Przeor, prowincjał, żołnierz

2013/01/17

Józef Ignacy Kraszewski poświęcił mu osobną powieść. Henryk Sienkiewicz oddał hołd w swojej „Trylogii”. Sławili go najwybitniejsi poeci, wiele uwagi poświęcili historycy.

Kordecki to niezwykła mieszanina gorącej wiary, zimnego wyrachowania, praktycznej siły w działaniu, wymowy i męstwa – uważa szwedzki historyk Westrin. I dodaje: – „Jego bohaterstwo polega na tym, że Jasną Górę jakby fachowy generał przygotował do obrony, że w momencie najważniejszym nie zawahał się, że w ciągu walki nie dał się złamać słabym duchom i zwyciężył.”

Bronią były kolana

Jednocześnie bohaterski obrońca Jasnej Góry był człowiekiem wielkiej modlitwy. „Na modlitwie czerpał on siłę i moc do codziennych, jakże odpowiedzialnych obowiązków. Największą jego bronią były kolana. On modlił się we dnie na wałach, a w nocy w kaplicy. Na wszystkich promieniował duchem swego zbliżenia się do człowieka, zrozumieniem jego trosk i zwyczajnych ludzkich potrzeb” – pisze o. Eustachy Rakoczy, paulin.

Przyszły o. Augustyn Kordecki urodził się 16 listopada 1603 r. w Iwanowicach koło Kalisza, na terenie ówczesnej diecezji gnieźnieńskiej. W kościele parafialnym w Iwanowicach znajduje się zabytkowa chrzcielnica, w której prawdopodobnie został ochrzczony i otrzymał imię Klemens. Uczęszczał do kolegium jezuitów w Kaliszu, gdzie ukończył studia filozoficzno – teologiczne. Ale to nie do jezuitów wstąpił, kiedy rozeznał swoje zakonne powołanie. Ostatecznie zdecydował się wstąpić do paulinów. Być może jakiś wpływ na to miała piesza pielgrzymka z Kalisza na Jasną Górę, jaką odbył w wieku 29 lat. Oprócz tego paulini to był zakon wręcz, można powiedzieć, stworzony dla średniej warstwy społecznej, do której Kordecki należał. „Pragnął być kapłanem w zakonie, który prowadzi duszpasterstwo, wiedząc, że w ten sposób będzie mógł przyczynić się do zbawienia innych. Ponadto miał Kordecki wśród paulinów wielu przyjaciół z czasów nauki w kolegiach jezuickich” – pisze Czesław Ryszka w książce „Przeor Kordecki”.

„Na postać Augustyna Kordeckiego można patrzeć z różnych stron i rozmaicie oceniać jego działalność i znaczenie w historii. Przed każdym jednak, kto bezstronnie wnika w kontekst dziejowy, w historię i samą osobowość Kordeckiego, staje on jako wielki Polak i kapłan, człowiek Kościoła i charyzmatyk, dyplomata i wódz. (…) Od niego uczymy się postawy szczerości i wierności dla swego paulińskiego powołania i to zarówno w sprawach największej wagi, jak i w tych, tak często lekceważonych szczegółach codziennego życia i codziennych obowiązków, wynikających z Konstytucji zakonnych, podjętych w duchu posłuszeństwa”.

(O. Jerzy Tomziński, były generał paulinów)

Rozgrzewał oziębłych

19 marca 1633 r. Kordecki został obleczony w habit zakonny. Otrzymał zakonne imię Augustyn. Szybko zdobywał formację zakonną. Przełożeni zauważyli jego ponadprzeciętną dojrzałość. Jeszcze przed święceniami kapłańskimi został mianowany podprzeorem klasztoru w Wieluniu. A 10 czerwca 1634 r. otrzymał święcenia kapłańskie z rąk prymasa Jana Wężyka. I to zaledwie dwa miesiące po przyjęciu święceń diakonatu i nieco ponad rok od obłóczyn. Ale, w tamtych czasach nie było w tym nic dziwnego. Tym bardziej, że Kordecki wstąpił do zakonu wystarczająco wykształcony i przygotowany do kapłaństwa. „Oprócz wyrobienia duchowego – pisze Ryszka – biegle władał łaciną, znał teologię tak dobrze, że imponował współbraciom jako kaznodzieja i dobry mówca. (…) jego wymowa płynęła z serca, mówił jak duszpasterz, który pragnie rozgrzać oziębłych.”


Na powołanie o. Kordeckiego duży wpływ miała piesza pielgrzymka jaką odbył, gdy miał 29 lat

Kordecki w zakonie pełnił różne odpowiedzialne funkcje. Był zastępcą mistrza nowicjatu, przeorem w Wieluniu, definitorem polskiej prowincji, przedstawicielem na kapitułę zakonu na Węgrzech, profesorem i wykładowcą w seminarium. Aż sześć razy, w różnych okresach czasu, był mianowany przeorem Jasnej Góry. W czasie pełnienia tej funkcji dokonał wiele: wybudował refektarz, kaplicę św. Pawła Pierwszego Pustelnika, uroczyście wprowadził paulinów do nowej placówki – klasztoru Św. Ducha w Warszawie, wizytował liczne klasztory paulińskie rozsiane po całym kraju.


