Łukasz Kudlicki |
Dzieje narodu polskiego były dla Lecha Kaczyńskiego mozaiką niewiarygodnych, heroicznych wzlotów – z wydarzeniami lat 1918 i 1920, karnawałem „Solidarności”, ale też i równie wielkich upadków, symbolizowanych choćby przez schyłek Rzeczypospolitej Obojga Narodów i rozbiory. Takie, jakie były, bez popularnego u nas pudrowania, ale i równie często spotykanej postawy obojętności czy odzierania z heroizmu, stanowiły dla prezydenta RP w latach 2005-2010 niezbędny budulec naszej tożsamości na nowe czasy, pełne nieznanych jeszcze wyzwań, które przynosi XXI wiek.
Ostatni, a zarazem najbardziej wymowny etap życia i działalności publicznej Lecha Kaczyńskiego wyznaczają dwie daty. Swego rodzaju nowym początkiem, wyjściem z cienia, było symboliczne wzbudzenie dzwonu „Monter” w Parku Wolności, a tym samym otwarcie, docenianego na całym świecie, Muzeum Powstania Warszawskiego. Tak oto 1 sierpnia 2004 roku, w 60. rocznicę zrywu stolicy przeciw niemieckiej okupacji, ostatecznie powstanie zakończyło się zwycięstwem warszawiaków. Kaczyński traktował to miejsce jako spłatę osobistego, ale i zbiorowego długu Polaków wobec powstańców warszawskich, wśród których był jego ojciec, Rajmund. Szkoda tylko, że tak niewielu spośród uczestników walk w stolicy mogło doczekać tej chwili.
I druga data, ostatecznie zamykająca wzmiankowany okres, a zarazem i całe życie prezydenta – tragicznie przerwany lot do Katynia – w pielgrzymce do dołów śmierci armii niepodległej Rzeczypospolitej, zwycięskiej w 1920 roku armii Piłsudskiego, wymarzonej przez rozbiorowe pokolenia, rozstrzelanej kulą w tył głowy przez sowieckich ludobójców.
Powstanie 1944 i Katyń
Sześćdziesiąt trzy dni walk „o każdy kamień Twój” w 1944 roku oraz ludobójstwo sowieckie z 1940 roku – dwa wydarzenia, które odcisnęły swoje krwawe piętno na losach Polski i Polaków w XX wieku. Mało powiedziane – one rzutują na kształt naszego dziś. Dzieje niepamięci fundamentalnych zdarzeń dla stanu polskich ducha i materii były filarami podtrzymującymi gmach polityki historycznej Lecha Kaczyńskiego. Współczesnym budulcem był zaś zryw „Solidarności” i udział dziesięciomilionowego związku w odnowieniu polskiej ziemi.
Podczas odbywającego się w Olsztynie XVIII Powszechnego Zjazdu Historyków Polskich we wrześniu 2009 roku prezydent formułował swoją diagnozę stanu społecznej świadomości, stanowiącego zarazem przyczynę koniecznej aktywności państwa na polu polityki pamięci: „Potrzeby transformacji i spojrzenia w przyszłość sprawiły, że niektórzy stwierdzili, że myślenie o historii i polityka historyczna są niepotrzebne, a nawet zgubne (…). Te powody to także szczególny sposób, w jaki narodziła się III RP. Stąd swoiste pragmatyczne nastawienie, specyficzne negowanie tego, co jest elementem tożsamości każdego narodu”.
Własne rozumienie koniecznych działań prezydent tłumaczył następująco: „Polityka historyczna nie oznacza takich samych poglądów wszystkich, którzy zajmują się historią (…). Jeśli jest dzisiaj groźba dla wolności, to bierze się ona ze swoistej potrzeby poprawności. To nie polityka historyczna jest tu zagrożeniem (…). Nie należy natomiast omijać tego, co było słabością, ale też – i tu wyraźnie głośniej – nie warto zawsze robić z siebie ofiary”.
Polityka odznaczeń
Bardzo ważną rolę w odbudowie świadomości historycznej Polaków i wypełnieniu białych plam, będących spuścizną PRL, przypisywał Kaczyński Instytutowi Pamięci Narodowej. Był bowiem obrońcą dorobku młodej instytucji, czemu dał wyraz, odznaczając prezesa IPN Janusza Kurtykę Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski. Odznaczenia otrzymali też m.in. Jan Żaryn, były dyrektor Biura Edukacji Publicznej IPN, oraz dr Piotr Gontarczyk, współautor książki SB a Lech Wałęsa, poświęconej relacji późniejszego przywódcy „Solidarności” z organami bezpieczeństwa komunistycznego państwa.
