W najnowszym numerze dwumiesięcznika kulturalno-historyczno – politycznego „Arcana” są dwa szczególnie ciekawe artykuły. Pierwszy tekst napisany przez Sławomira Cenckiewicza i Piotra Wojciechowskiego pt.: Antypaństwo w państwie, czyli słów kilka o likwidacji WSI, jest krótką refleksją autorów na temat słynnego już raportu o wojskowych służbach specjalnych. Obaj panowie doskonale wiedzą, o czym piszą, ponieważ pierwszy z nich, Cenckiewicz, był przewodniczącym Komisji do Spraw Likwidacji WSI a drugi był jego zastępcą.
Mało kto wie, że Wojskowe Służby Informacyjne przeszły z PRL-u do III RP bez żadnego uszczerbku w swoich kadrach, pomimo znanej powszechnie działalności w prześladowaniach opozycji i udziału w zbrodniach komunistycznych. Konsekwencją takiego stanu rzeczy – piszą autorzy – było zaangażowanie w działania o charakterze wywiadowczym i kontrwywiadowczym w nowej Polsce sporej liczby oficerów, którzy byli bezpośrednio związani z Sowietami, ukończyli specjalistyczne kursy GRU i KGB w ZSRS lub przynajmniej dokształcali się w bratnich akademiach w NRD i Czechosłowacji. Ten nie lada problem dotyczy armii 3 tysięcy oficerów Wojska Polskiego, z czego 300 to pracownicy byłej WSI. Należy tutaj dodać, że awangardą służby byli rzecz jasna absolwenci szkoleń GRU i KGB. Te ścisłe związki z sowieckimi służbami owocowały tym, że polski wywiad i kontrwywiad właściwie nie odnosił żadnych sukcesów a o porażkach aż strach pomyśleć. Jeśli mieliśmy jakiekolwiek sukcesy kontrwywiadowcze to tylko dzięki operatywności cywilnych służb specjalnych, czyli UOP. Natomiast WSI doskonale radziła sobie w innych dziedzinach np. zdobywaniu gigantycznych pieniędzy poprzez powiązania ze światem biznesu, polityki i mediów.
Zupełnie inaczej o raporcie dotyczącym WSI pisze w swoim artykule „Puste kartki” w „Polityce” z 24 lutego Janina Paradowska. Autorka jest wyraźnie rozczarowana raportem i po kolei wymienia, dlaczego, jej zdaniem, …każda strona raportu ocieka polityką. Dla Paradowskiej nie ma większego znaczenia, że współpracownikami WSI, jak podaje w artykule, byli: Sławomir Prząda z Teleekspressu, Milan Subotić z TVP a potem TVN, Piotr Nurowski z rady nadzorczej Polsatu czy Krzysztof Mroziewicz. Autorka przekonuje, że to i tak niewielu, bo w mediach dziennikarzy pracuje tysiące, natomiast kilka przykładów artykułów pisanych jakoby z inspiracji WSI to dla Paradowskiej zdecydowanie za mało.
Żeby mieć swoje zdanie na temat raportu, najlepiej zajrzeć do niego samemu. Raport jest publikowany w częściach w „Naszym Dzienniku”. Część raportu publikowana w „Naszym Dzienniku” z wtorku 27 lutego zaczyna się od listy oficerów WSI, którzy byli skierowani na kursy w krajach b. ZSRR, Czechosłowacji, NRD i na Węgrzech. Na dwóch gazetowych stronach drobnym maczkiem wymienionych jest 295 nazwisk. Niemal wszyscy kursy, rzecz jasna, kończyli u Sowietów, głównie w GRU (wywiad wojskowy) i KGB (wywiad cywilny). Znakomita większość oficerów szkolenia odbyła w latach 80., co pozwala przypuszczać, że nie są to osoby dzisiaj w podeszłym wieku, ale często czynne zawodowo.
Ciekawie przedstawia się też lista osób, …które zostały zidentyfikowane jako współpracujące niejawnie z żołnierzami WSI w zakresie działań wykraczających poza sprawy obronności państwa. Pewnie jestem bardziej przewrażliwiony niż red. Paradowska, ponieważ stanowiska zajmowane przez te osoby, moim zdaniem, wskazują jednoznacznie na silne powiązania WSI ze światem mediów, polityki i biznesu na najwyższym szczeblu. Wśród wymienionych są m.in: ambasador w Algierii, sekretarz Ambasady Polskiej w Rzymie, profesor historii z Uniwersytetu w Gdańsku, wiceprezes ZUS, dyrektor Kredyt Banku, członek zarządu PKN Orlen, Komendant Straży Miejskiej w Warszawie, współpracownik Z. Solorza który kształtował program Polsatu zgodnie z wytycznymi WSI, Ambasador RP w Mińsku, prezes Polskiej Agencji Informacyjnej, a także kilkudziesięciu dziennikarzy prasowych i telewizyjnych. Pełna lista do wglądu w „Naszym Dzienniku”.
Krzysztof Jasiewicz jest autorem kolejnego artykułu pt. „Dzika” historia – „cywilizowana” współczesność. Czy IPN zasługuje na potępienie? Autor szperając w posowieckich archiwach natknął się kiedyś na instrukcje o sposobie pozyskiwania agentów metodami „tradycyjnymi”, bez stosowania przymusu. Otóż autor instrukcji zwraca uwagę na najistotniejszy moment w całej agenturalnej robocie, mianowicie na wyczuciu momentu, kiedy potencjalny agent potrzebuje już tylko alibi dla samego siebie w swoim sumieniu, by zdradzić. Ważne jest w tym momencie, żeby nie odebrać przyszłemu agentowi honoru i godności. Tu trzeba działać – według instrukcji – wręcz odwrotnie. Werbowany musi usłyszeć to, co chciałby usłyszeć, że jest patriotą, że dobrze służy ojczyźnie, a to, co robi nie jest donoszeniem tylko pewną misją, jest ważną działalnością społeczną.
Historycy dosyć dokładnie, na podstawie przejętych archiwów, opracowali metody, które pozwalają opisać naszą niedawną historię PRL. Zdumiewające jest natomiast to jak bardzo próbuje się wmówić, że dokumenty, które powstały kilkanaście czy kilkadziesiąt lat temu są bezwartościowe i zostały sporządzone po to tylko, żeby skompromitować kilka autorytetów. Jeszcze bardziej zadziwiające jest to, że ci, którzy tak chętnie kwestionują wartość archiwalnych dokumentów bezpieki niemal natychmiast powołują się na takie same ubeckie papiery, argumentując swoje stanowisko.
Remigiusz Malinowski
Artykuł ukazał się w numerze 3/2007.