O. Kordecki przygotował Jasną Górę do obrony przed Szwedami jak fachowy generał

Pożar wieży i oblężenie

Bardzo boleśnie przeżył pożar jasnogórskiej wieży w 1654 r. W czasie wyjątkowo ostrej zimy, opiekujący się wieżowym zegarem zakonnik ogrzewał wnętrze, aby mróz nie uszkodził zegara. Jednak silny wiatr spowodował rozniecenie iskier i w efekcie wybuchł wielki pożar, który strawił górną, drewnianą część wieży. Wieża spadając, zrujnowała częściowo kościół i klasztor. Zniszczenia nie były jednak wielkie i w ciągu roku wieżę odbudowano. Ten pożar wydarzył się jakby „opatrznościowo”, ponieważ drewniana wieża spłonęłaby podczas szwedzkiego oblężenia, wówczas jednak zniszczenia byłyby znacznie większe, a i popłoch obrońców trudny do opanowania.

W listopadzie 1655 r. wojska szwedzkie rozpoczęły oblężenie Jasnej Góry. Bez skutku. Pod koniec grudnia Szwedzi zwinęli oblężenie. W wydarzeniu tym nie sposób nie zauważyć cudownej interwencji Matki Bożej. W końcu wojsko szwedzkie, złożone z kilku tysięcy żołnierzy, wyposażone w działa, miało przygniatającą przewagę nad 160 żołnierzami polskimi i 70 zakonnikami jasnogórskimi.

Kordecki był wspaniałym przywódcą. O. Eustachy Rakoczy, paulin, tak o nim pisze: „Nie zamknął się w klasztorze tylko dla kontemplacji i modlitwy, ale wyszedł naprzeciw ludzkim potrzebom. Swoje oddziaływanie przygotowywał na kolanach. Wyszedł do walczącej załogi i pokazał, że nie straszne mu są kule szwedzkie. Nie był rycerzem, miecz powierzył żołnierzowi, a sam z Najświętszym Sakramentem chodził po wałach walczącej twierdzy. Zakonnikom nakazał paść krzyżem przed Cudownym Obrazem, by modlitwa i szczęk oręża szły w parze, bo Kordecki walczył za wierność Bogu i Ojczyźnie, za honor i cześć Matki Bożej. Kiedy straże nocne czuwały na murach, przeor Kordecki czuwał w Cudownej Kaplicy”.

Po zwycięstwie nad Szwedami Kordecki nie miał wątpliwości, że to Bóg pomógł wygrać. I jako dowód wdzięczności złożył wotum – złotą monstrancję o wysokości 103 cm. Wdzięczny Bogu, ale i o. Kordeckiemu, był również król Jan Kazimierz. Bohaterskiemu paulinowi zaoferował wieczny przeorat na Jasnej Górze (uznawał bowiem klasztor jasnogórski za jedno z opactw, którymi rozporządzał. Zaproponował także godność biskupią, ale Kordecki odmówił.

W 1657 r. wybrano Kordeckiego prowincjałem paulinów. Sprawując ten urząd, jak zapisał kronikarz, „czuwał z wielką gorliwością, aby po klasztorach nie było niesnasek i rozdwojeń, starając się im zapobiegać i je uśmierzać, łącząc niezbędną surowość z łagodnością”.

Przed śmiercią całował krucyfiks

Jednym z podstawowych zadań prowincjała było wizytowanie podległych mu klasztorów. I właśnie podczas wizytacji klasztoru w Wieruszowie, bardzo poważnie zachorował na zapalenie płuc. Lekarz uprzedził go, że może to zakończyć się śmiercią. – Niech się dzieje wola Boga – odpowiedział na to Kordecki. A na radę, żeby rozporządził swoim majątkiem, odparł: – Jakiż ma być mój testament? Jestem zakonnikiem, całego siebie winienem świętemu zakonowi, dążę do celu, do którego jestem stworzony i Bogu się polecam”.

Śmierć przyszła 20 marca 1673 r. Umieranie Kordeckiego opisuje Czesław Ryszka: „20 marca rano, Kordecki czując zbliżającą się śmierć, poprosił o czystą bieliznę, sam wdział na siebie habit zakonny, w którym chciał umrzeć i być pogrzebany. Ściągnął się mocno pasem, jak żołnierz idący do walki. Ojca Aleksandra Pisarskiego, aptekarza, prosił, żeby mu przetarł mokrym ręcznikiem miejsca na ciele, które miały zostać namaszczone olejami świętymi podczas przyjęcia sakramentu chorych. Przyjmował sakrament świadomie, odpowiadając na modlitwy kapłana. W ten sposób niejako jednoczył się także ze swoją śmiercią.(…) Podczas konania wzbudzał akty wiary, nadziei i miłości. wymawiał imiona: Jezus, Maryja. Ze łzami modlił się urywkami psalmów i całował krucyfiks”.

Co ciekawe, po śmierci Kordecki jeszcze parę razy ukazał się bratu Maciejowi Wołkowiczowi. Prosił o Msze św. przed Obrazem Matki Bożej Częstochowskiej. A w końcu oświadczył, że już niczego nie potrzebuje, bo w uroczystość św. Pawła Pierwszego Pustelnika, 10 stycznia 1682 r., pójdzie do Nieba.

Piotr Chmieliński

Artykuł ukazał się w numerze 12/2007.

© Civitas Christiana 2024. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Projekt i wykonanie: Symbioza.net
Strona może wykorzysywać pliki cookies w celach statystycznych, analitycznych i marketingowych.
Warunki przechowywania i dostępu do cookies opisaliśmy w Polityce prywatności. Więcej