Odznaczenia przyznane pracownikom IPN, wynikające z uznania prezydenta dla niezależności prowadzonych przez nich badań, zostały odebrane przez establishment jako upolitycznienie Instytutu. Był to zarazem swoisty sygnał dla niemającej precedensu akcji polegającej na odmowie przyjmowania odznaczeń państwowych, niekiedy również ich zwrotu, będących w efekcie konsekwentną negacją demokratycznej legitymizacji działań głowy państwa przez środowiska, którym nie na rękę była linia przyjęta i konsekwentnie realizowana przez Lecha Kaczyńskiego.
Polityka odznaczeń prezydenta Lecha Kaczyńskiego, mimo jej dezawuowania przez tzw. autorytety, zasługuje na dogłębną analizę, albowiem, bez dwóch zdań, była dowodem zerwania z praktyką poprzedników: Lecha Wałęsy i Aleksandra Kwaśniewskiego, świadomie pomijających niezwykle zasłużone dla Polski środowiska.
Najwyższym polskim odznaczeniem, Orderem Orła Białego, za sprawą Lecha Kaczyńskiego uhonorowano Andrzeja Gwiazdę i Annę Walentynowicz, przywódców Wolnych Związków Zawodowych i liderów strajku w sierpniu 1980 roku, później odsuniętych przez Lecha Wałęsę od wpływu na NSZZ „Solidarność”. Kawalerami Orderu Orła Białego zostali też prof. Zbigniew Religa, wybitny kardiologtransplantolog i minister zdrowia; Jan Olszewski, obrońca w procesach politycznych doby PRL i były premier; sędzia Bogusław Nizieński, pierwszy Rzecznik Interesu Publicznego. Order Orła Białego dostali również zasłużeni, szczególnie za swoją postawę w czasach komunizmu, pasterze Kościoła: kardynał i były metropolita wrocławski Henryk Gulbinowicz, arcybiskup Ignacy Tokarczuk, kardynał Andrzej Maria Deskur i prymas Polski kardynał Józef Glemp.
Wysokie odznaczenia otrzymały z rąk prezydenta Kaczyńskiego także osoby związane z upamiętnieniem prawdy o zbrodni katyńskiej, które dla sprawy zamordowanych ludobójczo polskich oficerów poświęciły wiele, włącznie z prześladowaniem i więzieniem. I tak doceniono twórców pierwszego pomnika głoszącego prawdę o Katyniu, ustawionego konspiracyjnie w 1981 roku w Dolince Katyńskiej na Cmentarzu Powązkowskim: braci Arkadiusza, Stefana, Andrzeja i Sławomira Melaków z grupą współpracowników. Wyjątkowej symboliki nabiera fakt, że Stefan Melak, podobnie jak kilkoro innych osób odznaczonych przez prezydenta, w tym m.in. prezes IPN Janusz Kurtyka i wdowa po historyku Jerzym Łojku Bożena MamontowiczŁojek, zginęli wraz z Lechem Kaczyńskim w katastrofie pod Smoleńskiem, właśnie w drodze do Katynia.
Honory Cieniom
Szczególnie wymowna jest lista kawalerów Orderu Orła Białego, którzy dostąpili tego zaszczytu pośmiertnie. To postaci z różnych przyczyn przemilczane lub niedocenione w pierwszym piętnastoleciu III RP. Lech Kaczyński odznaczył Orderem Orła Białego tak różne, ale zarazem ważne osoby, jak Henryk Sławik, nazywany polskim Wallenbergiem, który w czasie wojny uratował na Węgrzech co najmniej pięć tysięcy Żydów; zastępca komendanta Armii Krajowej i przywódca organizacji NIE gen. Emil Fieldorf „Nil”; rotmistrz Witold Pilecki, były więzień Auschwitz zamordowany przez komunistów w wyniku zbrodni sądowej; ks. Ignacy Skorupka, bohater spod Ossowa; płk Łukasz Ciepliński, dowódca WiN; Andrzej Stelmachowski, marszałek Senatu, twórca Wspólnoty Polskiej; poeta Zbigniew Herbert; Ronald Reagan, były prezydent Stanów Zjednoczonych, i wreszcie ksiądz Jerzy Popiełuszko, męczennik polskiego Kościoła, zamordowany przez oficerów Służby Bezpieczeństwa. Prezydent sięgnął też głęboko wstecz, odznaczając księdza Stanisława Brzózkę, dowódcę oddziału powstańczego na Podlasiu i naczelnego kapelana powstania.
