowach.

Prymasa z pewnością bolała postawa niektórych biskupów podczas trzyletniego uwięzienia. Nie czuł się zdradzony przez część Episkopatu?

Po uwolnieniu, Kardynał nigdy tego żalu nie eksponował. Wiedział, że dla dobra Kościoła, ten bardzo przecież zrozumiały i osobisty ból musi ukryć. Nigdy do tego nie powracał, a nawet ganił gdy inni o tym przypominali. Myślę, że widział i rozumiał w jak trudnej sytuacji byli w czasach stalinowskich jego bracia w biskupstwie..

Od tamtej pory już nie miał zbyt wielu oponentów w łonie Episkopatu. Czy po wyjściu na wolność wszyscy biskupi się z nim zgadzali?

Rzeczywiście nikt nie kwestionował jego moralnego autorytetu. Były sprawy, w których poszczególni biskupi, którzy mieli odmienne zdanie. Jednak w ważnych sprawach Kościoła Episkopat mówił jednym głosem.

Kardynał wiedział, że komunizm jest złym systemem politycznym. Ale krytykował także zachodni kapitalizm. Czy Prymas miał receptę na sprawiedliwy ustrój społeczny?

Rozumiał przede wszystkim przyczyny buntów robotniczych w latach 30. Widział kryzys światowy oraz warunki w jakich musieli żyć i pracować robotnicy. Pamiętał ich straszną nędzę. Wiedział, że taka sytuacja stwarza podatną glebę dla idei komunistycznych. Dlatego już w tamtych przedwojennych czasach przestrzegał przed tym ustrojem. Pisał broszury do robotników i inteligencji, aby nie dali się zwieść komunistycznym hasłom. Był krytykiem zarówno komunizmu, jak i wynaturzeń kapitalizmu. Uważał, że niesolidarny kapitalizm jest owocem filozofii indywidualistycznej, według której wszystkie prawa należą się jednostce. Dlaczego człowiek miał prawo się bogacić, bez żadnych zobowiązań społecznych, podczas gdy inni mogli umierać z głodu? Natomiast komunizm był owocem kolektywizmu, według którego wszystko się należy ogółowi, masie i partii. Jednostka zaś nie ma prawa do żadnej własności prywatnej, nie ma też prawa do wolności myślenia.

Gwarancję sprawiedliwego ustroju widział kard. Wyszyński w poszanowaniu zasad katolickiej nauki społecznej. Podczas wykładów dla robotników mówił nie tyle o przemianach ustrojowych, ale pokazywał zasady, które powinny przenikać każdy ustrój. Prawdą jest, że Prymas Wyszyński nie walczył z żadnym ustrojem, ale w każdym walczył o człowieka. Wiedział bowiem, że osoba ludzka ma swoją niezbywalną godność nadaną przez Boga, ale ma także obowiązki wobec innych.

Warto tutaj nadmienić, że już przed wojną ks. Wyszyński znał dobrze doktrynę marksistowską, przeczytał nawet cały „Kapitał” Marksa. Często w rozmowach z komunistami, już jako Prymas Polski, musiał tłumaczyć swoim rozmówcą, o czym pisał ich idol. Potęgowało to jeszcze bardziej złość i kompleksy władców PRL.

Który Kościół był bliższy Księdzu Prymasowi, ten z Lasek, czy ten z Niepokalanowa, elitarny czy ludowy?

Takie postawienie sprawy jest powielaniem stereotypu, jakoby Kościół musiał być podzielony na elitarny i ludowy. Dla kard. Wyszyńskiego istniał jeden Kościół – Chrystusowy. Nie ma różnych sakramentów, jednych dla profesorów i inteligencji, a drugich dla robotników i ludzi prostych, nie ma dwóch różnych Ewangelii, jest tylko jedne zbawienie. Jest oczywiście różna percepcja prawd wiary, ale przecież nie zależy ona jedynie od wykształcenia i pozycji społecznej. Prymas jeszcze jako zwykły kapłan był równocześnie duszpasterzem robotników i inteligencji. Kochał Laski i ks. Korniłowicza, czcił o. Maksymiliana i zabiegał o jego beatyfikację. Był pasterzem jednego Kościoła.

Jednak część inteligencji nie zawsze ceniła Prymasa? Słyszy się często zarzut, że Prymas był niechętny reformom soborowym…

Odpowiedź jest bardzo prosta. Niektóre kręgi inteligencji katolickiej myślały, że wiedzą wszystko lepiej od kard. Wyszyńskiego. Z Soborem – to nie jest prawda. Kardynał Wyszyński miał wielki wkład w prace Vaticanum II. Brał udział zarówno w komisji przygotowawczej, a później Sekretariatu do Spraw Nadzwyczajnych (Extra ordinem). Ważny był jego głos zarówno w pracy nad Konstytucją Dogmatyczną o Kościele, jak i nad Deklaracją o wolności religijnej.