Skoro kilka słów poświęciłem orderom dla Cieni, nie sposób przemilczeć w tym miejscu cienia, jakim kładzie się na minionych pięciu latach niespotykany wcześniej na taką skalę, ale też i skrupulatnie nagłaśniany przez zainteresowane media, obyczaj odmowy przyjmowania odznaczeń nadawanych przez Lecha Kaczyńskiego.
Socjolog prof. Paweł Śpiewak, komentując ten destruktywny dla państwa i jego instytucji wyraz obywatelskiego nieposłuszeństwa, ocenił: „Ktoś, kto odrzuca order, de facto rości sobie prawo do współkreowania linii polityki orderowej prezydenta. Mówi, co prezydentowi wolno robić, a czego nie”. Śpiewak odniósł się w ten sposób do postawy Ewy Milewicz, która najpierw przyjęła od Lecha Kaczyńskiego Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski, potem zaś demonstracyjnie go odesłała na wieść o odznaczeniach przyznanych historykom IPN.
Odbioru orderu przyznanego przez Lecha Kaczyńskiego odmówili: Seweryn Blumsztajn (Krzyż Komandorski z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski), Andrzej Celiński (Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski), Piotr Piętak (Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski), Jacek Rakowiecki (Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski), Bogdan Czajkowski (Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski), Czesław Kłosek (Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski), Marek Chimiak (Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski).
Błogosławieństwo „Solidarności”
Wśród osób wydobytych na światło dzienne i docenionych odznaczeniami była duża grupa anonimowych dotąd, skromnych działaczy „Solidarności” z czasów powstania związku i działalności podziemnej. Lech Kaczyński wielokrotnie dawał do zrozumienia, że uczestnicy marszu „S” ku wolności nie zostali w wolnej Polsce wystarczająco docenieni.
Podczas jednego z nielicznych naszych całkiem nieformalnych spotkań prezydent wyznał, że najważniejszym wydarzeniem w jego życiu była rewolucja „Solidarności”, sierpniowy strajk w Stoczni Gdańskiej i jego konsekwencje. Karnawał wolności, potem stan wojenny i noc dyktatury generałów. I znowu strajk w stoczni w 1988 roku, choć z wątpliwościami, czym to się skończy. Potem niespodziewany dla większości Polaków przełom 1989 roku. Nagle, ku zaskoczeniu władzy i opozycji, kruszy się dyktatura komunistyczna. Odradza się niepodległa Rzeczpospolita Polska. W finale przełamujemy kolejne bariery – wchodzimy do NATO i Unii Europejskiej. W latach 70. XX wieku mało kto mógł pomarzyć o takim scenariuszu.
– Sierpień 1980 roku i przemiany roku 1989 to były zdarzenia, w czasie których wiedzieliśmy, że mamy do czynienia z Historią przez wielkie „H” – mówił Lech Kaczyński.
Miał wielkie plany związane z obchodami 30. rocznicy strajków na Wybrzeżu, planowanymi na sierpień 2010 r.
– To była próba dla mojego pokolenia. Jestem dumny, że wziąłem w tym udział – mówił o wydarzeniach sprzed trzech dekad.
Nie narzekał na fakt internowania. Nie było mu jednak dane doczekać i wziąć udział w święcie „Solidarności”.
Epilog
Obecne władze RP, choć z przemożnym udziałem historyków z wykształcenia* na oficjalnym pierwszym planie (zarówno premier rządu Donald Tusk, jak i marszałkowie obu izb parlamentu Grzegorz Schetyna i Bogdan Borusewicz oraz prezydent Bronisław Komorowski są absolwentami studiów historycznych), nie tylko nie podzielają historycznej „narracji” Lecha Kaczyńskiego, a wręcz od niej się odżegnują. Symbolicznymi tego dowodami są kolejne odsłony politycznie zadekretowanego politycznego ocieplenia, a nawet „przełomu” w stosunkach polsko-rosyjskich po katastrofie z 10 kwietnia.
Najbardziej charakterystyczna dla tego procesu nie jest wcale pamiętna scena ze Smoleńska, w której nad szczątkami rządowego samolotu i jego pasażerów wymieniają uściski premierzy Tusk i Putin. Znacznie bardziej wymownym znakiem jest dotychczasowe fiasko, z polskiego punktu widzenia, prac Grupy ds. trudnych, która w żadnym stopniu nie przybliżyła nas do prawdy i pojednania. Nie mniej wymownym symbolem jest milczenie naszych władz po faktycznej negacji zbrodni katyńskiej przez przedstawiciela Federacji Rosyjskiej przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka w Strasburgu w marcu 2010 roku. Co więcej, polscy prominenci, niezrażeni moskiewską arogancją zademonstrowaną przed trybunałem, jakby wręcz mocniej i mocniej nadymają wirtualny balon polsko-rosyjskiej odwilży. 10 kwietnia stał się dla nich wytęsknioną okolicznością do ogłoszenia kolejnego etapu w poprawie relacji Warszawy z Moskwą. Wprawdzie mają w tym udział również inni przedstawiciele naszej „elity”, vide postawa Andrzeja Wajdy.
W świetle trwającej w mediach debaty na temat faktycznego ograniczenia nauczania historii w szkołach, istotne wydają się słowa Lecha Kaczyńskiego z przywoływanego wcześniej przemówienia na XVIII Powszechnym Zjeździe Historyków Polskich w Olsztynie we wrześniu 2009 roku. „Mam nadzieję, że informacje o ograniczeniu nauczania historii okażą się nie do końca prawdziwe (…). Ja bym raczej, od szkoły podstawowej po liceum, zwracał większą wagę na nauczanie historii, a nie na odwrót. Taka jest potrzeba w Unii Europejskiej i NATO”.
Gest bratanków
W Polsce władza staje na przysłowiowych rzęsach, by wymazać pamięć o prezydencie Lechu Kaczyńskim, nie dopuścić do powstania monumentu, który w publicznej przestrzeni stolicy przemówi do przechodniów. Tymczasem na Węgrzech, 50 kilometrów na zachód od Budapesztu, już stoi pomnik prezydenta RP, który zginął pod Smoleńskiem, w drodze do miejsca kaźni tysięcy polskich oficerów zgładzonych przez sowieckie NKWD. Niewielkie górnicze miasteczko Tatabanya przy autostradzie z Budapesztu do Bratysławy i Wiednia 1 sierpnia 2010 roku stało się gospodarzem nietypowej uroczystości. W parku w centrum miasta, nieopodal pomników upamiętniających generałów zamordowanych podczas Rewolucji Węgierskiej, w rocznicę wybuchu powstania warszawskiego, dokładnie o godzinie „W”, został odsłonięty pomnik ku czci byłego prezydenta Rzeczypospolitej. Monument stanął z inicjatywy miejscowych Węgrów, w tym radnego Miklosa Petrassyego, który uważa się za przyjaciela Polski i Polaków. Organizatorzy w dobrej wierze zaprosili na uroczystość odsłonięcia pomnika przedstawicieli ambasady RP w Budapeszcie. Bez odzewu. Nikt z polskiej placówki nie pofatygował się kilkadziesiąt kilometrów ze stolicy Węgier. Przedstawiciele polskiej ambasady zbagatelizowali wydarzenie w Tatabanya, bo ich zdaniem to „nie pomnik, ale forma słupowego drewnianego nagrobka”. Rzeczywiście, pomnik ma tradycyjną formę, ale wieńczy go polska rogatywka z dystynkcjami oficerskimi i orzełkiem – takim samym, na jakie natrafiali członkowie polskiej ekipy ekshumacyjnej w Katyniu. Inskrypcja oddaje hołd Lechowi Kaczyńskiemu i pozostałym ofiarom katastrofy smoleńskiej oraz oficerom WP zamordowanym w 1940 roku przez NKWD. Słowo „Katyń” nabrało dla Madziarów dodatkowego znaczenia po katastrofie z 10 kwietnia, w której na rosyjskiej ziemi kolejny raz oddała życie elita bliskiego Węgrom narodu. Byłem w Tatabanya pod koniec lata i miałem okazję rozmawiać z mieszkańcami miasta, którzy z przejęciem opowiadali o katastrofie smoleńskiej.
|