To kard. Wyszyński wraz z Episkopatem Polski prosił o ogłoszenie Maryi Matką Kościoła. Uczynił to Ojciec Święty Paweł VI na zakończenie III Sesji Soboru.

Jeżeli chodzi o wprowadzanie reformy liturgicznej opóźniała ją trudności z drukowaniem w Polsce tekstów religijnych. Poza tym Prymas bardzo dbał o godność liturgii. Konieczne było przygotowanie duchowieństwa i wiernych na zmiany. Nie wystarczy ołtarz odwrócić do ludzi –mówił – trzeba serce ludzi skierować ku Chrystusowi.

Jakie były relacje pomiędzy Kard. Wyszyńskim, a kard. Karolem Wojtyłą?

Po nominacji kardynalskiej abp Karol Wojtyła powiedział do kard. Wyszyńskiego: Będziemy teraz jak dwa konie ciągnąć wóz Kościół w Polsce. Prymas traktował przyszłego papieża jak brata, a nawet duchowego syna. Miał do niego ogromne zaufanie. Zaś kard. Wojtyła odwzajemniał się i zawsze z wielkim szacunkiem odnosił się do kard. Wyszyńskiego. Przed rokiem 1978 Prymas miał jednak trudniejszą sytuacje w kraju. Dlatego wszystko, co powiedział najczęściej było z góry przez komunistów odrzucane i traktowane jako „złe”. Natomiast o kard. Wojtyle myślano, że uda im się go oszukać i podejść. Komuniści twierdzili, że warto z nim rozmawiać, bo jest on nowoczesny i otwarty. Wszyscy wiemy jak wielką klęską skończyły się te plany.

Czy Prymas wiedział, że komuniści próbowali wbić klin niezgody pomiędzy nim i kard. Wojtyłą?

Obaj doskonale zdawali sobie z tego sprawę. Dlatego też wszystkie komunistyczne zabiegi zakończyły się kompletnym fiaskiem. Dopiero dziś czytamy w dokumentach IPN, jak funkcjonariusze UB byli bezradni, pisali, że nie da się ich skonfliktować. Postanowili więc uprzywilejowywać kard. Wojtyłę, a umniejszać rolę Prymasa Wyszyńskiego. To jednak też im się nie udało, bo gdy np. metropolicie krakowskiemu władze dały paszport na wyjazd do Rzymu, a Prymasowi Wyszyńskiemu nie, kard. Wojtyła w proteście również nie pojechał. Oni byli monolitem, zawsze dbali o jedność Kościoła.

Oceny i próby poróżnienia ich poprzez rozsiewane informację, że jeden był konserwatywny, a drugi postępowy, były poniżej tych wielkich osobowości. Prymas i kard. Wojtyła prowadzili dialog o kilka poziomów wyżej. Spotykali się duchowo i intelektualnie na samym szczycie człowieczeństwa. Dlatego też żaden z nich nie wystąpiłby przeciwko drugiemu.

Jak zareagował na wybór Jana Pawła II?

Na początku to było ogromne przeżycie. Przyjął ten fakt jako wielki dar Boga i zwycięstwo Matki Najświętszej. Postrzegał to jednocześnie jako wielkie wyniesienie dla kard. Wojtyły, ale także dla całego narodu. Wspominał jak tuż po konklawe podchodzili do niego kardynałowie z innych krajów i mówili ze łzami w oczach: „Wam się to należało, bo Polska tyle cierpiała.”

Czy był pewny, że kard. Wojtyła sobie poradzi?

Po wyborze mówił, że kard. Wojtyła będzie jednym z najwybitniejszych papieży. Z jednej strony był zawsze pod wielkim wrażeniem intelektu kard. Wojtyły, a z drugiej wiedział też jak głęboka jest jego wiara. Wiedział, że Papież jest człowiekiem – tak jak on – głęboko maryjnym. Nabożeństwo do Matki Bożej było zresztą cechą wspólną tych dwóch wielkich Polaków. Obaj wychowali się bez matki i obaj oddali się Maryi w całkowitą niewolę. Gdy tylko rozeszła się wieść o tym, że planowany jest Akt Milenijny oddania Polski w niewolę Maryi, pierwszym i największym entuzjastą tego pomysłu był właśnie kard. Wojtyła.

Obaj byli przekonani, że to Matka Boża jest ratunkiem dla naszego narodu. Można powiedzieć, że Jasna Góra dla Polski, jest liną, którą Bóg, rzucił nam na ratunek. Kard. Wyszyński odnalazł tę linę i bardzo mocno się jej uchwycił. A za nim poszedł cały naród.

 


 

Anna Rastawicka z Instytutu Prymasa Wyszyńskiego jest świadkiem życia i działalności pasterskiej Prymasa Tysiąclecia. W latach 1969– 1981 była pracownikiem Sekretariatu Prymasa Polski.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej